Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

“Piekielnie zimny wieczór” – uœwiadomił sobie William Parry. Przecišgnšł się tak hałaœliwie, że stojšcy obok gwardzista musiał zwrócić mu uwagę. Dopiero to przypomniało mu o powadze miejsca i całej sytuacji, w której się aktualnie znalazł. Kiedy wrócił pamięciš do starań, jakie poczynił, aby znaleŸć się w tym niezwykłym budynku, musiał poprosić swoja koleżankę z roku Emmę Belacour, która siedziała obok niego, by go uszczypnęła. Will i Emma byli arcyzdolnymi studentami ze swojego roku. Po ukończeniu Oxfordzkich studiów, marzeniem Willa było zostanie religioznawcš, nic nie pocišgało go tak bardzo, jak szukanie prawdy o sensie bytu ludzkiego. No, może z małym wyjštkiem – uœwiadomił to sobie, gdy jego wzrok zamiast na księdze, utkwił na równie interesujšcych wypukłoœciach Emmy. To właœnie jego pasja zwišzana z religiš i chęć udowodnienia œwiatu, że dzieło, które nas otacza nie mogło powstać bez interwencji jakiejœ istoty wyższej, sprawiły, że znalazł się właœnie tutaj. Od ostatniego czasu szczególnie zainteresował się relikwiami, szukał wszędzie informacji na temat Œwiętego Gralla czy chusty, którš Maria Magdalena otarła twarz Jezusowi. Nie ograniczał się jednak do relikwii chrzeœcijańskich, interesowało go również wszystko zwišzane z Koranem i Mahometem, czy Torš i Buddš. Jednak brylantem w koronie była dla niego Włócznia Przeznaczenia. Broń, która ugodziła w Œwięty Chrystusowy bok. Na tej to Włóczni zaschła boska krew Zbawiciela. Artefakt ten według niego był kluczem do odnalezienia odpowiedzi na nurtujšce nas od przeszło dwóch tysišcleci pytania - Czy Jezus naprawdę istniał? A jeœli tak, to czy naprawdę był Boskim Synem? I czy naprawdę pokonał œmierć? Wszystko to było dla niego ogromna motywacja, więc co rano, poczšwszy od chwili rozpoczęcia studiów, wysyłał list do kustosza tego miejsca z proœbš o udzielenie mu dostępu do zbiorów. Kiedy po czterech latach nie doczekał się odpowiedzi twierdzšcej, chciał już dać za wygranš, lecz zaledwie kilka dni temu doznał tak wyczekiwanego momentu triumfu. Kustosz zapewne zgodził się jedynie dla œwiętego spokoju, ale Will nie dbał teraz o to. Był w słynnym na cały œwiat Archiwum Watykańskim, a na dodatek sama Emma Belacour zgodziła się mu towarzyszyć. Był wniebowzięty...
Z wyrazem euforii na twarzy, za pomocš specjalnej łopatki używanej przez archiwistów, otworzył księgę, która była swego rodzaju dziennikiem poszukiwacza o tytule „Skarb Œwiętego Maurycego”.
– To musi być gdzieœ tutaj – powiedział do Emmy.
Sama Emma nie podzielała jego entuzjazmu, i gdy patrzyła na Willa pożerajšcego wzrokiem księgę, odczuwała troskę i politowanie. Studiowała medycynę i w przeciwieństwie do Willa, nie odczuwała żadnego podziwu dla religii. Profesorowie i praktyki szpitalne wpoiły jej, że umysł ludzki w połšczeniu z dobrym sercem jest w stanie dokonać prawdziwych cudów bez pomocy Boga, poznała także czym jest logika. I gdy widziała tłumy chrzeœcijan spieszšce na niedzielnš mszę, aby oddać czeœć Jezusowi Zmartwychwstałemu zastanawiała się, jak dalekie granice może osišgnšć ludzka naiwnoœć. Aczkolwiek, gdy się ktoœ jej pytał, czy jest wierzšca, odpowiadała - „Nie wiem”. Agnostyczka z krwi i koœci była przekonana, iż udowodnienie istnienia Boga przez człowieka lub też uargumentowane zaprzeczenie, jest poza ludzkim zasięgiem. Jedynie jej sympatia do Willa, jak również troska o niego sprawiły, że zgodziła się dotrzymać mu towarzystwa. W głębi duszy miała jednak cichš nadzieje, że pozwoli Willowi dojœć do słusznych wniosków.
