Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Yavis


Rekomendowane odpowiedzi

YAVIS
„Złoty blask”

I

Do karczmy weszła zakapturzona postać. Cicho stąpając po podłodze, podeszła do lady, za którą stał karczmarz. Osoba zdjęła kaptur.
Yavis był często widziany w tych stronach, więc wszyscy go znali. Był półelfem z falowanymi, sięgającymi ramion włosami. Złotawe oczy dziedziczył po matce, elfce, zaś kręcony zarost, natarczywie przez niego golony, miał po ojcu. Z zawodu, można powiedzieć, był nikim. Tylko ostatnio zajmował się przemytem, który nie przynosił wiele uciechy. Szmuglował towary, których dostępność w tych stronach, dorównywała liczbie zakazanych w Daneb efe. Półelf pracował już jako handlarz, żołnierz i przemytnik, lecz żaden z zawodów nie przynosił mu satysfakcji.
Jednym słowem, był wybredny.
- Co podać?- Zapytał siwy karczmarz, wycierając brudny kufel. Przemytnik spojrzał na niego, a w oczach zabłysł złotawy blask, blask elfa.
- Piwa.- Yavis poprawił włosy, po czym dodał półszeptem.- Taniego.
Gospodarz spojrzał na niego i podał kufel najtańszego napoju.
- Kłopoty z pieniędzmi, mistrzu?- Karczmarz, Sedrads, był niskim, otyłym człowiekiem. Jego wyraz twarzy często mówił: „Spierniczaj stąd, bo spiorę ci dupę!” Jednak naprawdę był zwykłym, miłym, siwym gospodarzem.
Półelf pociągnął z kufla.
- Tak. Nie mogę handlować w Girion Karost i innych miastach Daneb efe. Powodem oczywiście są długi…
- I listy gończe z twoją podobizną wiszące w całym kraju.- Wtrącił Sedrads. Yavis nie odpowiedział. Milczał przez długą chwilę zapatrzony w gobelin, wiszący na ścianie za karczmarzem. Przedstawiał on krajobraz gór Frantiwenmed i gospodę znajdującą się u ich podnóży. Dzieło niewątpliwie przedstawiało karczmę, w której właśnie się znajdowali.
- Masz, kurde, rację. Od kiedy jestem przemytnikiem, wszyscy chcą mnie złapać i spalić na stosie, za nagrodę, którą wyznaczyła szlachta.- Yavis wypił kolejny łyk piwa, zmienił ton głosu na spokojny i opanowany.- Wiesz, tak się czasami zastanawiam, co ja naprawdę chcę robić w życiu. Jestem pewien, że przemytnik to nie zawód dla mnie.- Półelf podrapał się po długo niegolonej brodzie.- Nie mam nic przeciwko uciekaniu strażnikom, czy zarabianiu na nieuczciwych towarach, po prostu wiem, że jestem stworzony do czegoś innego.
Sedrads, nie lubił jak ktoś mu się zwierza z własnych, głębokich odczuć.
Półelf kontynuował swój monolog.
- Kiedy spłacę wszystkie długi, zajmę się czymś innym. Nawet nie wiem, co to będzie, ale… CZY TY MNIE W OGÓLE SŁUCHASZ???
Karczmarz rzeczywiście nie wyglądał na takiego co by słuchał. Od dłuższej chwili stojąc i czyszcząc kufel, wpatrywał się w okno, za którym panowała zupełna ciemność. Yavis załamany, zmienił temat konwersacji.
