Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

tonia VII, VIII


swan

Rekomendowane odpowiedzi

VII Po sąsiedzku


Tonia starała się żyć szczęśliwie. W realizacji różnych potrzeb Dawida odnajdowała sens własnego życia, gdzieś przez lata zakałapućkanego, niespełnionego. Mocno uwierzyła w Boga. To Dawid w religii upatrywał swą przyszłość. Niewiele mógł fizycznie, ale umysł pracował całkiem sprawnie. Często zadziwiał elokwencją, znawstwem filozofii i ogólnym rozeznaniem w świecie. Skupiona twarz, mądre oczy, i to jego widoczne kalectwo w postaci przykurczów, wykrzywionych członków, nieskoordynowania, budziły respekt, który nie pozwalał ignorować jego obecności.
Latem Tonia skrupulatnie przygotowywała go do pielgrzymki- pieszej- dumna, że tak świetnie sobie radzi. Prawda jednak była nieco inna. Wielu ludzi już później angażowało się w to, aby Dawid mógł wypełnić misję. Ale to było marginalne. Poza tym wpisywało się w owo natchnione wędrowanie. Tonia miała czas tylko dla siebie. Wpadała do mnie częściej. Nigdy nie pytała o mój czas, nie patrzyła na nic. Stosy książek, które zdejmowałam z kolan, żeby jej otworzyć drzwi, nie budziły żadnych wyrzutów. To, że mi nie pasowało w żaden sposób nie mogłoby odwieść jej od wizyty akurat w tym, umyślonym przez nią momencie. Siadała na fotelu, spoglądała na porozrzucane kartki, książki odwrócone grzbietami, nie przeszkadzało jej to, że nie zdradzałam jakiegokolwiek zainteresowania.
- Kurwa! Mądra jesteś! Że też ci się chce- rzucała, by potem pójść robić kawę i wyprowadzić nas na taras. Nie pytała, czy chcę, bo i zaraz potem, dziwnie dla siebie samej zachciewało mi się owej kawy.
- Nie przeszkadzaj sobie- wołała z kuchni, mojej kuchni- ja sobie popatrzę na ciebie , wypije kawę i pójdę.
Nie szła. Piłyśmy kawę, a ja dziwiłam się sobie, że nie czuję złości. Bylo mi dobrze. Mimo tych trywialnych, dla mnie trywialnych problemów Toni emanował z niej taki spokój, prostota świata, nieskomplikowanie. Problemy Toni były jasno zdefiniowane, konkretne, takie normalne. Śmiała się ze mnie, kiedy starałam się opowiedzieć, że jest mi jakoś źle, że nie potrafię się cieszyć z niczego, że życie się zmienia bez mojego przyzwolenia i poza moim planem. Nieraz świetnie grała świadomą słuchaczkę, choć po chwili jakieś rzucone ad hoc
zdanie demaskowało jej brak percepcji.
To był okres, kiedy w domu Toni zaistniał względny spokój. Roman wiele czasu spędzał poza domem, a i te chwile jego obecności mijały w miarę normalnie. Kupili samochód, nowy telewizor. Kiedy spotykaliśmy się na piwie, opowiadał o bankietach, wyjazdach, restauracjach, które, z racji nowych obowiązków zawodowych, odwiedzał. Bywało, że wpadał w złość, ale nasze sąsiedztwo hamowało jego niecne zapędy.