– Włócznia Przeznaczenia – zaostrzony kawał metalu, który został przereklamowany przez najlepszš agencję, jakš widział œwiat – Koœciół Katolicki – powiedziała na głos, jednak Will udał, że tego nie słyszał i zatopił się w kolejnej księdze, tym razem w pamiętniku Gaiusa Cassiusa, żołnierza rzymskiego zwanego póŸniej Longinusem – pierwszego posiadacza niezwykłej relikwii. Można było go również nazwać mordercš Boga, oczywiœcie jeœli jest się chrzeœcijaninem. Will wyglšdał, jakby œwiat zewnętrzny przestał dla niego całkowicie istnieć, zaczytał się w lekturze. Pamiętajšc o tym, że jego czas jest ograniczony, ze starannoœciš wyszukiwał fragmenty dotyczšce jedynie Włóczni Przeznaczenia. Przez pierwsze 5 minut wertował kartki nieskazitelnie czysta łopatkš, aż po chwili natrafił na pierwszy obiecujšco wyglšdajšcy wpis, wreszcie znalazł to, czego szukał – opis prowadzenia więŸnia imieniem Jeszua na Golgotę... „Kolejny dzień na służbie. Ulewa. Moi ludzie chcš jak najszybciej zakończyć sprawę. Trzech skazańców, w tym jeden naprawdę żałosny. Ludzie powiadajš, że nazywał samego siebie królem żydowskim! Zaiste dziwnie prawił, nawet nie prosił o łaskę, nie padł na kolana. Pewnie wariat. Na szczęœcie my Rzymianie wiemy co z takimi robić... Żałuje tylko że nie będę mógł spojrzeć temu krzywoprzysięscy w oczy, zaiste ciężka jest dola żołnierza... ” -Ten facet miał nierówno pod sufitem – zauważyła Emma.
-Taaa – przytaknšł niedbale Will nie odrywajšc wzroku od lektury.
-Na miejscu twojej dziewczyny była bym zazdrosna o ten dziennik – rzuciła z przekšsem Emma.
-Nie mam dziewczyny – wyjškał Will, lekko się przy tym rumienišc. Przez chwile zdawało mu się, że widzi uœmiech satysfakcji na pięknej buzi towarzyszki...
-Na co się tak patrzysz? – spytała zdziwiona jego głupia minš Emma.
-Eee... Nic, coœ mi się przywidziało – odparł krótko i na powrót jego myœlami zawładnęła Włócznia. „..słyszę szydercze okrzyki tłumu i moich ludzi... Ten samozwaniec ma, na co zasłużył. [...] Nareszcie koniec mozolnej wspinaczki. Przekazałem żołnierzom, by szybko załatwili sprawę, jedynie kilka gwoŸdzi dzieli mnie od wieczerzy. [...] Niestety, widać dla Piłata była to sprawa wyższej wagi, skoro kazał nam pilnować krzyża dopóty, dopóki ten złoczyńca nie wyzionie ducha. Zupełnie jakby prefekt Judei obawiał sięb, że “król” nagle zejdzie z krzyża i pójdzie prosto do Rzymu, obalić cesarza. [...] Skazaniec wpadł w obłęd, zaczyna krzyczeć, wstrzšsany przez przedœmiertne konwulsje, woła swojego ojca o pomoc. Nie mogšc dłużej go słuchać, pchnšłem konajšcego włóczniš . Powinien był być mi wdzięczny za miłosierdzie które mu okazałem. Dziwne, kiedy zakończyłem jego marne życie, poczułem nieopisanš ulgę.[...] Znowu trzeba będzie polerować broń, czemu ta przeklęta krew tak szybko zasycha... Już zaczšłem ponownie myœleć o słodkim zapachu cielęciny, gdy stała się najdziwniejsza rzecz w moim życiu, przejrzałem na oczy. [...] Z miejsca pobiegłem do œwištyni Zeusa podziękować mu za ten cud...”
-Opis pierwszego cudu dokonanego dzięki Włóczni! I to my mamy okazję go czytać! To wspaniałe! – wykrzyknšł Will wyraŸnie podekscytowany.
-Will, ty naiwny dzieciaku, nadal nie mogę zrozumieć co cię tak w tym podnieca, nawet jeœli ten dziennik jest autentyczny, a nie sfabrykowany, przez jednš z tych niosšcych prawdę wspólnot katolickich, to podczas moich praktyk na „urazówce” miałam do czynienia z wieloma ludŸmi, którzy nie wiedzieli, co mówiš, najczęœciej z powodu przedawkowania alkoholu – zaœmiała się Emma.
-Ciężko cię przekonać co?! Apostoł Tomasz to przy tobie naiwny dzieciak. Nadal nie wierzysz w cuda jakich ta broń dokonywała... Proszę bardzo, czytamy dalej... Will zatopił się w dalszych dziejach Włóczni. W Ÿródłach znajdujšcych się w bibliotece jasno wynikało, iż po kilku latach Gaius dostrzegł zdolnoœci włóczni. Odkšd jš dzierżył, nie przegrał żadnego pojedynku, armia pod jego komendš nigdy więcej nie doznała goryczy porażki. Ta niezwykła broń stała się skarbem rodowym Casiussów. Była przekazywana z pokolenia na pokolenie, a każdy jej kolejny posiadacz stawał się coraz sławniejszy i potężniejszy. Will wydał z siebie zduszony okrzyk triumfu gdy wreszcie w „Poczcie Œwiętych” znalazł imię Œw. Maurycego.
-Zaraz, zaraz, czy to przypadkiem nie jest ten sam, który jako pierwszy centurion rzymski odmówił oddania czci bogom rzymskim i został przez swoich pobratymców za to stracony, a przez chrzeœcijan uznany błogosławionym? – spytała półgłosem Emma.
-Brawo! Więc jednak coœ cię obchodzi religia? – odrzekł z wyrazem satysfakcji Will.
