Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Drzwi otworzył nam przedziwny jegomość, bocian ze skrzydłami ważki sterczącymi spod brzucha. Miał na sobie, założony na lewą stronę, garnitur i eleganckie gumiaki.
- Panowie do jego ekscelencji łaskawego towarzysza Anzelma? – powiedział ze śmiesznym, przedwojennym akcentem. Jego tylnojęzykowe ‘ł’ omal nie ścięło mnie z nóg swoją perfekcją i dystyngowanym urokiem.
- Znaczy się… - mruknąłem po chwili – my do Mruczjana…
Momentalnie ktoś podbiegł do nas i wykręcił nam ręce. Zarzucony na łeb worek po ziemniakach skutecznie uniemożliwiał mi dostrzeżenie napastników. Ich liczbę oszacowałem jako coś między trzema a ośmioma.
- Fo jeft! Kułwa! Ja pieł… - słyszałem, jak drze się Józef.
Wnosząc z odgłosów, uciszono go nader szybko i niezbyt pokojowo. Rzekłbym – po staropolsku. Grunt, że skutecznie. Zaprowadzono nas, sądząc ze znajomego skrzypienia parkietu, do salonu w domu Mruczka. I bez zbędnych uprzejmości rzucono na glebę, jak tylko rzuca się na nią tych, których rzucić się powinno.
- Co jest? – usłyszałem znajomy głos.
Ktoś zdarł ze mnie worek. Obok w dziwnej pozycji leżał Mordacki. Z tego wszystkiego nabawił się czkawki. Na kanapie zaś siedział nie kto inny jak Mruczjan w swej jelenio-kociej osobie i sznurze pereł.
- Ty, Mruczek, co tu się wyrabia? – spytałem podnosząc się z ziemi.
Jeden z wciąż stojących w pokoju napastników momentalnie zdzielił mnie w żuchwę. Mruczek zmierzył go groźnym wzrokiem i gestem nakazał wyjść.
- Widzisz, Mieciu, bo ja teraz nie jestem Mruczjan…
- A fo jeftef pfamaf? – warknął Józef rozmasowując nadgarstki i czknął.
- Mówią na mnie Boski Bratanek – uśmiechnął się promieniście.
Spojrzałem na niego ze zdziwieniem, skierowałem wzrok na Mordę, potem w kąt pomieszczenia i podrapałem się za uchem. Gdzieś pod sufitem mucha wybzykiwała bardzo nieprzyzwoitą piosenkę. Skoro on był Boskim Bratankiem, kto w takim razie był…
- Ałe o fo tu kułwa chowi?
- Rewolucja… - odpowiedział nam nieznany, niski i lekko przepity głos.
Dopiero teraz dostrzegłem stojącego koło okna jegomościa. Momentalnie rozpoznałem postać ze zdjęć na klatce schodowej.