Był późny wieczór, kiedy pod dom podjechał samochód, chwile postał, później ruszał w innym kierunku, by za moment znowu zaparkować. Te dziwne manewry powtarzały się kilkakrotnie. W zasadzie nie wzbudziło to we mnie żadnych emocji, nie zastanawiałam się nad tym, co, kto i dlaczego. Po którymś razie silnik wyłączył się. Roman prowadził pijaną Tonię. Pierwszy raz bałam się o nią, nasłuchiwałam, gotowa w każdej chwili wtargnąć, zadzwonić na policję, w końcu zareagować. Ale było cicho, żadnego niepokoju. Długo nie mogłam zasnąć. Uśpiła mnie cisza.
Rano Tonia przyszła. Beztroska, uśmiechnięta. Po tabletki od bólu głowy.
- Ale się nawaliłam. Roman kilka razy podjeżdżał, bo wstydził się za mnie – była tak wesoła, jakby noc była za krótka na zupełne wytrzeźwienie.
- Pamiętam tylko, że na kolanach przy zapalonych przed obrazem Matki Boskiej świecach, przyrzekałam, że nie wezmę wódki do gęby.
Czekałam, co dalej. Tonia patrzyła na mnie i rozumiała, o co mi chodzi.
- Nie, nawet mnie nie dotknął, w każdym razie ja nie pamiętam.
Szalenie rozbawiło mnie moje wyobrażenie tej sytuacji. Zaczęłam się śmiać. Próbowałam zobaczyć klęczącą Tonię, usłyszeć jej alkoholowy bełkot. Ukradkiem sprawdzałam, wodząc oczami po toniej twarz, rękach prawdziwość jej relacji. Dopiero wówczas zniknął mój niepokój. Ulga. Moja ulga. Życie Toni stało się dla mnie ważne. Jeszcze wtedy nie chciałam się do tego przyznać. Sądziłam, że to ja jestem jej potrzebna, a ona po prostu jest, jest jak wiele innych osób, które nijak się mają do mojego życia. Ale od tego czasu nie lubiłam dłuższych nieobecności Toni. Musiała pokazywać mi się. Być blisko.

Jakoś przed którymiś świętami dopadła mnie angina. Taka wredna, z gorączką i ogólną niemocą. Leżałam w łóżku, spocona, chora, bezwolna. Ty wyjechałeś na ważne szkolenie. Tonia wleciała. Zmieniła pościel. Umyła mnie, a potem zadzwoniła po karetkę. Nie miałam siły bronić się przed jej działaniem, może bardziej nie chciałam niż nie mogłam Nawet podobało mi się to, że ktoś za mnie coś robi, że nie muszę być silna i niezależna. Przyjechał lekarz. Był młody i przystojny. Przystąpił do badania. Wzrokiem dał Toni do zrozumienia, żeby opuściła pokój. Siedziała na meblach. Obok stały jej psy- Klara i Aurela i cierpliwie czekały na rozwój wydarzeń. Pewnie do głowy nawet nie przyszło ani jej, ani im, by wyjść.
- Ja to się kurwa mam! Jak nie psy, to ona – byłam zbyt chora, by zareagować. Miałam to gdzieś. Sytuacja była zabawna. Skonsternowany lekarz i całkiem swobodna Tonia. Dał mi zastrzyk, wypisał receptę, a potem dokładnie wyjaśnił Toni, co i jak ma podać.
Nie pamiętam, żebym kiedyś śmiała się tak, jak wówczas. Gorączka nie ustępowała, a mnie chciało się palić. Tonia nie zakazywała, nie mędziła. Trzymała mi papierosa, żeby nie wypadł, ale z wyczuciem, bym się nie zakrztusiła dymem. Nie opuszczała mnie. Ja chorowałam, chyba pierwszy raz tak szczerze i bezkarnie.




VIII Rak



Było to około wiosny. Wróciliśmy akurat z Zakopanego. Po kilkunastu latach małżeństwa pojechaliśmy sami. Któregoś dnia po prostu zadzwoniłeś i powiedziałeś, że jedziemy. Ucieszyłam się, bo byliśmy obydwoje bardzo zmęczeni, brakowało nam czasu dla siebie, a on wymykał nam się między palcami. Zgodziłam się z marszu. Musiałam tylko poukładać swoje sprawy tak, aby nic mi nie uciekło, pokończyć pewne rzeczy, ale ty powiedziałeś, że jedziemy ok. 17. Oto zdarzyło się nam, że poszliśmy na żywioł. Pojechaliśmy.
Wróciłam nieco zawiedziona, trochę zaniepokojona tym, co zastanę i właściwie szczęśliwa, że jestem w domu. Ktoś mi powiedział że Tonia ma kłopoty. Nie czułam zdziwienia. W zasadzie niewiele mnie to interesowało, bo Toni problemy były takie oczywiste. Nie wydawało mi się, aby cokolwiek, poza rytualnymi awanturami, zmaganiem się Toni z chorobą Dawida, mogło mnie zaskoczyć, poruszyć.
Wtedy zadzwoniła Tonia. Zapytała, czy może wpaść. Głos wesoły, żadnego innego, podejrzanego tonu. Tak po prostu. Tyle zaległości musiałam nadrobić, ale przecież wiedziałam, że i tak przyjdzie.