- Znalazłaby się jakaś praca dla mnie w tych okolicach?- Gospodarz wyrwał się z własnych przemyśleń i odpowiedział.
- Hmmm, zastanówmy się. Tak, już wiem! Możesz pracować u mnie, jako główny sprzątacz!- Sedrads zaryczał śmiechem.
- Przedni żart.- Stwierdził, bez cienia uśmiechu na twarzy półelf.- A tak na poważnie, to znasz kogoś, kto mógłby mi zapłacić pięćdziesiąt tysięcy korlenów?
Karczmarz spoważniał i powiedział.
- Pięćdziesiąt tysięcy?- Zamyślił się na chwilę.- Tak, jest taka robota.
Yavis uniósł brwi, jakby zniecierpliwiony czekał na odpowiedź.
- Ja nie znam szczegółów.- Gospodarz zaczął mówić półszeptem.- Ale tamci, co tam siedzą, widzisz?- Przemytnik kiwnął na znak, że widzi.- To krasnoludy, one wytłumaczą ci, na czym polega zadanie.
- Dzięki za informację.
Półelf wypił resztki piwa, wstał, poprawił miecz przewieszony przez pas i podszedł do stołu, przy którym siedziało pięciu krasnoludów.
- Mogę się dosiąść?
- Jeżeli postawisz kolejeczkę…
- Nie mam pieniędzy.- Przerwał jednemu z karłów.- Karczmarz mówił, że wiecie jak w tych okolicach łatwo zarobić.
- Nie będziesz mi przerywał!- Krasnolud zionął w Yavisa oddechem, który świadczył, że był już mocno upity.- Daj piwa!
- Nie mam pieniędzy.- Odpowiedział najspokojniej jak potrafił.
- Kłamca!- Ryknął i chwycił swój obusieczny topór, leżący na stole. Półelf również wyjął swój miecz z pochwy.
- Jesteś pijany. Nie miałbyś szans, odłóż broń!- Krzyknął przemytnik.- Nie będziemy demolować karczmy.
Dzierżący topór wzniósł broń i uderzył potężnym ciosem znad głowy. Yavis, wiedząc, że nie zdoła sparować tego ciosu, odskoczył w bok i ciął od dołu. Miecz ledwo musnął brodę krasnoluda, który wpadł w morderczy szał. Na jego nieszczęście był pijany i następny cios trafił w stół, który rozleciał się na kawałki drewna, szybujące teraz po karczmie. Półelf doskoczył do niego, szybko wyjmując sztylet, który przyłożył do gardła brodacza.
Po chwili grupa krasnoludów otoczyła go, wszyscy uzbrojeni w kordy, lub topory.
- Dość tego!- Krzyknął karczmarz.- Przestańcie! Nie będziecie demolować mi gospody!
Usłuchali. Yavis puścił karła, a reszta opuściła swe kordy. Grupa krasnoludów bez słowa wróciła do swego stolika. Przemytnik dopiero teraz zauważył, że cała ludność zebrana w karczmie, dotąd rozgadana i rozśpiewana, teraz dziwnie milczała. Zdenerwowany schował miecz i podszedł do Sedradsa. Nie odzywał się przez chwilę.
- Jest ktoś jeszcze, kto wie jak możesz zdobyć pieniądze.- Powiedział karczmarz.- Udaj się do chaty sołtysa tej wioski. To zaledwie parę minut jazdy. Z ostatnich plotek można wywnioskować, że stało mu się coś złego.
- Jesteś pewny?- Yavis spojrzał w oczy gospodarza.
- Tak.


