Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

recenzje


Agnes

Rekomendowane odpowiedzi

nie ma na Forum osobnego działu - ale nic nie szkodzi. ostatnimi czasy pojawiały się tu ciekawe wątki (m.in na temat czasopism literackich etc). proponuję wymianiać się spostrzeżeniami, refleksami nad przeczytanymi książkami, przesłuchanymi płytami, obejrzanymi filmami itd. jeśli będzie zainteresowanie - można zwrócić się do admina z prośbą o utworzenie osobnego działu :)
mój pomysł jest taki, aby były to "recenzje" autorskie, a nie kopie recenzji cudzych - wasze odczucia, uzasadnione rzecz jasna :)

są chętni?

pozdr. a

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

są;
tylko pytanie, kto zechce zajrzeć do takich książek jak np.: "Intencja i interpretacja" krakowskiego filozofa Janusza Krupińskiego (wydawcą jest Akademia Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie); !?

albo czy "Rosja Bolszewików", dzieło kolegi Miłosza, profesora na Harvardzie, doradcy prezydenta Reagana ds. sovieckich i wschodnioeuropejskich, urodzonego w Cieszynie (!) Richarda Pipesa znajdzie cierpliwego czytelnika - ponad 600 stron fascynującej panoramy wojny domowej w Rosji i polityki kulturalnej bolszewików;?

albo "Mistyczny świat Willama Blake'a" Ewy Kozubskiej i Jana Tomkowskiego z posłowiem Cz. Miłosza (Wydawnictwo Warsztat Specjalny Milanówek 1993);

albo "Metafizyka i sztuka" filozofa ze szkoły lubelskiej (KUL) Piotra Jaroszyńskiego; książka wydana w ramach publikacji Biblioteki Szkoły Filozofii Realistycznej przez Wydawnictwo "Gutenberg-Print"; Warszawa 1996; ?

albo zapomniana już, ale znakomita pozycja Biblioteki Wiedzy Współczesnej Omega autorstwa Bożeny Kowalskiej pt.: "Sztuka w poszukiwaniu mediów", Wiedza Powszechna; Warszawa 1985; ?

a jeśli ktoś ma upodobania szczególne, to jak zachęcić do otwarcia książki Biblioteki Narodowej pt.: "Psalmodia Polska oraz wybór liryków i fraszek" Wespazjana Kochowskiego pod redakcją Juliana Krzyżanowskiego; ja mam wydanie krakowskie z Drukarnii Anczyca i Spółki z 1926 r! (o ile wiem, wrocławskie Ossolineum wydało w oparciu o wyżej wspomnianą pozycję dzieła zebrane barokowego geniusza, stokroć przerastającego talentem i dorobkiem Sępa Szarzyńskiego (nawiasem mówiąc ten ostatni pisał po łacinie!); tamże znalazłem interesującą facecję pt.:

Dziwna

Bóg człeka z gliny stworzył, piszą historyje;
Jakoż on nie rozmoknie, gdy ustawnie pije?

albo:

Wakacyje za studentami

Jużże tyż professorze poprzestań tetryczny
Molestijej z uczniami twymi ustawicznej,
Bowiem ta trzoda dawno Siariusz* poczuła,
I boków im przypiekła dobrze Kanikuła.
Dojrzałe już po sadach frukty skubią ptacy,
A mizerni w zamknieniu dotychczas są żacy.
Rozpuść trzodę, nie trzymaj dłużej tej hołoty,
Która najwięcej umie, gdy skacze przez płoty.

* Siariusz - podobnie jak Kanikuła, gwiazdy świecące w czasie letnich upałów

u Wespazjana dopiero można nauczyć się formy wszelkich Apologiów, Dytyrambów, Peanów; hej! J.S

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bartoszu : skoro nosisz się z takim zamysłem, to można o tym pomyśleć, ale ja nie znam się na sprawach technicznych - więc wygodniej będzie mi tu coś napisać :)

Jacku : może kogoś akurat coś za Twoją sprawą zaciekawi, przecież o to chodzi :)

no to zaczynajmy :) ja napiszę coś przez weekend, żeby nie było, że tylko rzuciłam tematem :)

pozdr. a

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Carlos Ruiz Zafón

Cień wiatru




Od mniej więcej pół roku książka ta atakowała ze wszystkich reprezentacyjnych półek Empiku i innych księgarni. Głoszono, że to bestseller, a notka biograficzna autora kusi porównaniem do prozy Umberto Eco. Urodzony w Barcelonie Carlos Ruiz Zafón inspiruje się dziewiętnastowiecznymi powieściami Dostojewskiego i Tołstoja – dla mnie osobiście chyba tylko pod względem ilości, objętości tekstu, a nie jakości.