-Tak, obchodzš mnie ludzie, którzy przez niš ucierpieli, a Maurycego można uznać za jednego z pierwszych...
-Jesteœ okropna – odrzekł z urazš Will.
-Zabawne, podobno Monice powiedziałeœ coœ całkiem przeciwnego na mój temat – odparowała z rozbawieniem Emma. Will spłonšł rumieńcem i schował nos w ksišżkę.
-Od jego imienia Włócznia Przeznaczenia zaczęła być kojarzona pod nazwš Włóczni Œwiętego Maurycego. Dalszymi jej właœcicielami były osoby, które, mimo oceny dostatecznej z historii, powinny ci się obić o uszy: Cesarz bizantyjski Konstantyn Wielki, Karol Wielki, całe grono Cesarzy niemieckich, król polski Bolesław Chrobry, Napoleon... Jednak została skradziona w Moskwie i przekazana z powrotem władcy Prus Franciszkowi II. Mam wymieniać dalej? Dobrze. Otto von Bismarck, no i Adolf Hitler. I sama musisz przyznać, że osoby te dokonały tak wielkich czynów, zupełnie, jakby jakaœ niewidzialna moc nimi sterowała...
-Moc?! Mieli po prostu zdolnoœci, pasje, wizję, szczęœcie – wszystko tylko nie jakšœ wyższš moc. Czy naprawdę wydaje ci się, że gdyby Bóg rzeczywiœcie istniał, to zajmował by się podbojami, terrorem i innymi słaboœciami ludzkiej natury?
-Bóg istnieje! – żachnšł się Will.
-Tak, oczywiœcie Williamie, a jakie masz na to dowody? – spytała z powagš Emma.
-Biblia! Koran! Tora! Setki udokumentowanych cudów. – powiedział z zapałem Will.
-A nie uważasz, że te dowody się nawzajem wykluczajš, a po za tym sš, jakby to ujšć, nieco nacišgane? A może podważalne naukowo lepiej brzmi?
-Ekhhm.... No a Włócznia Przeznaczenia? Czyż ona sama w sobie nie jest dowodem? – w głosie młodego religioznawcy wyraŸnie można było wyczuć zakłopotanie.
-Odkšd ludzie po rozwoju chrzeœcijaństwa zrozumieli jej wartoœć, zapewne każdy szanujšcy się władca kazał sobie odlać doskonałš replikę i udowadniał wszystkim, iż to właœnie jest autentyk – odrzekła Emma. Tym razem Will nie był w stanie znaleŸć żadnego kontrargumentu, z przykrym bólem musiał przyznać Emmie racje. Włócznia pewnie podzieliła los innych relikwii, zatopiona w potopie falsyfikatów odeszła w niepamięć. Widzšc jego smutnš minę Emma poczuła wyrzuty sumienia, więc pocieszajšcym tonem powiedziała
-Dajmy sobie spokój Will, słyszałam że w Rzymie majš najlepsze capuccino ma œwiecie – Poskutkowało.
-No dobrze, najwyższy czas zajšć się bardziej przyziemnymi sprawami. – rzekł Will uœmiechajšc się i łapišc przynętę. Odłożył ksišżkę i już był w drodze do wyjœcia, kiedy jego uwagę przykuła gablota „ Dział ksišg zakazanych”, jednak z szacunku do koœcioła poszedł dalej, jakby go to ani trochę nie zaciekawiło, lecz Emma nie miała takich oporów.
-Ciekawe, co taka prawdomówna i uczciwa instytucja jak koœciół ma do ukrycia. Gablotę osłaniało szkło kuloodporne, a gdy Emma zerknęła przez szybę ujrzała autorów tych „bezbożnych” dzieł. Były tam nazwiska takie jak Galileusz, Izaak Newton, Leonardo da Vinci. Oczywiœcie nie mogło też zabraknšć Karola Darwina.
-To było to przewidzenia – mruknęła Emma – wolnomyœliciele najwięksi bohaterowie odwiecznego wroga koœcioła – nauki.
-Poczekaj, tu jest coœ czego bym się nie spodziewał – odrzekł Will zdziwiony – To autentyczny rękopis „Raju Utraconego” Johna Miltona, a także dzieła jego naœladowców Williama Break’a i Percego Bysshe!
-To dziwne nie sšdzisz? Emma również ze zdumieniem wpatrywała się w okładkę „Raju Utraconego” – Ciekawe jakš to znowu herezje mógł wymyœlić jeden z najzagorzalszych chrzeœcijan, faktem jest wprawdzie, że był wyznawcš kalwinizmu, ale zawsze myœlałam, że spory wewnštrz chrzeœcijańskie należš do przeszłoœci.
-Nie wiem , może Milton nie był tym za kogo go uważamy albo koœciół miał jakieœ inne powody aby ukryć jego nieocenzurowanš wersję dzieła przed wyznawcami...- cišgnšł Will, lecz Emma go nie słuchała. Zanim zdšżył jakkolwiek zareagować trzymała w rękach jedyny na œwiecie oryginalny, nieocenzurowany „Raj Utracony”.
