Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Tudzież podtytuł: Kalafiorowi grozi zamarznięcie oraz notatka następującej treści:

Fletrycy Walenty Kalafior ze wsi Rudka (należącej do dóbr zaszczytnie znanej Hyper Mistrzyni Katedry Perwersji) zgłosił się na policji z zameldowaniem, że uciekł mu z domu syn Bolek, lat 8, nos okrągły, włosy płowe. Jak stwierdziła policja, chłopak uciekł, bo ojciec łoił go pasem po pijanemu a matka morzyła głodem (nagminne niestety zjawisko w dobie panującego kryzysu). Zachodzi obawa, by chłopiec nie zamarzł na śmierć, błąkając się po polach w czasie jesiennej słoty, pomimo iż mamy połowę stycznia, lub jak kto woli kwiecień. Koniec notatki.

-Ależ - szepnąłem
- Mistrzyni... groszek, marchewka, selery, kalarepka.
-Kalafior! - dodał baron, krztusząc się podejrzanie.
-Właśnie! - rzekłem w zupełnym pomieszaniu. Właśnie!... Kalafior!... Kalafior... post... jarskie jarzyny...
-No cóż ten kalafior - smakował? Co? - Dobre? Co? Spodziewam się że zrozumiał Pan baron na koniec smak tego kalafiora?
-Cóż za doskonała zupa I to bez żadnego mordu, ani trupa.

Opuśćmy już lepiej te wielkie salonowe żarcie i poszukajmy Bolka.
Po trzech dniach i trzech nocach, spędzonych w wagonie, wśród brudów, w niewygodzie i w tłoku ludzkim, różnojęzycznym i obcym, wydostał się wreszcie na cudną, równą, jak stół, łąkę, pachnącą i całą kolorową od kwiatów wiosennych, wśród których rzucały się w oczy żółte kępy kaczeńca. Wraz ze swoim nowo zapoznanym kompanem ruszył przed siebie.

- No, Bolek, w drogę, bo się trza wyspać nareszcie. Diabli mnie już biorą...
-A mnie się spać nie chce. Patrzajno jaka szelma łąka... Aż oczy bolą patrzeć...
-Łąka sobie zwyczajna, a oczy Cię bolą z niewyspania.
-Uważasz Ty jak dziwnie brzęczą pszczoły? Posłuchajże no chwilę..
-Słuchaj sobie sam. Ty się naprawdę wściekłeś? Nie można być wiecznie błaznującym ośmiolatkiem.
-Nie można być wiecznie namyślającym się niedołegą!
-Bo niedaleko zajedziesz...
-Bo nigdzie nie zajedziesz.. Koniec akciku pierwszego epilogowatego. Bęc.

Opis postaci:

Bolek Kalafior - ośmiolatek, nos okrągły, włosy płowe. Dość odważny i inteligentny.

Maurycy Popradzki - dziesięciolatek, twarz naznaczona jakimś szczególnego rodzaju niedołęstwem, ale zarazem z domieszką czegoś co wzbudza strach. Możliwe iż posiada ekwiwalent okrucieństwa fantastycznych wręcz wymiarów jak na dziecko. (Ale o tym kiedy indziej)

Akt drugi.

Zbudzili się wczesnym rankiem. Pod krzakiem aronii skuleni jak psy przepędzili całą noc. Czerstwy ranny głód ścisnął obu chłopców krzepko i zdrowo. Mruczało im coś w brzuszkach, jakby to kot na przypiecku mruczący siedział. Bolek wstał, porteczki podwinął, paskiem ściągnął i ruszył w stronę bulgoczącego mętnie strumyka. Wszystko dokoła było zasnute poranną mgłą. Nie wiedzieli w którą stronę się udać. Nie chcieli się wracać. Postanowili więc odczekać trochę, lecz na nic wyczekiwania, mgła nie ustępowała - to był wyjątkowo paskudny poranek. Ruszyli w ciemny las, byli pewni że jak dotąd nie szli wśród tak gęsto zadrzewionego terenu. Szli ostrożnie, powolutku. Po pewnym czasie doszli do niewytłumaczalnej przeszkody. Zaplątali się w jakieś dziwne gałęzie. Ze wszystkich stron otaczały ich grube konary dziwnie powykręcanych drzew. Wydarłszy się z jednych splotów, wpadali w jeszcze gorsze. Wreszcie, kiedy nie mogli już ani iść dalej, ani się wycofać, usiedli zmordowani.

Bolek
-Gdzie my jesteśmy?
Mauryś
-Diabli wiedzą... wleźliśmy gdzieś.
B.
-Nigdy nic podobnego nie widziałem. Jakże to tak drzewa rosną?
M.
-Coś niesłychanego...
B.
-Może jaka halucynacja?
M.
-Przeczekamy. Ot, zjadłbym co!
B.
-Byleby tylko wydostać się z tych gałęzi!

Wtem, z daleka odezwał się dziwny odgłos. Przykry i ponury był po ciężkiej nocy ten tajemniczy dźwięk. Jeszcze śpiący i cichy las odsłaniał jakąś swoją tajemnicę. Coś tam żyło i ruszało się o poranku. Ale co?

B.
-Ciiiicho...To chyba dziki przechodzą i nawołują się.
M.
-Tego jeszcze brakowało żeby tutaj przyszły.
B.
-W tych stronach jest dużo dzików. Tak słyszałem...
M.
-Ale dziki tak nie wołają, to chyba jakieś leśne nietoperze...
B.
-Głupi jesteś, to jest sowa!
M.
-Nie wydurniaj się, Bolek! Za dnia, sowa? Chwila, wiem. To przecież trzmiel!

Porwała ich radość. Po niedługim czasie zdołali się wygrzebać z tej przykrej puszczy po czym ruszyli w stronę połyskującej na południu wieży. (Nie wiedzieli jeszcze iż to co było przed nimi to był Wawel) Koniec akciku drugiego. Bęc.
To nie koniec oczywiście.

Opublikowano

Nie jest to oczywiście w pełnym wymiarze dramat jako taki, lecz tylko chęć lub próba ujęcia w jakiś nie składny co prawda sposób pewnej historyjki, która to pod pewnym względem mogłaby się nadawać do wystawienia w jakimś amatorskim teatrze, phi! Alem se posłodził!

Opublikowano

Boże zlituj się jeśli masz nad kim!!! Po resztą, zdaje się iż prześwieca przez te słowa mi ktoś znany. Czy te dialogi nie zalatują czasem na nutę Andrzeja Struga? Ogólnie nie podoba mi się wcale, a jednak coś w tym jest, ino czy to aby na pewno Twoje tak do końca (mam na myśli wplątanie nie swoich tekstów, lecz o nic nie posądzam - broń Boże)



×
×
  • Dodaj nową pozycję...