Akcja rozgrywa się w Barcelonie w 1945, gdzie syn księgarza i antykwariusza – 10 letni Daniel Sempre – na Cmentarzu Zapomnianych Książek, zgodnie z rodzinną tradycją, wybiera sobie jedną książkę. Jego zadaniem jest ocalić ją od zapomnienia. Z czasem, historia książki i jej autora staje się także jego osobistą historią. Cień wiatru Juliana Caraxa, książka którą Daniel zabiera ze sobą, to najprawdopodobniej jedyny egzemplarz, jaki ocalał przed spaleniem. Chłopiec stopniowo natrafia na osoby, które opowiadają mu strzępy historii, która ma być historią wciągającą i (taki zapewne był zamysł autora) z dreszczykiem. Niestety, ani język (choć trudno przewidzieć co na ten temat można by powiedzieć czytając powieść w oryginale), ani przytaczane niezdarnie anegdoty (m.in. ta mówiąca o tym, że coś za coś i skoro mężczyźni mają przywilej sikania na stojąco… - a wielokropek dlatego, że właśnie w tym momencie anegdota się kończy i jeśli ktoś nie zna owego dowcipu nic z tej uwagi nie wyniesie), ani pozorna tajemniczość, nie są wiarygodne. Oczywiście nie mogę zaprzeczyć, że te prawie 520 stron, czyta się płynnie i szybko – skoro już się zaczęło to można skończyć – ale porównanie nasuwa mi się samo. Osobiście tak samo „świetnie” czytało się „Kod Leonarda da Vinci”. Było i nie ma – przeczytałam, zapomniałam. Do tego, już w połowie książki można się domyślić kto jest kim i dlaczego postępuje tak a nie inaczej. Autor daje nam wskazówki, ale po co, tego już nie wiem. Z czasem okazuje się, że w życiu Daniela i Juliana jest wiele analogii, choć z góry wiadomo, że bohater nie może popełnić tych samych błędów i że inni też będą mu bardziej sprzyjać. To naturalne, bo czy takie książki mogą się kończyć inaczej niż pozytywnie? Daniel dojrzewa, obserwujemy go przez 10 lat jego życia, widzimy jak z chłopca staje się mężczyzną, jesteśmy świadkami pierwszych miłosny uniesień, pierwszych zawodów, wartościowania. Dla mnie jednak jest to książka przede wszystkim o przyjaźni, tej utraconej i tej pozyskanej, tej która nie pozwala nam odejść w zapomnienie – i choć brzmi to banalnie – to to jedyna myśl, którą warto stąd zabrać.
Na okładce książki napisano :„Daniel za wszelką cenę chce odkryć sekret autora, nie podejrzewając, że rozpoczyna się największa i najbardziej niebezpieczna przygoda jego życia. Będzie ona początkiem niezwykłych historii, wielkich namiętności, przeklętych i tragicznych miłości, rozgrywających się w cudownej scenerii Barcelony”. Kolejne pytanie – gdzie ta cudowna sceneria? Może właśnie się wydało, że nie czytałam dokładnie, jednak oprócz czarno-białych fotografii, które zdecydowanie zasługują na największą uwagę z tego dzieła, oprócz nielicznych wzmianek o Kościołach etc., nie odnalazłam w książce żadnych interesujących opisów miasta, nic co zachęciłby do dalszych poszukiwań, nic co z punktu widzenia czysto turystycznego mogłoby nas do Barcelony pozytywnie nastroić, albo chociażby stworzyć atmosferę tych miejsc, pobudzić wyobraźnię.