-Ohh, uspokój się nie ekskomunikujš nas za to – zakpiła Emma widzšc strach w oczach Willa. W nim samym ciekawoœć wzięła górę nad bogobojnoœciš i po kilku sekundach namysłu wspólnie z Emmš wertował kartki rękopisu. Szybko okazało się, że wersja, którš czytał jeszcze jako dziecko była grubo okrojona w porównaniu z tš spoczywajšcš od wieków w archiwum. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to fakt, że standardowe pisane jambicznym dziesięciozgłoskowcem, poetyckie księgi sš jedynie wstępem do prozy. Proza ta to pisany w łacinie tekst informacyjny. Po chwili wiedzieli dlaczego znajdował się w tym dziale, pod każda stosownie dobranš księgš był dosyć szczegółowo opisany temat.
-O Matko! – wykrzyknšł Will gdy czytał tematy – Zakon Syjonu, Prawdziwe Powody Schizmy Wschodniej, Zdrada Templariuszy, Nauka a Religia... Nawet Emma była pod wrażeniem, jednak prawdziwego szoku doznali wówczas gdy pod cytatem „...a z nimi relikwie, Paciorki, bulle, dyspensy, odpusty. Igraszkš wichrów się stajš...” ujrzeli napis „Podział Włóczni Przeznaczenia ”
-Ty czytaj – wybškał Will który z zachwytu zaniemówił – lepiej znasz łacinę
-Trzeba było uważniej słuchać Pani Devu a nie teraz zastanawiać się „Co to do cholery znaczy” – powiedziała Emma i zaczęła recytować wersy.
„ Rzecz ta miała miejsce pięć wieków temu, sławny na całš Europę rycerz El Cyd, był ostatnim posiadaczem włóczni w całoœci, po jego œmierci Watykan skonfiskował jego cały majštek pod pozorem przeprowadzenia procesu kanonizacyjnego, papieżem był wtedy Innocenty I, jedna z nielicznych osób które wiedziały czym był oręż przesławnego katalońskiego rycerza, włócznia wcale nie była żadnym atrybutem władzy nie miała również żadnych boskich zdolnoœci. Zawierała ona za to dowód na œmiertelnoœć Chrystusa i podważała wszystkie jego cuda... Wszystko to z powodu strzępu skóry który zachował się po lewej stronie grotu, otóż tkanka ta była zarażona tršdem i obumierała...
-Jezu Chryste! Byłeœ trędowaty! – Will zemdlał z wrażenia to było dla niego za dużo
-A więc jednak scepytycy mieli racje – Jezus Chrystus był tylko człowiekiem, zamyœliła się Emma. Jednak w tym całym natłoku zdarzeń zapomnieli, że nie sš jedynymi osobami w tym pomieszczeniu. Gdy Gwardzista Szwajcarski, żołnierz doborowej armii Watykanu spostrzegł „Raj utracony” w ręce studentki i zdziwienie w jej oczach zrobił to co uważał za słuszne. Religia jest ważniejsza od życia jego własnego a także dwójki ciekawskich studentów. Emma nie wiedziała że tajemnica włóczni przeznaczenia będzie ostatniš jakš rozwišże w życiu.
Następnego dnia można było zobaczyć nagłówek włoskich gazet „ATAK TERRORYSTYCZNY NA TERENIE WATYKANU” bo głębszym wczytaniu ludzie dowiedzieli się, że terrorysta porwał dwójkę studentów i wysadził się razem z nimi na placu Œwiętego Piotra, według ekspertów była to zwykła demonstracja siły...

  • 2 tygodnie później...
Opublikowano

to tak, na początek=) :

Wszystko to było dla niego ogromna motywacja - raczej ogromną motywacją

Gdy patrzyła na Willa pożerającego wzrokiem księgę, odczuwała jednak tylko mieszane uczucie politowania z rozbawieniem - jakoś nie podoba mi się to zdanie.

nie odczuwała żadnego podziwu do religii - to też niespecjalnie. i chyba powinno być podziw dla...

zgodziła się na dotrzymanie mu towarzystwa - nie lepiej po prostu: dotrzymać mu towarzystwa?

Loginusem - z tego co pamiętam, to on był chyba Longinus, literóweczka, ale istotna.

sam kiedyś próbowałem napisać coś o Włóczni Przeznaczenia... fajne, ma klimacik=). momentami trochę przynudza, ale ogólnie czytało się przyjemnie=). tylko jedno wielkie ale: zakończenie! myślałem, że to zapowiedź czegoś dłuższego, powoli się rozkręca, zaciekawia i... i dup, koniec nagle ni z gruchy ni z pietruchy. ja bym to jakoś rozbudował, bo w formie obecnej końcówka mocno rozczarowuje. zwłaszcza, że zajmuje dwie linijki...

