Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

tonia IV i V


swan

Rekomendowane odpowiedzi

IV Praca

Nie wiedzieć jakim sposobem, ani przy użyciu jakich środków pewnego poniedziałku Tonia dobrze ubrana rozpoczęła pracę w miejscowym urzędzie. Jako sekretarka. Dzieci odprowadzała do przedszkola, mężowi szykowała wieczorem śniadanie. Nie był zadowolony. Tonia tak. Podobało jej się odbieranie telefonów, anonsowanie petentów, umawianie ich na terminy. Wprawnymi ruchami przerzucała segregatory, parzyła kawę. Była pojętna. Szef był bodaj pierwszą w całym toninym świecie osobą, która zwróciła się do Toni „pani Antonino”.
- Pani Antonino, proszę przygotować na jutro sprawozdanie za ostatni okres - mówił wykonując półobrót tuż przed drzwiami gabinetu. Tonia widziała, że jej ukryte pod białą bluzką piersi, nie dają spokoju jego oczom. Szef był nową miłością jedyną, do końca życia.
Nocami Tonia, leżąc bez ruchu, z rękoma splecionymi pod głową tworzyła przyszłość. Bezszelestnie, bez westchnień. Obok spał mąż. Kiedy obudził go dochodzący skądś dźwięk telewizora lub eksplodujący seksem krzyk sąsiadki zza ściany, Tonia potulnie oddawała się mało wyrafinowanym pieszczotom, by potem, dokonawszy starannej ablucji całego, filigranowego ciała, kończyć swoje dzieło tworzenia przyszłości. Nadto Tonia wiedziała, że wszelki objaw niechęci, zniecierpliwienia czy braku entuzjazmu nie da jej usłyszeć nazajutrz: „Pani Antonino, proszę przygotować dwie kawki.” Niczym aktorka kasowych produkcji pornograficznych udawała orgazm.
Niewiele czasu upłynęło, jak Tonia stała się przypomniana na ulicy, kłaniano się jej, pytano o męża i dzieci. Obarczano ją a to sukcesami, a to znowu wszelkimi nieszczęściami mieszczącymi się w ścianach domów o różnym standardzie. Niejednokrotnie osobnicy o zgoła podejrzanej proweniencji oferowali jej swoje usługi bodygarda, kiedy wracała do domu.
Bo Tonia robiła się coraz ciekawsza i była coraz bardziej ustosunkowana. Nowi ludzie, z kręgów, ale i poza nimi zaczęli mówić „pani Antonino”. Nic tak człowieka nie nobilituje jak odpowiednia forma imienia.
Świat Toni rozciągał się nieoczekiwanie, pewnie najbardziej dla niej samej i dla niej nie było to bezpieczne. Nagle ujrzała, że można żyć normalnie, że można mówić szeptem, na nieważne tematy, że można mówić w ogóle bez kadencji, z intonacją obojętną. Tonia zaczęła marzyć. Łatwiej było jej przetrwać noce, Tonia znów słyszała muzykę, co zmieniała oddech, ręce, ciało Romana i dawała uczucie cudownej fizyczności fizjologicznych aktów prokreacyjnych. Rano wstawała spełniona. Gotowa do życia. Pieniądze z tej toninej pracy nie były jakoś wielkie, ale to jakby nie miało większego znaczenia, bowiem Romanowi trafiła się bardziej intratna praca, która pozwalała żyć na poziomie. Ustosunkowanie Toni nie pozostawało bez znaczenia, bo zawsze umiała niby w dygresji, niby żartem rzucić wzmiankę o rodzinie. Zmieniali się szefowie, ale ona tkwiła na miejscu i coraz lepiej wyglądała w scenerii komputerów i pionowych żaluzji. Nawet ojciec był dumny, kiedy ktoś pytał go na ulicy, z dumą powiadał:
- To moja córa.
Bo i owszem praca Toni była ważniejsza niż jakaś tam obserwacja półek w nowym markecie. Tonia czuła, że staje się jej przyszłość, jeszcze nieśmiało, jeszcze nieufnie, ale już pozwalała Toni przywołać pewność siebie. Jeszcze zdarzało jej się zakląć szpetnie, ale nigdy w pracy, tu starannie celebrowała każde słowo. Świat Toni nabierał rozmachu. Nowe znajomości, niemal szykowne stroje, spotkania dawały wytchnąć od męża, z którym grała w miłość. On zresztą też coraz więcej energii tracił na nowe zadania zawodowe. Zaczął nosić długie płaszcze i złoty sygnet. Częściej zachodził do pracy Toni, bo nie podobało mu się, że tak łatwo wymyka się spod jego rąk. Co jak co, ale to nie ona walczyła o emancypację i nie miała prawa zbytnio upominać się o zdobycze dawnych feministek. Czasem brała zwolnienia z pracy, ale zaraz potem szalała w sklepie „U Marii” i w nowej sukience nadrabiała zaległości. Nikt nie pytał, nikt jej nie zastępował. Zaledwie kilka dni, a na twarzy Toni pojawiał się ten sam prawie beztroski uśmiech.