Cieszyłoby mnie gdyby wszystkie książki były wydawane tak ładnie, z dużym wygodnym do czytania drukiem. Okładka utrzymana w kolorze sepii, sam tytuł ulotny, wydawałoby się oniryczny, mówiący o nieuchwytności, cień wiatru, ładnie wygląda na półce – jednak za 29,90 (miękka oprawa), można sprawić sobie zdecydowanie coś bardziej wartościowego, ambitnego, lub chociażby mniej przewidywanego.

Trzy „gwiazdki” w moim odczuciu to aż nadto.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

The Fountain - Źródło

reż. Darren Aronofsky


„Tyle lat.
Tyle wspomnień…
To ty...
Przeciągnęłaś mnie przez czas.”


Nie mogłam czekać, aż zaczną ten film wyświetlać w ambitnych kinach,
nie multipleksach gdyż ciekawość nie dawała mi spokoju, tym bardziej, znając genialny
soundtrack Clinta Mansella. Oczywiście, w dużych kinach, nawet Mansell nie wygra z
popcornem i chipsami, więc trzeba było skupić się na wizji.
Mam wrażenie, że nie da się uniknąć porównania „Źródła” do poprzednich
filmów Darrena Aronofsky’ego („Pi”, „Requiem for a dream”) – awangardowych i kultowych.
„Źródło” zdobędzie zapewne jeszcze więcej zwolenników, gdyż jest to film
niebanalny, choć zarazem dużo bardziej subtelny, utrzymany w zupełnie innych –
ciepłych - barwach. Powiedziałabym że jego atmosfera jest filozoficzna.
Osobiście fascynuje mnie śnieg, kojarzy mi się bowiem z okresem refleksji, zadumy.
Ostatnimi czasy wiele się o nim mówi, Orhan Pamuk w swojej książce, pod takimże
tytułem, nagrodzonej zresztą Nagrodą Nobla, pisze, iż główny bohater zaczyna
ponownie pisać wiersze wraz z pojawieniem się śniegu. Tu też pojawia się on jako
pewna granica. Śnieg zmienia, otwiera oczy.
Aronofsky kolejny raz mówi o miłości, ale mówi tak, jak niewielu potrafi.
Miłość, która jest potrzebna do życia niemal fizycznie. Chęć bycia
nieśmiertelnym, żeby każdego dnia z nią obcować, chociażby poprzez wspomnienia o
ukochanej osobie. To chęć uniknięcia śmierci ukochanej, która to śmierć
paraliżuje, na tyle, że zupełnie niewiadomo co dalej. Śmierć – gdy było się już
tak blisko, o włos. To historia o sile osoby, która odchodzi spełniona i
zagubieniu tego, który zostaje.
Może Aronofsky chciał powiedzieć nam tak prostą rzecz: żeby cieszyc się każdym
dniem i zamiast próbować być wiecznie, być tu i teraz, razem?
To nie jest bynajmniej film science fiction. Inspiracja legendą Majów,
retrospekcje do czasów inkwizycyjnej Hiszpanii, cytaty z Biblii – pokazują tylko
jak bardzo uniwersalne są nasze pragnienia i jak łatwo w chęci wieczności
zagubić siebie i swoją miłość. Miotać się.
Drzewo, o jego symbolice można by napisać kolejną dysertację. Tu kora drzewa
jest jak ludzka skóra, oddycha, czuje każde najmniejsze zbliżenie, jest źródłem
siły, energii, życia. W obrazie stworzonym przez Aronofsky’ego uderzają
zbliżenia, niesamowite ujęcia i światło. Historie łączą się jakby wcale nie
dzieliły ich setki lat.
„Dokończ ją” – uporczywie powtarza Izzi i cierpliwie czeka, aż Tommy dojrzeje
wewnętrznie do tego jak.
Gorzka prawda o tym, że przed śmiercią nie ma ucieczki, bo nie jest ona
chorobą, na którą wystarczy znaleźć odpowiednie lekarstwo. Można jednak odejść
spełnionym, a śmierć może być chwałą, gdy umiemy się z nią pogodzić. I tylko ona
daje nam wspólną wieczność.

