Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano
Rafałowi Blechaczowi

pajączki biegają perlistą figuracją
załamując taflę klawiatury
iskierki żartobliwe akordy głębokie
mimo woli unoszą nas w górę

subtelność smakosza w niewinnej prostocie
jakby z niebios wprost wzięta
Pan Bóg czyta mu nuty na pewno
grają czasem na cztery ręce

Chwała Tobie Ziemio Krajeńska
za rzeźbiarza muzyki sfer
jego geniuszu zazdroszczą ci
wrażliwe anioły z całego świata


2 marca 2007
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Stasiu,
dziekuję Ci
chyba coś z tego wezmę
Zastanawiam się czy pierwszy wers 3 zwrotki nie zrobic taK;

Tobie Ziemio Krajeńska

i dalej jak u Ciebie

Jeszcze raz Dziekuje za podpowiedź
Pozdrawiam
Opublikowano

finezja konesera
z naiwnością dziecka
Pan Bóg przy nim zawsze
czasem grają na cztery ręce

a może coś z tego wybierzesz :))

subtelność smakosza
w niewinnej prostocie
zawsze z Panem Bogiem
grają czasem na cztery ręce

Opublikowano

Witam,

chwalę za pomysł, za pomysły i za momenta ;)
Kilka wątpliwości: opisać muzykę - to trudna sprawa, pan próbuje po swojemu, ale nie zawsze unikając już gdzieś wykorzystanycyh sformułowań, jak choćby skojarzenie klawiatury z taflą (wody), ale to jest do przyjęcia, te pajączki są zabawne, nawet iskierki.
Gorzej, gdy dochodzi do opisywania wrażeń: "akordy głębokie" to znaczy jakie? (jak Rów Mariański? ;); "serca unoszą w górę" - chciałbym to zobaczyć ;), wiem, że to metafora, ale tak znana, że żart sam się wciska w komentarz. Tu bym radził pogrzebać.
W drugiej napisałbym krócej, że "Pan Bóg czasem grywa z nim na cztery ręce" (bez zawsze przy nim - choć zmienia to sens, bo omija sprawę wiary wirtuoza, ale ja nic na ten temat nie słyszałem). Ostatnia zwrotka dla mnie zupełnie niedobra, po pierwsze, co Pan chyba przyzna, pobrzmiewa nutą z dawnych lat (np. "Ukochany kraj"), po drugie: "muzyka w barwach tęczy" jest bardzo niedobrym, żeby nie rzecz kiczowatym zwrotem. A ucho całego świata - figura przenosząca znaczenie z części na całość, jest tak skonstruowana, że może rozśmieszyć przytomniejszego czytelnika (proszę sobie wyobrazić TO ucho ;) - metafory muszą także chodzić po ziemi i jeśli tworzą obrazy - to nie komiczne.
Być może coś pan wykorzysta z tej zrzędy ;)
pzdr. b

Opublikowano

Szanowny Panie Bogdanie
najsampierw - Dziękuje Bardzo za uwagi
zaczne od zacytowania::

(bez zawsze przy nim - choć zmienia to sens, bo omija sprawę wiary wirtuoza, ale ja nic na ten temat nie słyszałem)

tu nie o wiarę mi chodzi - bo też nie wiem jak nasz wirtuoz ma się z nią -
chodzi mi o to, że ta muzyka tak brzmi - jakby od samej bozi pochodziła, jakby
współautorstwa bożego była

dalej

"akordy głębokie" to znaczy jakie? (jak Rów Mariański? ;);

większość akordów w muzyce, to brzmienie głębokie zwłaszcza grane fff
- chyba że grane na wysokich rejestrach.
Ale Pańska uwaga każe mi zastanowić się czy może nie wrzucić tu "majestatyczne"
lub jeszcze coś innego wzniosłego jako przeciwstawienie iskierkom lekkim, żartobliwym.

"muzyka w barwach tęczy" - kiczowate ..? - hmmm, pomyślę

"Ukochany kraj" - moją wersję zostawię i nawet bardziej wzmocnię
a niech i trąca ukochanym krajem, bo Ziemia Krajeńska jest mi bardzo bliska
Bydgoszcz - Toruń - Nakło nad Notecią i inne, to Kujawy to też i Pomorze
to moja ziemia z dziada pradziada
i tę ziemię będę zawsze nazywał moim ukochanym krajem

Pierwszy wers trzeciej zwrotki będzie chyba:
Chwała Tobie Ziemio Krajeńska.
Gwoli ścisłości nazwa Krajeńska to nazwa historyczna

Ucho świata - hmmmm bez zastanowienia przyjąłem tę sugestię, ale ...
jeśli aż tak śmieszne to ucho ...? ...? ... :))

no i jeszcze :
"serca unoszą w górę" - chciałbym to zobaczyć ;), wiem, że to metafora, ale tak znana, że żart sam się wciska w komentarz.
no to jak ...? może sursum corda ?
pomyślę

Dziękuję stokrotnie jeszcze raz
i pozdrawiam

Opublikowano

Wszystkim komentatorom na moich włościach stąpających:)
dziekuję
i pozdrawiam

PS. Obiecuję, że warsztat będę traktować zawsze b. poważnie
i niebawem "Smak nie do pozdrobienia" znajdzie się w Z.
i już nikomu nie dam tam szans na jakąkolwiek krytyczną uwagę:))))))))))))

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


amen :)))

taaaak ....teraz to amen
a żeby tak pomóc cierpiącemu po piórze
w odparciu mocnych argumentów prawdziwego poety, to nie :)
Musiałem sam:(

ale i tak
ślę Ci serdeczne bardzo
pozdrowionka
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



To cichutko poczekam aż się tam znajdzie i tam me niekrytyczne poglądy o wierszu wygłoszę;)))

Piotrze
jak niekrytyczne to można i głośno:))
Pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
    • @Dagna tym się nie stresuj. Dobry psychiatra wyprowadzi cię z tego. Jeżeli nie.......to już Tworki. Bay, bay.
    • Witam - super - lubię takie klimaty -                                                                    Pzdr.
    • Witam - lubię takie wiersze - super -                                                                   Pzdr.uśmiechem.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...