Pojawiła się niebawem. Chyba nigdy nie była bardziej dziewczęca. Ślicznie uczesana, gustowne spodnium, dyskretny makijaż. Wyglądał lepiej niż kiedy pracowała, niż kiedykolwiek. Była tą Tonia za którą chłopcy w podstawówce oglądali się na ulicy.
Nie kryłam złości.. Z resztą Tonia nie nazbyt przejmowała się moim stanem irytacji, jak zwykle. Czekałam, co też znowu się przytrafiło- mąż, Dawid, pieniądze, czyli to wszystko, co doskonale znałam.
- Mam raka- powiedziała na wejście, tak, jak się mówi o pryszczu, czy o miesiączce. Nawet przez moment nie pomyślałam o tym serio.
- Znaczy, miałam raka, ale już nie mam- wypaliła szybko i bez żadnego wyrazu.
Byłam zła, w głowie siedziały mi już wszelkie rzeczy, które zostawiłam dla tych kilku chwil niespełnień na wyjeździe.
- Tonia, na litość boską, przestań w końcu cudować! Jakiego raka? Co to rak to katar, ma się go i już go się nie ma? Naprawdę, nie masz innych problemów? Tym nie zrodzisz jego miłości, nie staniesz się oryginalna, niczego nie zmienisz- rzucałam zdania, byle nie milczeć, ale przez moment nie przestawałam myśleć o sobie.
Coraz bardziej byłam wściekła. Przez to głupie gadanie musiałam odwołać ważne spotkanie, nie pojechałam do pracy. Złość kłębiła się we mnie za tę wizytę, za ten wyjazd i, cholera wie, z jakiego jeszcze powodu. Tonia ciągnęła jakby nigdy nic;
- Siedziałam w domu, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Wyszłam zobaczyć, kto to. W drzwiach stała doktor Polewska. Pomyliła klatki. Tchnęło mnie. Na drugi dzień poszłam do niej prywatnie, do gabinetu - słowa padały jedno za drugim, chaotycznie, ale przy tym zupełnie niefrasobliwie. Starałam się jakoś selekcjonować ten potok, jednocześnie nie wyłączając się z mojego toku myślenia- perfekcyjnie skonstruowanym planem dalszej części dnia.
Tonia mówiła o badaniu, wycinku, wypalance, o telefonach.
Coś mnie zaniepokoiło w tym radosno- sensacyjnym przekazie. Spojrzałam znad sterty przeglądanej korespondencji. Czekałam, co dalej. Tonia opowiadała o troskliwości Polewskiej, znajomościach, dzięki którym badanie zostało wykonane ekstra. Pokazywała mi jakieś świstki z wynikami badań. To wśród nich jeden zburzył mój spokój- ca.- ten skrót i jakieś łacińskie Neoplasma malignum colli utteri kazały mi przestać zajmować się sobą, zacząć słuchać Toni, wyławiać z tego strumienia słów sens. Jeszcze tego dnia nie chciałam wierzyć, że może ją spotkać coś tak złego, że jej życie może ją tak bardzo oszukać, że problem Toni jest wielkim, wręcz monstrualnym problemem. Odrzucałam to, bo przecież to ja miałam problemy. Tonia kreuje jakąś nową wizję siebie, na własny użytek teatralizuje, by Roman przestraszył się. To ma być kara i pokuta. Po nich będzie już tylko lepiej – dla niej, tak, jak zawsze chciała. Nieoczekiwanie dla siebie przerwałam to, co robiłam, słuchałam. Wiedziałam, że terminy medyczne, owe kartki pozginane bez żadnej reguły, nie mogą być wymysłem Toni. I nagle zrozumiałam, że coś się dzieje. Ale ona była spokojna, ufna.