Polecan zarówno film jak i soundtrack.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak, film odbiegł daleko od zwyczajnej historii o umierającej dziewczynie i oszalałym z rozpaczy naukowcu, który próbuje znaleźć lekarstwo na śmierć. Nadzieja, że człowiek przestanie się starzeć i nie umrze okazuje się mrzonką, chociaż czasem trzeba odbyć daleką podróż: polecieć do umierającej gwiazdy Majów, czy wrosnąć w drzewo, a kiedy wróble zjedzą owoce odlecieć z ptakami, żeby to zaakceptować.
To bardzo niespokojny, dynamiczny film. Dopiero z końcowym „Żegnaj Iz” spływa ulga i spokój. To ostatnia scena filmu, a zarazem pierwsza, która daje realną nadzieję: przyjęcie do wiadomości faktu śmierci kochanej osoby i rozstanie z nią jest bolesne, długotrwałe, trudne, ale możliwe. W moim odczuciu owo "Żegnaj" było uniwersalne, dotyczyło nie tylko tego co tutaj, ale i wieczności.
Piękne obrazy, zwłaszcza drzewa, kory porośniętej włoskami.
I ja polecam ten film.
:-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jacek Dehnel "Lala",Paszport Polityki 2006

Pięknie zachęca do przeczytania książki sam autor, pisząc:

"Jest to książka gadana, a zatem książka o wielu sprawach. O miłości w rozmaitych odmianach, chorobie i odchodzeniu. O wielkich wojnach i japońskim szpiegu, piorunie kulistym i krowie w sałatkach. O małym dworku i zagubionym pierścionku z szafirem. Lecz nade wszystko o bliskości - o tym, jak obce miejsca i osoby stają się nam bliskie dzięki opowieści."

Nie sposób się z nim nie zgodzić. Pamiętam moje pierwsza wrażenie, gdy moda na Dehnela dopiero się zaczynała. Jego wizerunek pojawiał się na wielu okładkach czasopism, mnóstwo wywiadów, notek biograficznych, później Nagroda im. Kościelskich (2005) - jeszcze podgrzała atmosferę. Co wtedy sobie myślałam o autorze, którego ledwie kojarzyłam z nieszuflady? Otóż, wydawało mi się, że to kolejny oryginał, wykreowany na dandysa, który chce bardziej swoją osobą, niż tym co ma do powiedzenia promować swoje książki (wtedy jeszcze poetyckie). Postrzegałam ten wizerunek jako coś sztucznego, obmyślonego - jednym słowem pod publiczkę, byleby tylko zwrócić na siebie uwagę. A wiadomo, raz ugruntowane zdanie, trudno zmienić. Mój kontakt z poezją pana Jacka rozpoczął się od "Żywotów równoległych" - tomu bardzo moim skromnym zdaniem dobrego, jednak nie chciałabym nad nim zatrzymywać się zbyt długo. Zdania nie zmieniłam, ale gdzieś się ono przytłumiło. Już nie zwracałam uwagi na powierzchowność młodego poety, bo mogłam patrzeć na niego poprzez pryzmat jego wierszy - które na pewno mówią o nim dużo więcej niż zdjęcie na okładce czasopisma.

Za jakiś czas ukazała się "Lala" (moje wydanie : wydanie II, Warszawa 2007). Książka, która już samym swoim wyglądem, oczarowała mnie i skusiła. Przepiękne zdjęcie w kolorze sepii i sam tytuł, który w pierwszej chwili może wywołać wspomnienie (dla wielu za pewne traumatyczne) z czasów licealnych, jednak byłabym za żeby po prostu te książki podmienić - nie tylko na naszych prywatnych, domowych półkach.