Jegomość ów okazał się wujkiem Mruczjana i inicjatorem całej rewolucji. Pełny jego tytuł brzmiał: Jaśnie Oświecony Przywódca Uciśnionego Narodu Nasz Wódz Umiłowany. Wybrańcy, konkretnie Mruczjan, mogli mówić mu po prostu: wujek Anzelm. W lekką konsternację wpędził mnie fakt, że nie był on kotem, ani nawet jeleniem. Był świnią. Jak potem opowiedział mi Mruczek, był też weteranem wojennym, kombatantem i swego czasu czynnym działaczem podziemia. Pewne nawyki z partyzantki pozostały mu swoją drogą już na zawsze. Przypominały panny z dobrych domów, nie dawały tak łatwo się wyrwać.
Wujek Anzelm zawsze nosił ze sobą zardzewiałą parabelkę i trzy granaty. Podobno nawet sypiał z wielkim, pluszowym czołgiem. Od razu wydał mi się dziwnie rozrośnięty. Po jakimś czasie Mruczjan wytłumaczył mi, że pod poszewką kurtki wszyte miał pieniądze, jeszcze z zapasów wojennych. Pod skórą zaś – Esperal. Ten ostatni nie był chyba jednak zbyt skuteczny, wszak świński róż wujka czerwieniał proporcjonalnie do wysokości występowania. Zaznaczyć też trzeba, że Wódz – tak go w skrócie nazwałem - był świnią bardzo silną. Co w połączeniu ze zmiennym stężeniem poczucia humoru wydatnie przyczyniło się do spadku średniej ilości zębów przypadających na jednego mieszkańca w promieniu dziesięciu kilometrów.
- To… - zacząłem nieśmiało – panie Jaśnie Oświecony Przywódco Uciśnionego Narodu Nasz Wodzu Umiłowany…
- Ach, nie musisz mnie tak tytułować – uśmiechnął się wujek i z zawstydzeniem machnął ręką. - Wystarczy po prostu Jaśnie Oświecony Wodzu Uciśnionego Narodu Nasz Przywódco Umiłowany.
- Tak… właśnie… właściwie to po co ta… rewolucja?
Mruczjan spojrzał na mnie z niepokojem, wujek Anzelm zaś wciągnął brzuch, zmarszczył brwi i poważnie podrapał się po głowie. Wyglądał w tej chwili jak ktoś, kto właśnie podrapał się po głowie. Sapnął ciężko, chrząknął, po czym uniósł do góry lewa rękę, pomyślał chwilę, i ją opuścił. Uniósł za to prawą. I przemówił poważnym, mentorskim głosem:
- Założenia każdej rewolucji sprowadzają się do prostych i niezmiennych punktów. My zaś, jako prawdziwi patrioci tradycję cenimy wyżej nad życie. Może nie zawsze swoje, ale nieważne… W każdym bądź razie, mówiąc prościej, rzecz sprowadza się do obalenia jednego kretyńskiego porządku i ustanowienia w jego miejsce drugiego. Równie kretyńskiego, a czasami nawet i bardziej.
Józef Azorowicz Mordacki pokręcił głową i westchnął ciężko. Mruczek zmroził go wzrokiem, wujek zaś kontynuował przemowę:
- Ja, jako jednostka wybitna i spośród ludu wybijająca się, postanowiłem co następuje: Przebudowę, rozbudowę i odbudowę moralną zacząć należy od zmiany nazw ulic i państwowej religii. Drugim, bardzo ważnym celem jest zagrabienie wszelakiego dobra i rozdzielenie go między nas, twórców i teoretyków rewolucji, wszak naród jest nam coś winien. Oprócz tego, w przeciągu tygodnia nakazałem zerwać wszelakie kontakty z kimkolwiek, budowę bomby atomowej i mojego pomnika w brązie pod ratuszem, a także przekształcenie tego ostatniego w rezydencję dla miłującego ojca narodu. Dla mnie znaczy się. Co więcej, wszyscy będą zmuszeni do nauczenia się na pamięć moich ulubionych piosenek i wspólnego odśpiewania ich pod pomnikiem codziennie o dwudziestej.
- Piełdoły… - z niesmakiem wyseplenił Morda i czknął ostentacyjnie.
Mruczjan pisnął z przerażeniem, gdzieś z tylu dobiegł nas odgłos przeładowywanej broni. Wódz przecząco pokręcił głową, ja zaś głośno przełknąłem ślinę. Do muchy pod sufitem przyłączyły się co najmniej dwie następne, razem tworząc swoisty zbereźny chórek.
- Uważasz, że to są pierdoły? – wujek Anzelm zmarszczył brwi i klasnął w dłonie.
Na dany znak w pokoju momentalnie zjawił się niewysoki jamnik z całkiem sporą skrzynią. Z namaszczeniem podał ją Wodzowi, ten zaś umieścił ją na stoliku i gestem nakazał nam się odsunąć. Gdy ją otworzył, powietrze wypełnił zielonkawy blask i zapach formaliny.
- O wielki i nieomylny Wodzu – zaczął. – Jakżeż mam rewolucję mą większą i bardziej chwalebną uczynić?
W skrzyni zaterkotało, zabulgotało i chrząknęło. Mordacki czknął.
- Rozkaż – rozległ się niski, chropowaty głos – by wszystkim dziewczynkom dawać na imię Karolina.
- Ale… dlaczego o Panie mój?
- Bo tak. To ładne imię.
- No ładne… nawet bardzo. Ale żeby wszystkim…
- Nie pyskuj!
Wujek Anzelm zmęł przekleństwo i z rozmachem zatrzasnął skrzynię. Staliśmy jakby wmurowani w podłogę, nawet Mordacki z wrażenia zapomniał czknąć. Mruczjan aż złapał się za wysadzane diamentami poroże.
- Eee… - zaczął niepewnie – wujek, co ty tam masz?
- Głowę Napoleona.
- Fo?!
- Skoro Odyn miał głowę Mimira, ja mogę mieć głowę Napoleona. On też był wszak świnią. I to świnią wielką, doskonałą, idealnie czystą i niczym nieskażoną.
- Tof to jeft jakaf tuagifaufa!!! – ryknął w końcu Morda, aż muchy na chwilę przerwały swoje śpiewy. – Guotefka!!!
Znowu usłyszeliśmy odgłos przeładowywanej broni. I wtedy do akcji wkroczył Mruczjan.
- Wujku… czy ja mógłbym z nimi… tak na słówko. W sześcioro oczu…
Wódz dobrotliwie skinął głową i majestatycznie pociągnął nosem.