- Ja to mam szczęście w życiu. Ze wszystkiego się wywinę- pochowała te swoje szpargały- tak to określiła. I poszła, bo akurat Dawid zadzwonił, że skończył rehabilitację.
Miesiąc nie minął. Była po histerektomii. Może tylko oczy były mniej błyszczące i ruchy powolniejsze. Żadnego strachu. Przyszła do ogrodu, kiedy Marcuse i Horkheimer pastwili się na de mną. Usiłowałam zgodzić się z Horkheimerem, że przesłanką wyjściową koncepcji metafizycznego pesymizmu jest doświadczenie cierpienia. Podobnie jak on miałam przekonanie, że życie większości ludzi jest tak nędzne, tak częste są upokorzenia i wyrzeczenia, a wysiłki zaś są w tak jaskrawej dysproporcji do sukcesów, iż zrozumiała jest nadzieja, że porządek ziemski nie może być rzeczywistym porządkiem. Myślenie o świecie transcendentalnym stanowiło tęsknotę za tym, co inne.
- Ty znowu stukasz?- głos Toni wyrwał mnie z zamysłu- zgłupiejesz od tej swojej nauki. Zapach kawy mieszał się z wiosną.
Nie umiałam ucieszyć się tak prawdziwie, jak to czułam. Byłam zła na siebie za tę oschłość, pragmatyzm. Chciałam podbiec, uściskać ją, powiedzieć; Tonia zmieniłaś mnie, bez mojej woli, bez mojego przyzwolenia! Tonia to ty jesteś mądra i dobra! Nie powinnaś przechodzić przez to wszystko. Powiedziałam;
- Uważaj, rozlałaś kawę. Nie jest ci zimno?
Patrzyłam na nią. Nie wiedziałam, kiedy jej włosy tak urosły, że można było zapleść jew warkocze, nie jakieś mysie ogonki, ale grube, lśniące, zrobione tanią henną. Szukałam w jej twarzy cierpienia, smutku, lęku. Nic z tych rzeczy. Może tylko te oczy… ale to było ludzkie, zwykłe zmęczenie, nie obawa.
Nie czekała aż zapytam.
- Wszystko mi wycięli, konieczne będzie dalsze leczenie, usunęli mi już redony po operacji. Czekam teraz na radioterapię – nawet nie patrzyła w moją stronę. Ona mnie znała. Nie próbowała mnie żenować. Wzięła do ręki jedną z książek. Otworzyła. Chwilę poczytała.
- Jak można się tym zajmować? Nic z tego nie rozumiem- odrzuciła książkę na bok, uważając, by nie pozginały się kartki, z należytym szacunkiem dla wiedzy, co prawda mało użytecznej, ale dla mnie ważnej. Tego się nauczyła, żyjąc obok mnie.
Nagle zrozumiałam, że Tonia jest chora, że może umrzeć za miesiąc, za rok- tak zwyczajnie, jak umierają inni. I nie można śmierci porównać z wyjazdem. Nie ma powrotu, nie ma przypadkowego spotkania gdzieś tam. Ani listów, ani telefonów. Nieobecność wieczna. W tamtej chwili przyszło mi na myśl, że tonine życie to gotowy scenariusz na programowo wyciskający łzy kiczowaty film, który paradoksalnie toczy się naprawdę.

Myślałam o niej codziennie. Czasem zazdrościłam jej tej walki o siebie, siły. Za nią dokonywałam analiz i gdybań, zmieniałam scenariusze zdarzeń. Tworzyłam Tonię według własnego zamysłu. Syciłam się jej nieszczęściem, za nią i za siebie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...