V Dawid

Jakaś impreza w biurze przedłużyła się. Tylko udana noc mogła uchronić Tonię przed gniewem męża. Nie uchroniła, chociaż dostał, co swoje. Nie było sukienki, nie było kwiatów- była ciąża. Nikomu, jak Toni nie, pasowało to dziecko. Oto właśnie dokonywała się jej przyszłość, a tu ….. Samotna ciąża. Od początku smutna. Mała plamka, niewielki krwiak widoczny na USG dawał nadzieję, że natura sama dokona selekcji, bo Tonia wiedziała, że życie ludzkie to świętość. Transcendentalnie postrzegane istnienie nie pozwalało jej na dokonanie jakiegokolwiek aktu, który byłby sprzeczny z niewyartykułowanymi nigdy przez Tonię zasadami. Bo ona wiedziała, że wszystko, cokolwiek dotyczy jej życia zostało już ustalone. Czasem tylko, przy szczelnie zamkniętych drzwiach łazienki w nowym mieszkaniu patrzyła w lustro ze zdumieniem, jak jej drobne ciało zniekształca się po raz trzeci, by dać miejsce panoszącemu się coraz bardziej zuchwale dziecku. Nic tak nie budziło złości Romana, jak ten rosnący brzuch i związane z tym narzucone przez lekarza obostrzenia. Nie umiał pohamować niezadowolenia, kiedy Tonia następny raz zasypiała plecami do niego.

Karetka na sygnale. Klinika położnicza w odległym, dużym mieście. Walka Toni o przyszłość i lekarzy o Tonię. A potem dziwne miny profesorów medycyny.
- Proszę pani. Urodziła pani synka - mówili zsuwając okulary na brzeg nosa, by lepiej wypatrzeć reakcję-nie wszystko jest jednak tak, jak powinno….
Zmęczona twarz Toni zdawała się nie wyrażać zainteresowania.
- Syn… dobrze…Dam mu na imię Dawid. To ładne imię. To najukochańszy z synów Jahwe.
Skąd Jahwe, skąd Dawid? Tonia jeszcze w ciąży czytała o niezwyciężonym chłopcu, który delikatny, o subtelnym, młodzieńczym wyglądzie, zwyciężył potężnego Goliata bo opowieści o sukcesach wpisywały się w toniną wizję życia.
- Pani Antonino. Pani syn urodził się z zespołem Little´a.
I cisza. Tonia słyszała, ale skąd na miłość boską ona mogła wiedzieć, co to znaczy. O zespole Downa wiedzieli niemal wszyscy, ale to…zespół…jakiegoś tam… . Była śpiąca. Kilkanaście godzin trwała walka o nowe życie w klinicznym szpitalu. Wcześniej schody. Przecież nie chciała zdenerwować Romana. Obskurna klatka domu wirowała w umyśle, dzieci coś krzyczały, sąsiadka wezwała karetkę. Roman gładził ją po twarzy. Łóżko w karetce było strasznie niewygodne. Droga długa. Korytarze. Światła. Jacyś ludzie. Kobiety we frotowych, grubych podomkach. Szczęśliwi przyszli ojcowie. Ogromna sala. Rękawice. Wszędzie pełno rękawic i świateł…
- To paraliż dziecięcy - kontynuował lekarz, by nie daj Bóg nikt nie zarzucił mu braku kompetencji, czy wiedzy medycznej.
- Prawdopodobnie to postać pozapiramidowa.
Tonia nie rozumiała, ale właśnie teraz przyszło jej do głowy, że nie ma matury. Chciała im powiedzieć, ale jakoś nie zdołała, bo te trudne słowa spowodowały, że nagle zachciało jej się płakać. Jak nigdy dotąd. Stało się, że nic nie było w stanie powstrzymać tych łez, które wywołały te strasznie brzmiące słowa lekarzy.
- To taka postać dystoniczna, atetotyczna, pląsawicza objawiająca się częstymi zmianami w napięciu mięśniowym Nierzadko występują ruchy mimowolne oraz leworęczność, która, objawia się zajęciem obu kończyn dolnych oraz jednej górnej, przebiega z reguły ze zmianami psychicznymi i padaczką…
Płakała. Ona, drobna, filigranowa, w żenująco krótkiej koszuli szpitalnej, pozbawiona kobiecości, okradziona z przyszłości, osaczona przez autorytety medyczne.
-Ale proszę nie płakać – ciągnął inny lekarz o charyzmatycznym głosie - Na ogół takie dzieci są dobrze rozwinięte umysłowo, choć, owszem, często występuje u nich niedosłuch typu odbiorczego lub głuchota, porażenie spojrzenia ku górze, zez., zaburzenia mowy o charakterze dyskinetycznym, a u niemowląt trudności w połykaniu i ssaniu.
Wziął ją z rękę jakby myślał, że właśnie to jest jej teraz najbardziej niezbędne.
Tonia chciała zobaczyć dziecko. Swoje dziecko, które odmieni jej świat.
Był malutki, ważył tyle, co zapas cukru w Toni domu- kilogram i dwie cukierniczki. Mętnymi oczyma spoglądał na ściany nowoczesnego inkubatora, jakby nie domyślając się, że ponad szklanym parasolem czeka na niego cieplejszy świat. Dawid. Piękne imię. To wtedy Tonia zaczęła palić kadzidełka.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...