Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

I tak już od wielu wieków
tuż za sejmowymi drzwiami
trwa debata czy zamrozić
czy też lepiej żywcem wozić
gdy mrożony zawsze sztywny
żywy za to jest pożywny
więc nie zmieni faktu tego
że najlepiej mieć swojego
wątpliwości nie podlega
że co obciął mu kolega
choć pływałoby w syropie
nie dogodzisz takim chłopie .

Opublikowano

Twardy też nie znaczy żwawy
wkradła się do tej zabawy
polemika nieskończona
wszakże kochanka czy żona
trudy ustami poczynią
wiele od członka zależy
czy postoi czy poleży
choć i ważna odbiorczyni
co innego twardym czyni.

Opublikowano

Jeśli chodzi o orzechy
co są twarde do zgryzienia
szkoda fatygować żonę
bo ma braki uzębienia.

Zaś kochance propozycję
taką dać się nie odważę
bo niechybnie na rozstanie
jak idiota siebie skażę.

Lecz pomiędzy obie panie
by mnie nie spotkała wpadka
odpowiednią mam osobę
czyli do orzechów dziadka.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Inspirowane przez nocne gawędy z walecznymi kolegami z bazy Male 6. Niekiedy w ciągu dnia bywaliśmy zupełnie, dosłownie sami. Nieraz wymykaliśmy się tylko my dwaj do zaśmieconego wojskowymi odpadkami lasu tropikalnego tuż za naszymi umocnieniami i spacerowaliśmy po bezszelestnej macie zgniłych liści, trzymając się za dłonie. Była tam mała polanka z mchów podzwrotnikowych, jakieś 100 m od naszych linii. Czasem poleżeliśmy na tej polance, baraszkowaliśmy z kutasami i kładliśmy się na wznak z zamkniętymi oczami, stykając się tylko czubkami, w którym czułem mrowienie, jak gdyby obdarto mi go ze skóry i obnażono nerwy, tak, że całe moje jestestwo w nim się skupiło. Często przebywał z nami Presley, a czasami inni w brudnych, przepoconych mundurach z fujarami nieprzytomnie rozdygotanymi w spodniach, dłoniach i ustach. Wieczorami bywaliśmy z Martinem sam na sam dosyć często. Dawniej przebywał z nami jeszcze Mel i Kret snujący  się za nim, aż nagle stało się tak, że byliśmy Martin i ja, a oni w bezwstydnych, pedalskich pozach zostawali gdzieś w tyle, obmacując się żarliwie i pieszcząc swoje członki. Czasami, kiedy usiłowałem Martina pocałować, stawał się cały kolanami, kanciastymi łokciami, krótkimi wybuchami śmiechu, chichotem, wężowymi unikami i strategią godną mistrza jujitsu. A za łokciami, kolanami i ostrymi palcami oczy Martina błyszczały w świetle księżyca lub gwiazd poprzez rozrzucone na czole włosy, zaś z rozchylonych warg wydobywały się krótkie wybuchy śmiechu. Wreszcie, śmiejąc się, opadał wyczerpany w moje ramiona, pozwalając się pocałować, wzdychał i namiętnie szeptał: "kocham swojego blondasa". Między pocałunkami nie mówiliśmy nic albo Martin czyścił bluzą swoją emkę, albo recytowałem mu wiersze miłosne, albo znów rozmawialiśmy o tym, co może wydarzyć się jutro. Niekiedy Martin siadał, brał moją twarz w obie dłonie, przyciskał je do piersi i nucił półszeptem miłosne słowa, które wymyślał na poczekaniu. Czasem znów przychodził do mojego namiotu (w tym czasie zastępowałem szefa), siadał na zniszczonym składanym krześle przy klimatyzatorze i częstował mnie długimi opisami mojej tak umiłowanej przez niego osobowości. Potrafiłem drzemać podczas tych opisów. Czasami płakał i dawał upust ogromnemu współczuciu do samego siebie. Raz czy nawet dwa wślizgnął się za mój stolik i ściągnął mi spodnie. Aż wreszcie przyszedł dzień, kiedy wypiłem ostatniego drinka i poczułem na sobie palec losu.  Wiedziałem, że nadszedł czas. Wstałem, zabrałem dokumenty, plecak, broń i więcej tam nie wróciłem. Do tego mrocznego obozu i do Martina, który był męski i piękny i z którym byłem tak doskonale dopasowany seksualnie. Nie widziałem Martina od miesięcy, ale wiem, jak wygląda teraz, kiedy whisky, nieprzespane noce, stresy, bezwstydne zachowanie i prawie codzienny seks wycisnęły swe piętno na zgłodniałych policzkach, jędrnej pupie, giętkiej talii, zamyślonych czarnych, wilgotnych, aksamitnych oczach i kształtnym fiucie. Siedzi teraz gdzieś w wilgotnych lasach, utrzymywany mniej albo bardziej w formie przez Presleya obmacującego go jak mumię, nasycony spermą, którą wchłonął z pociągłym westchnieniem rozkoszy. I dłonią, której paznokcie są zniszczone, przesuwającą się  taśmą karabinu maszynowego, sięga po krakersy z pakunku MRE. I kiedy krakers jest jeszcze w powietrzu, dolna warga odchyla się i za jej karminem widać wilgotną, mleczną czerwień oczekującego błon  podniebienia oraz nikły błysk założonej po postrzale stalowej klamerki w jej ciemnym, gorącym otworze.             
    • @Łukasz Jasiński on już dewota, stary już:) gada głupoty i zbyt arogancki. Ja uwielbiam od lat Bartoszewicza, jest dyplomatą, ekonomistą. U mnie w pracy młodzi będą na Mentzena głosować. Mi bardziej polskie nazwiska się podobają. Braun niemieckie, Mentzen niemieckie. Gdzie w Tobie Łukasz polskość, polskie zapędy o których mówisz?
    • @andreas Ha ha ha. Brawo. Dobre podsumowanie wiersza. Podoba mi się.   Pozdrawiam
    • Nie bardzo widzę tu wiersz. Powiedziałeś po prostu, co myślisz na dany temat.
    • znam twoją duszę  z nieziemskiego przenikania  lubię ją spotykać  na polu starego przedświata   delikatny pocałunek skrył  wykładniczo rosnące rozedrganie  działam z najgorszej materii  - ludzkiego ciała    więdną nerwy wzroku  przeżyję inna  mojej rzeczywistości i tak nie ma    głęboki pomagiczny dreszcz  to dopiero początek  w ciężko oplatającej energii  pożądania    nie opuszczaj moich    snów               
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...