Jest to książka z tego rodzaju, którą czyta się szybko, bo chce się wiedzieć co dalej, co dalej...książka do której przywiązujemy się osobiście i chcemy do niej wracać. Ludzie mówiący, przewijający się i mijający stają się nam bliscy, tak barwni i plastyczni. Język - owej gadaniny, opowieści, która ma wiele początków i końców przenikających się jedno w drugie - jest perfekcyjny. A sama historia, jak już w pierwszym rozdziale pisze pan Jacek, zaczyna się, jak zwykle, kawałkami, to tu, to tam, w najróżniejszych miejscach i ciałach, które przeważnie od dawna nie istnieją (...) - a jednak ta historia istnieje, istnieją ludzie, wspomnienia, pamięć o przedmiotach. Jest to historia piękna, aż do pozazdroszczenia, bo przecież prawdziwa. Jest też przejmująca i smutna - bo mówi o rzeczach najtrudniejszych, o odchodzeniu, zapominaniu, cielesności, która musi poddać się czasowi. Cierpliwości, tak trudnej i wymagającej. O pięknym pożegnaniu.

Cieszy mnie niezmiernie nie tylko książka pana Jacka sama w sobie, cieszy mnie, może nawet bardziej, że ludzie w niej opisani istnieli naprawdę, że ich historia nie jest imaginacją, pobożnym życzeniem. I wierzę, że trwają gdzieś nadal. Polecam.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...
„Jadąc do Babadag” – A. Stasiuk

wyd. Czarne, Wołowiec 2004.

Wszystkie moje dotychczasowe podróże oznaczały wyścig z czasem – oby prędzej i więcej, miejsc, kościołów, placów, obrazów, ludzi i toalet. A może w odwrotnej kolejności - bo jednak coś z nami zawsze wygrywa. Pęd ku przeszłości, ku resztkom jakie nam zostawiła.
Mało kto umie podróżować jak bohater, a może lepiej - narrator książki, sam autor Andrzej Stasiuk. Celowo zawahałam się nad słowem bohater – bo czy nie jest on kimś stojącym obok miejsc, ludzi, zwierząt ? Narrator przemierza kraje nam bliskie, tak jakby innych w ogóle nie było: Polskę, Słowację, Węgry, Rumunię, Słowenię, Albanię czy Mołdawię. Odmierzając w kilometrach odległość od własnego domu, najmniej abstrakcyjnego, empirycznego punktu odniesienia, a nie kropeczki na mapie. Czas przestaje mieć znaczenie – „mogła być niedziela, jeżeli w takim miejscu w ogóle działa kalendarz”. Czy to oznacza podróż przez miejsca zacofane, prymitywne, bądź gorsze? A może wręcz przeciwnie. Może to my musimy nauczyć się tego życia poza cywilizacją, poza czasem i historią? Jak Cyganie którzy: „w wielusetletnich murach przesiąkniętych wysiłkiem, skrzętnością, tradycją, tymi wszystkimi cnotami, z których składa się cywilizacyjna ciągłość, rozbili po prostu obozowisko, tak jak rozbija się je w szczerym polu, tak jakby nigdy nikogo tutaj przed nimi nie było. (...) Jeśli idzie o rzeczy, to posiadali ich tyle, by w każdej chwili wraz z nimi zniknąć, nie pozostawiając po sobie śladu”. My nie chcemy znikać – chcemy trwać, przeciągnąć się przez czas, ze swoimi stołami, łóżkami, garnkami, łyżkami i szczoteczkami do zębów. Nieustannie wydaje nam się, że dopóki czegoś nie nazwiemy – nie istnieje. „Każde miejsce było dobre, ponieważ mogłem je opuścić bez żalu. Nie musiało nawet w ogóle się nazywać” . (nasz narrator też nosi imię).
W książce odnajdziemy tylko jedną (nie licząc okładki) namacalną fotografię – zdjęcie niewidomego skrzypka, prowadzonego przez chłopca, zrobione przez Andre Kertesza w 1921 roku. „Muzyk ma opuszczone powieki. Idzie i gra dla siebie i dla niewidomej przestrzeni, która go otacza” . Jak mówi sam autor, fotografia ta hipnotyzuje i jest powodem wszystkich podróży – poszukiwania. Podróże te to wyprawy w głąb siebie, swojej świadomości. Próba odnalezienia swoistej próżni – bezczasu.
Co daje przeczytanie tej książki? Nic. Na pewno nie należy wsiąść w samochód czy pociąg i jechać śladem autora, przez zapadłe wioski, uśpione, zapomniane zadupia. Zawsze będą one dla nas cudze – a chcemy mieć swoje. Więc znajdźmy je, za ogrodzeniem sąsiada, tam gdzie kończy się blokowisko, na stacji kolejowej na której nikt nie wysiada. Znajdźmy czas na ów bezczas w sobie, nie musimy nawet go nazywać.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...
Jacek Dehnel
„Rynek w Smyrnie”, wyd. WAB, Warszawa 2007