Opublikowano

buahahahaha, aż mi poleciały łzy... nafif tylko frędko, którom fenfś, fyfafś najfierf, jaka jest włafciwa kolejność

teraz zupełnie poważnie, jeśli nadejdzie taki dzień, w którym internet całkowicie zapanuje nad ludzką wyobraźnią, dzieci zamiast krzyczeć " jestem, lub obecny" będą klikać w link www.gimnazjum.3b.język polski.obecność.pl, zamiast wf będzie rundka w tekkena a Wojaczek za brak dostępu do sieci, zostanie uznany zwykłym pijakiem, psychopatą niegodnym patronatu żadnej z internetowych szkół. twoje dzieło zepchnie na dalszy plan Gombrowicza i stanie się lekturą obowiązkową. Mogę za drobną opłatą napisać nawet streszczenie i opracowanie, jak dożyję.Pytanie tylko jak uchronić swoje dzieci przed tym?

Czytało się miło, żałuję tylko, że nie było cy-cy-ta-tu, takiego głębokiego i trafnego jak poprzednio. W tej części występuje Anzelm to może coś z Nad Niemnem np?

Pozdrawiam. Twój wierny czytelnik. Pit Sarkazm

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Gosława 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Odmówiono Im minuty ciszy... Tak jakby nigdy nie istnieli, Zakłamane europejskie elity, Uznały Ich tragedię za aspekt nieistotny…   Wielki butny europarlament, Zjednoczonej Europy głoszący idee, Gardząc głośnym przeszłości echem, Pamięci o pomordowanych europejczykach się wyrzekł…   Na z dalekiej przeszłości cichy głos Prawdy, Europosłowie pozostając głusi, Zaślepieni frakcyjnymi walkami, Rzucili się w wir pisania nowych dyrektyw.   I nie zrozumiał podły świat, Ogromu tragedii zapomnianego ludobójstwa, Woli ciągle tylko się śmiać, Gdy na europejskich salonach króluje zabawa…   Odmówiono Im minuty ciszy... By nie była lekcją pokory Dla światłych europejskich elit, Zaślepionych ułudą nowoczesności,   A przecież tak do bólu współcześni, Eurodeputowani z krajów zamożnych, Tak wiele mogliby się od Nich nauczyć, Szacunku do ojców swych ziemi.   Na styku kultur na kresach dalekich, Sami będąc ludźmi prostymi, Całe życie pracując na roli, Całym sercem ją pokochali,   Na każdy kęs białego chleba, Pracując wciąż w pocie czoła, Wszelakich wyrzeczeń poznali smak, Niepowodzeń i gorzkich rozczarowań…   Odmówiono Im minuty ciszy... Jak gdyby była ona klejnotem bezcennym, Ważyła więcej niż całego świata skarby, Znaczyła więcej od kamieni szlachetnych.   A przecież krótka chwila milczenia, Nie kosztuje ni złamanego eurocenta, Wobec zakłamania świata zwykle jest szczera, A rodzi się z potrzeby serca.   Przecież milczenie nie ma wagi, Skrzyń po brzegi złotem wypełnionych, Skąpanych w złocie królewskich pierścieni, Zdobiących smukłe szyje diamentowych kolii.   Przecież krótkie zamilknięcie, Tańsze jest niż znicza płomień, Kosztuje tylko jedno śliny przełknięcie, Gdy znicz całe dwa złote…   Odmówiono Im minuty ciszy... Tak jakby jej byli niegodni, By pamięć o Nich odrzucić Obojętnością Ich cieniom nowe zadać rany…   Po ścieżkach Pamięci, Nie chcą wędrować dziś ludzie butni, Zapatrzeni w postęp technologiczny, Zaślepieni ułudą europejskości,   Po co dziś tracić czas na Pamięć, Rozdrapywać rany niezabliźnione, Lepiej śnić swój irracjonalny o Europie sen, Historię traktując jako przeżytek…   Lecz choć unijne elity, Odmówiły czci duszom pomordowanych, My setkami naszych patriotycznych wierszy, W skupieniu oddajemy Im hołd uniżony…      
    • muszę znaleźć przyjemność w oczach ciemniejszych niż porzeczkowa słodycz tak mówiłeś dotykając Lanę której piegi rozlewały się na brzegach powiek krew po utraconych dzieciach zaschła cichym dźwiękiem rwanej pajęczyny płosząc myśli zapraszasz do łóżka miły niebo źle znosi zdrady w płatkach liliowych bzów dusznych majowych porankach nie będzie zadośćuczynienia to już ostatni list ostatnie do widzenia
    • Jakoś tak posmutniałam  Dla mnie to nawet siłaczka  Pozdrawiam serdrcznie 
    • Bez słownika nie rozłożę

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...