pozdrawiam

Opublikowano

ależ proszę=). tylko teraz się zamiast polskich znaków takie dziwne coś porobiło:/. też tak mam, jak nanoszę poprawki, coś z tym forum jest nie tak i - niestety - pomaga tylko ręczne poprawienie każdego znaczku...
chyba, że u Ciebie wyświetla wszystko okej, to znaczy że u mnie tylko coś nie tak jest...
pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @KOBIETA dla mnie to erotyk, delikatny, a jednak. witaj
    • Bluźnierstwo  Okrucieństwo    Krew rozlana  Na wszystkie strony    I bijące kościelne dzwony    Grzesznik karmi się swoim grzechem  A głupiec dławi śmiechem 
    • Na południe od stepu ciągnie się basen Morza Wewnętrznego. Większość jego linii brzegowiej znajduje się pod panowaniem Imperium Buduńskiego. Jeśli wliczyć w to również terytorium Chanatu Ordy Dadańskiej, który to jest buduńskim lennikiem, wtedy Imperium panuje nad całością tego morza. Tak przynajmniej mają się sprawy według państwowych dokumentów. Prawda jest taka, iż step sam w sobie nie należał ani do Unii Lechicko-Estowskiej na zachodzie, ani do Carstwa Sepentrii na wschodzie, ani nawet do Inperium Buduńskiego na południu, nie należy on w pełni do nikogo. Temu też w bezprawiu panoszą się po nim halyjskie bandy, szukające łatwego zarobku w rabunkach. Lud ten był plemieniem zahartowanym przez liczne wojny i dzikie niebezpieczne tereny.    Halyjczycy w szczególności upodobali sobie dręczenie panów południa, z racji ich innowierstwa. Mieszkańcy dzikiego stepu nie tylko byli zawziętymi wojownikami, prędkimi jeźdźcami, ale też zaprawionymi żeglarzami. Kilka wielkich rzek przecinało step, na nich to z drewna wierzbowego lub lipowego budowano zwrotne łodzie, które nazywano czajkami. Przez rzeki przepływano ujściem do morza. Będąc już na otwartej wodzie, kilkadziesiąt łodzi zbierało się w jedną grupę i Halyjczycy wyruszali na wojaż, zwany chadzką, łupiąc skarby i pustosząc liczne buduńskie porty, rozsiane na brzegach Morza Wewnętrznego.    Był schyłek kwietnia, gdy halyjska flotylla powracała na step. Obłowili się tak, że dym czerniał z odległych zgliszczy, a w mnogich garncach pełnych złota i klejnotów mogli zanurzyć ręce po łokcie. Unosili garście monet, które przesiewały się im przez palce, dźwięcząc melodyjnie, gdy na powrót upadały do naczyń. Śmiech huczał między łodziami, załoganci upstrzali swoich atamanów w wymyślne bibeloty.     Beztroski nastrój musiał jednak z czasem ustąpić. Za czajkami na horyzoncie, wśród blasku Słońca rozszczepianego przez morskie fale, majaczyły maszty galer, mknących za nimi w pościgu. Pchane były nie tylko wiatrem, lecz także wspomagane łopoczącymi o taflę wiosłami, napędzanymi siłą niewolniczych mięśni. Wkrótce jednak żagle zwinięto, a to dlatego, że zerwał się nagły wiatr i niebo zachodziło coraz gęstszymi chmurami. Poznali wtedy wszyscy załoganci, że nadciąga zlewa. Widoczność stopniowo słabła, pierwsze ciężkie krople poczęły rozbijać się o pokłady, dmący wicher zagłuszał komendy atamanów. Wzburzone fale wznosiły się na wysokości, jakich jeszcze wówczas nie spotkano, rozbójnicy trzymali się kurczowo olinowań, by nagłe uderzenie nie zmyło ich w morską otchłań. Większość jednak miała o tyle szczęścia, iż sztorm nie zachwiał ich kursu, a nawet popędził bliżej do docelowego brzegu. Jedna czajka padła jednak ofiarą chwiejnego kaprysu Doli. Odłączona od pobratymców, zboczyła ostro na południowy wschód. Łódź noc całą dryfowała, smagana ze wszystkich stron siłami natury. Rankiem rozpogodziło się, nie był to jednak koniec zmartwień porwanej załogi. Wrzuceni zostali w bliskie towarzystwo pościgowych galer buduńskich. Czajka otoczona została ścisłym kordonem, a aż dwie galery podpływały, gotowe do abordażu. Zamknięci w pułapce Halyjczycy nie stracili jednak jeszcze ducha, czajka wyposażona była w dwa falkonety, huczały one naprzemiennie, aż jedna z podpływających galer poszła na dno. Druga jednak wbiła się w pokład łodzi taranem i chmara Buduńczyków ostrzelała muszkietami załogę czajki, następnie ciasno zalała małą przestrzeń, przeskakując na nią i siekając szablami. Załoga czajki broniła się dzielnie, choć dobrze wiedzieli, że nie wyjdą z tego cało. Z szególną zawziętością walczył ich czarnowłosy ataman, który to wkrótce pozostał sam, pośród zalanych krwią ciał towarzyszy. Zabił on w samotnej obronie szablą jeszcze dwóch Buduńczyków, po czym złapano go na arkan. Spętany, wił się jak wściekły pies, ogłuszono więc go, uderzeniem głowy o maszt. Zaciągnięty został na pokład galery, wraz ze zrabowanym skarbem.   * * *    Ataman wkrótce zbudził się na ławie, pod pokładem galery. Nasiąknięty słonowatą wilgocią zapach drewna szturmował jego nozdrza, choć po chwili uderzył go dużo gorszy zapach, spoconych ciał wymęczonych niewolników. Ktoś go właśnie chlusnął wiadrem lodowatej wody, wzdrygnął się z mrozu. Smagły żołnierz krzyczał coś niezrozumiale nad jego uchem, a gdy jeniec chciał unieść pięści, by brutalnie uciszyć nieznajomego, załopotały tylko ogniwa łańcucha, był przykuty do wiosła. Czarnowłosy ataman mógł więc jedynie wbijać w tego człowieka swój niepojęcie dziki wzrok. Stojący nad nim Buduńczyk odwdzięczył się za to smagnięciem bata.    - On każe ci wiosłować - rzekł nagle człowiek siedzący obok na ławie.    Czarnowłosy spojrzał na współwięźnia, był zaskoczony, gdy zorientował się, że ten był równie ciemny na skórze, co wrzeszczący na nich żołnierz. Rozejrzał się wokół i większość tutejszych raczej przypominała odcieniem skóry Halyjczyków, Sepentrionów czy Lechitów, wszyscy jednak co do jednego ubrani byli w skąpe łachy i zarośnięci na twarzach. Nie mając wyboru chwycił za drzewiec wiosła i razem z ciemnym sąsiadem pchali i ciągneli, w ustalonym przez reszte rytmie. Wkrótce nowy więzień nie rozróżniał już, czy w ustach czuje słony posmak wody, którą go oblano, czy to już tylko spływający pot tak mu nawilża wargi. Nie miał na szczęście większych problemów z operowaniem wiosła, na swobodne jego machanie pozwalała mu tężyzna fizyczna. Było tak przynajmniej narazie, nie widział czy surowa, niewolnicza dieta pozwoli utrzymać mu odpowiednią do tego formę.     Dzień mijał mozolnie, choć tak właściwie ciężko było dokładnie ustalić porę dnia w nieustannym półmroku. Jednak wieczorem ciemność pogłębiała się i utrzymywała aż do rana, temu galernicy potrafili ogólnikowo odgadnąć, która połowa doby aktualnie panuje. Na kolację podano im półmisek sucharków. Miał on starczyć dla całej ławy, która mieściła razem pięciu wioślarzy. Czarnowłosy Halyjczyk siedział na krawędzi, tak więc podał pozostałym do rąk posiłek. Widział jak na ich dłoniach ropieją odciski od nieustannego wiosłowania. Ciężko było się nasycić skromnym prowiantem podanym przez strażników, szczególnie człowiekowi, który dopiero co przybył i nie przyzwyczaił się do głodowych porcji.     - Jak cię zwą? - zapytał smagły sąsiad.    - Jegor - odpowiedział szorstko czarnowłosy.    - Ja jestem Ekim. Ekim Jildizeli. Tu obok mnie siedzi profesor Heinrich, jest Teutonem. W trakcie rejsu nie wolno nam rozmawiać, lecz mamy chwilę swobody przy posiłkach.    - Co robisz na tej galerze? Większość tu wygląda na ludzi z moich stron, porwanych do jasyru, ty z kolei przypominasz mi Buduńczyka.    - Tak w rzeczy samej jest, jestem Buduńczykiem, lecz nie jest to fakt, który w jakikolwiek sposób mógłby uratować moją skórę. Uwierz mi lub nie, ale niegdyś byłem poważanym dostojnikiem w mej Ojczyźnie. Powiem więcej, to ja zbudowałem statek, którym teraz płyniemy, a dokładniej byłem konstruktorem i kierownikiem budowy tego i wielu innych statków. Piąłem się po szczeblach kariery, zdobywając honorowe tytuły. Co rusz stocznie z wschodnich wybrzeży Morza Wewnętrznego wysyłały mi nowe zlecenia, opiewające na wysokie kwoty. Taki stan rzeczy jednak powodował zazdrość wśród szych, które przede mną zdążyły się dobrać do koryta. Zawiązała się więc przeciw mnie konspiracja, którą przewodził niejaki Tekir. Owa konspiracja obarczyła mnie oskarżeniami o współpracę z Halyjczykami, sfałszofane listy miały dowodzić, iż to ja miałem otworzyć bramę jednego z portów, w zamian za bogactwa, których w ten sposób miałem się dorobić. Dzięki temu rozbójnicy mieli podbić miasto z dwóch frontów. Na Tengri, to wszystko oczywiście była bzdura, ale sędziowie nie chcieli mnie usłuchać. Tylko moja przykładna służba w stoczni uratowała mnie od stryczka. I w taki oto sposób wylądowałem tutaj. Siedzę już pod pokładem dłuższy czas, temu też podłapałem trochę twego języka.    - A drugi kolega jak tu trafił - Jegor zwrócił wzrok na Heinricha, przyjrzał mu się uważnie i był to mężczyzna w średnim wieku o topornie ciosanych rysach twarzy - Teutonia Wschodnia jest stąd dość daleko i leży nad innym morzem.    - Tu gdzie teraz ty siedzisz, Herr Jegor, siedział do niedawna mój asystent, Markus. Ja i on byliśmy ludźmi nauki, archeologami. Zmierzyliśmy w te strony w poszukiwaniu pewnego starożytnego miasta, którego dzieje zatarły się pod naporem zęba czasu. Badaliśmy już je od kilku lat, po tym jak pewien kupiec dostarczył nam gliniane tablice zawierające osobliwe znaki. Kupiec zarzekał się, że fale wyrzuciły te tablice na brzeg. Udało nam się ustalić, iż owe znaki były w rzeczywistości dawno zapomnianym pismem, które staraliśmy się przez następne dwa lata rozszyfrować. Powiodło nam się, gdy zauważyliśmy, iż niektóre symbole naznaczone są pewnym podobieństwem do dialektów używanych przez starożytne, kilku tysiącletnie ludy znad brzegów Morza Wewnętrznego. Po rozgryzieniu tajemniczych tablic, poznaliśmy przybliżoną lokalizację miasta. Dotarłszy do wybrzeży Morza Wewnętrznego, wynajęliśmy barkę, która miała opłynąć kilka razy basen morza, w poszukiwaniu wyspy, na której według glinianych kronik rzekome miasto miało się wnosić. Mein gott, popełniliśmy jednak z Markusem wielki błąd, gdyż nie sprawdziliśmy na czyją tak naprawdę łajbę się pakujemy, a gdy się w tym zorientowaliśmy, było już za późno. Otóż łódź, na której pływaliśmy, należała do piratów. Podczas rejsu napotkaliśmy Buduńską galerę, która bez ostrzeżenia nas zaatakowała. Zostaliśmy wzięci za część załogi i pojmani jako jeńcy. Pływam tu od tego czasu. Markus niestety niedawno wyzionął ducha z wycieńczenia.    Przerwa na posiłek skończyła się, oznajmił to schodzący pod pokład Buduńczyk. Smagnął kilka razy batem w powietrze i rozdarł gardło, po tym powrócił na wyższy pokład i powtórzył tam tę czynność. Jegor wywnioskował, iż nad nim muszą również siedzieć rzędy niewolników. Wiosłowali przez pół nocy, po czym nastąpiła dłuższa przerwa. Wzmożył się wiatr i galera rozwinąć mogła żagle, rozmowy jednak między więźniami w dalszym ciągu były zakazane.    Mijały kolejne dni, a Jegor zżywał się powoli z towarzyszami niedoli, każdego dnia dzieląc z nimi cierpienie i posiłki. W takich warunkach lepiej można poznać człowieka, niż zna go własna matka. I tak minęły dwa tygodnie katorżniczej pracy na galerze. Nadszedł w końcu czas, kiedy to atmosfera panująca wokół zaczęła się zmieniać, zrobiło się wyraźnie duszno. Jegor wyczuwał instynktownie, że coś osobliwego wisi w powietrzu. Choć grube dechy kadłuba wygłuszały dźwięki z otoczenia i słychać było głównie tylko skrzypienie. Mimo wszystko jednak jego wyczulony słuch wyłapał, iż fale stawały się coraz bardziej burzliwe. Łomotały też w burty i statek kołysał się chaotycznie z coraz większą siłą. Nad głowami galerników rozległ się jakby huk armatni, coś trzaskało i powaliło się z łomotem, do nozdrzy dobiegał duszący zapach. Strażnicy na dolnym pokładzie zaczęli się wiercić z niepokoju, ktoś ich wezwał na górę. W zamian dwóch Buduńczyków zbiegło na dół, obaj w drżących dłoniach nieśli pęki kluczy, a przerażenie malowało się na ich niezwykle pobladłych twarzach. Jeden z nich podbiegł do Jegora i uwolnił go z ciasnych, stalowych obręczy. Drugi podbiegł do innego Halyjczyka. Wrzeszczeli coś i wtedy Jegor zauważył, że obaj Buduńczycy trzymają w rękach wiadra.    - Statek się pali, cały forkasztel w ogniu, fokmaszt obalony, jest kilku rannych - wyjaśniał w pośpiechu siedzący obok Ekim - brakuje im rąk do gaszenia.    Jegor nie zastanawiał się więc więcej, podniósł się z ławy, kolana strzeliły mu od zbytniego zasiedzenia się, wziął podawane mu przez Buduńczyka wiadro i gdy ten odwrócił się, myśląc, iż Jegor posłusznie za nim podąży i pomoże przemóc pożar, pojmany ataman z potężnym zamachem rozbił wiadro na buduńskim czerepie. Huk zaalarmował drugiego marynarza, skorzystał na tym oswobodzony rodak Jegora i również i on rozbił wiadro na łbie klucznika. Obaj następnie powalili i skopali zdezorientowanych marynarzy, a gdy ci byli już nieprzytomni, porwali ich klucze i bułaty, po czym zaczęli oswobadzać pozostałych niewolników. Oswobodzeni powstawali dość niepewnie, ich wola została już złamana, Jegor jednak starał się ich zagrzać do buntu. Od strony rufy znajdowała zbrojownia, każdy przytomniejszy na umyśle rzucił się w jej stronę. Uzbrajali się w berdysze i bułaty, niektórzy wzięli dodatkowo pistolety, znaleziono nawet kilka garłaczy. Gdy strażnicy powrócili pod pokład, w zmartwieniu długiej nieobecności kluczników, czekała ich niemiła niespodzianka. Dwóch pierwszych błyskawicznie zostało zabitych, następna dwójka zdążyła przed śmiercią wznieść alarm, reszta nie śmiała już zejść do galerników. Chaos całkowicie zapanował po środku Morza Wewnętrznego. Buduńczycy wrzeszczeli coś do oswobodzonych niewolników, Ekim wyszedł na przód, by uważniej się temu przysłuchać. Wzdrygnął się nagle wystraszony, źrenice okolone ciemno-dębową barwą mu zmalały.    - Na Tengri! Zamierzają rozstrzelać niewolników na górze, jeśli nie złożymy broni - wyjaśnił drżącym głosem.    - Parszywie z nami postępują. Mam ja jednak plan jak się z nimi rozprawić. Tamci na górze są teraz zbici w ciasną masę, przez to, że wszyscy wybiegli na górny pokład. Podzielimy się więc na dwie grupy. Pierwsza, ta większa, stanie przy schodach do górnego pokładu. Druga grupa, dzierżąca garłacze, rozlokuje się na całej długości statku. Na mój sygnał, jednocześnie, druga grupa ma wystrzelić salwę w sufit, a pierwsza wybiegnie na górę, nie bacząc na nic. Choć deski pokładu są grube i wątpię, że garłacze narobią tym na górze poważnych szkód, choć kilka pocisków powinno się przebić i przynajmniej lekko zranić i zdezorientować tamtych. Po wystrzale, druga grupa złączy się z pierwszą. Będziemy na nich szarżować i rozniesiemy ich szablami, jeśli nie, to i tak nie ma dla nas ratunku.    Entuzjazm buntowników opadł, kilku było gotowych pójść na układ z Buduńczykami. Spora część jednak była już wyjątkowo zdesperowana i czuła niebywały wstręt do wiosła. Nie widziało się im spędzić pod pokładem nie do końca wiadomo ile jeszcze lat, nim krewni ich wykupią lub pomrą z wycieńczenia. Tak więc postąpili według wskazówek atamana.    Wrzask dobył się z gardła Jegora, a tuż za nim podążyła ogłuszająca salwa garłaczy. Szarża dowodzona przez atamana była w tym czasie już u szczytu schodów. Błyskawice pląsały wokół czarnych obłoków, wiatr zagłuszał niemal całkowicie wszystkie głosy, płomień na statku strawił już połowę pokładu, tak naprawdę połowa jeńców zdążyła już przez to ścierpieć okropne katusze i umrzeć w beznadziei. Nic z tego nie zatrzymało jednak szaleńczej szarży, rozpaliło to ją nawet jeszcze bardziej, gdyż musieli się pospieszyć, by ratować kogo się da. Buduńczycy oczywiście nie spodziewali się tak desperacko rozpaczliwego ataku. Padali cięci w szaleńczej furii wygłodniałych Lechitów, Sepentrionów i Halyjczyków. Tylko kilku wciąż przykutych niewolników padło od muszkietowych kul, większość strzelców, by ratować swe życie, skupiła się na napastnikach. Stojącej w tyle grupie drugiej, udało się nabić garłacze, pierwsza grupa więc rozstąpiła się, strzelcy wybiegli na przód i przerobili resztki buduńskich marynarzy na poszatkowane strzępy mięsa. Galera została w pełni oczyszczona z Buduńczyków, z wyłączeniem Ekima oczywiście.     W trymiga zabrano się za uwalnianie niewolników. Pokład wciąż płonął, spopielony taran odpadł, burtt również się zajarzyły, kadłub mógł wkrótce pęknąć na pół. Jegor kazał chwytać za wiadra i szukać beczek z wodą, sam złapał za ster, by uregulować kurs. Zbliżali się bowiem nieubłaganie w kierunku ostro wystających z wody i gęsto usianych skał. Wiatr i fale jednak zdawały się być potężniejsze od steru, galera niechybnie zbliżała się ku kolizji. Ostatni rozkaz Jegora brzmiał “Trzymać się”. Po tym statek mocno uderzył w skałę, przewracając go, uderzenie głową w pokład pozbawiło go przytomności. 
    • Ktoś ważny zawodzi — z dodatkiem obrazy. Coś niewybaczalnego. Na horyzoncie pojawia się dal dusz, które kiedyś były sobie bliskie. Mijacie się w prozie życia, udając nieznajomych.   Zapomniane chwile radości i spełnienia, spotkania w kawiarni, z wkładką do kawy pełną łez śmiechu. Zapomniałeś, jak było?   Siedzisz na kanapie w towarzystwie samotności. Hej, świecie — czy naprawdę ci się to opłaca?   Mądrością życia są dobrze obstawione obligacje z kapitałem relacji. Opłaca się tobie…?

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @Roma Ten wiersz jest jak cicha modlitwa, szeptana między wiarą a czułością. Nie potrzebuje wielkich słów – wystarczy jego prawda. Pozdrawiam:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...