Gdyby przyszło komuś przyjrzeć się mojej „krakowskiej” półce z książkami, mógłby dojść do wniosku, że ma do czynienia z fanką poezji i prozy Jacka Dehnela. Tak, uświadomiłam sobie to dopiero gdy spojrzałam jakby z boku na okładki tych wszystkich książek. 4 publikacje, biorąc pod uwagę, że pan Jacek od 1999 do tej pory wydał książek 7 – jest to wynik mówiąc kolokwialnie: całkiem niezły. O czym to świadczy? Bez wątpienia o tym, iż pieniądze na literaturę wydaję w sposób przemyślany i świadomy.

Już kiedyś pisałam o tym, że urzekła mnie okładka „Lali”, teraz też nie mogę nie wspomnieć o fotografii Romualda Moscioni, która zdobi nową publikację Jacka Dehnela - „Rynek w Smyrnie”. Zbiór opowiadań, napisanych przez pana Jacka kilka lat temu, podobno w wieku lat dziewiętnastu, a opublikowany dopiero teraz, skłania do zadania sobie pytania, która książka jest prawdziwym debiutem? Czy właśnie ten zbiór opowiadań, w którym autor poczynił nawet pewnego rodzaju próbę do „Lali” w opowiadaniu „Filc”, czy „Lala”, opublikowana wcześniej? Pytanie także, czemu akurat w takiej kolejności? Oczywiście, nie nam czytelnikom, na podobne pytania odpowiadać, bo gdzie doprowadzą nas podobne dywagacje? Najważniejsze, że druga książka pana Jacka nie rozczarowuje, a sam autor nie zostanie nazwany pisarzem jednej powieści.
„Rynek w Smyrnie” zabiera nas w podróż po różnych miejscach fascynujących, pięknych, tych które nazywa się najpiękniejszymi na świecie jak Stromboli, albo raczej w pobliże tych miejsc, bo jak bohater zaznacza, czasem lepiej mieć poczucie że było się tak blisko. To podróż do Włoch, z ich magiczną Wenecją, podróż do Wiednia, Smyrny etc. Jednak miejsca pozostają tłem, liczą się ludzie i wbrew temu, co przeczytałam w jednej z recenzji, ta książka wcale nie wydała mi się humorystyczna. Oczywiście w warstwie językowej – nie mogę zaprzeczyć, jednak w każdym opowiadaniu przewija się śmierć, Śmierć patrząca na nas oczami najbliższych, strażnika w muzeum, dojrzewająca guzem w oku, będąca uosobieniem epidemii samotności, Śmierć piękna jak anioł, którego widok poraża – „Michael syn Paula, syna Karla, syna Ludwiga, syna Mosera odebrał sobie życie, skoro stanął oko w oko z archaniołem”. Ale też zapach Śmierci przy stole rodzinnym, grzyb i stęchlizna – nieproszona jak zawsze. Nie zapominając, że opowieść rodzinna zaczyna się na cmentarzu, przy katafalku. Śmierć jest wpisana w życie, jest naturalną koleją rzeczy, nawet nas nie zaskakuje. Bo przecież na miejsce odchodzącego jednego z siedemdziesięciu sprawiedliwych rodzi się kolejny – i tak oto: „glob odzyskał swoją kruchą równowagę.”

Szczerze polecam tym, którzy nie szukają w literaturze tylko ciekawej historii, ale także pięknego języka, obrazów, plastyczności, metafory. Kolejna dobra książka Jacka Dehnela. Chyba już obecnie autor nie potrzebuje zbyt wymyślnej reklamy, bo nazwisko promuje go najlepiej.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...