II

Galopował. Szybko mijał pojedyncze wzgórza i podnóża gór Frantiwenmed. Była noc, bardzo pochmurna, nic więc dziwnego, że mrok przeszyła błyskawica, zwiastująca deszcz, który niebawem nadszedł.
Yavis wstrzymał konia, by założyć kaptur i szczelniej owinąć się opończą. Spiął konia i pojechał dalej.
Po kilku mokrych minutach dotarł do domu sołtysa. Chata różniła się od wszystkich mijanych po drodze. Była przede wszystkim większa i bardziej zdobina. Przemytnik założyłby się o wszystko, że architektem był elf. Dym, ledwo widoczny, wylatywał szybko z kamiennego komina.
Półelf zsiadł z konia, przywiązał uzdę do płotu i zapukał w drzwi.

III

Dom jak się okazało nie był bogaty tylko z zewnątrz. Ozdobne gobeliny, wypchane głowy łosiów i miecze wiszące na ścianie, a w szczególności okna zamiast błon, przemawiały za tym, że sołtys nie jest biednym człowiekiem. Gabinet władcy znajdował się w samym centrum chaty. Przy biurku siedział załamany człowiek. Yavis niepewnym krokiem podszedł bliżej.
Płakał.
Przemytnik nie wiedział co zrobić, więc milczał przez chwilę. Długą chwilę.
Bardzo długą chwilę.
- Przepraszam, co się stało?- Spytał nieśmiało. Sołtys podniósł głowę, ocierając łzy. Wyglądał tragicznie. Poczochrane włosy, zaczerwienione oczy i ubranie, prawdopodobnie bardzo długo niezmieniane, od, którego czuć było smród, były to argumenty za tym by nie zbliżać się za bardzo do tego człowieka.
- Co cię tu sprowadza?- Zapytał, podciągając nosem.
- Wiem, że może to nienajlepszy moment, jest pan w sta…
- Wal.- Odpowiedział twardo.
- Jestem Yavis, szukam pracy.- Powiedział od razu przemytnik.- Czy znalazłoby się jakieś zadanie dla mnie?
Sołtys, może nie jakoś szczególnie, ale na swój sposób, uśmiechnął się życzliwie.
- Nazywam się Ewastren, jestem władcą tego odludzia. Proszę, siadaj.- Wskazał półelfowi skórzany fotel, umiejscowiony przed biurkiem.
- A więc może najpierw powiesz mi jaki typ pracy cię interesuje?
- Szukam pracy, która dałaby mi zarobek pięćdziesięciu tysięcy Korlenów. Jest co…
- Tak.- Przerwał, jak to miał w swym zwyczaju.- Mam dla ciebie bardzo dobrze płatną pracę.- Ewastren spojrzał na niego niepewnie, jakby nie wiedział czy wypowiedzieć wcześniej przemyślaną kwestię. W końcu się zdecydował.- Chcę byś znalazł moją siostrzenicę. Nie, nie zgubiła się- Sołtys czytał w myślach Yavisa.- Porwano ją.
Yavis zabębnił palcami w stół, zastanawiał się.
- Proszę, to dla mnie bardzo ważne. Wyglądasz na zaprawionego w bojach, więc takie zadanie to dla ciebie pestka.- Ewastren spojrzał na niego prosząco.- Wiesz, moja żona ee elfką jest, ma eee siostrę i to ona jest ee matką porwanej.- Sołtys nagle zaczął się jąkać i drapać w tył głowy, jakby wstydził się czegoś powiedzieć.- A tak sobie pomyślałem, bo no eee widzisz między mną, a żoną no ee nie jest najlepiej i no wiesz…
- Gdybyś odnalazł zaginioną, zyskałbyś w oczach żony?
- Właśnie. To chciałem powiedzieć.
- W takim razie, podejmę się tego zadania. Pod jednym warunkiem.- Spojrzał w okno, za którym obficie padał deszcz. Na zewnątrz było na pewno bardzo zimno, więc półelf dziękował losowi, że może siedzieć w domu przed ciepłym kominkiem.
- Zamieniam się w słuch.- Ponaglił go Ewastren.
- Przede wszystkim muszę zgromadzić jak najwięcej informacji o tym zdarzeniu. Kto porwał, dokąd zabrał i tym podobne. Czy jest jakiś świadek?
- Tak. Hour!- Na zawołanie, ze schodów prowadzących na drugie piętro domu, zszedł półelf, powiewając swymi długimi jasnymi włosami.
- Tak ojcze?
- Mamy gościa, Yavisa, znajdzie twoją kuzynkę, ale musisz mu powiedzieć wszystko co wiesz.
Skinął głową na znak, że rozumie. Usadowił się na fotelu obok przemytnika, zakładając nogę na nogę.
- Dwa dni temu Aerdila została sama w domu, kiedy ja i ojciec poszliśmy załatwić pewną sprawę, o której nie będę wspominał, gdyż jest mało ważna w tym opowiadaniu. W każdym razie, kiedy wróciliśmy mojej kuzynki nie było.- Westchnął, wziął głęboki oddech i kontynuował.- Po śladach dotarłem do niewielkiej szczeliny w górach. Aerdilę prawdopodobnie tam zabrano.
Gdy skończył zapadła cisza. Słychać było jedynie odgłos, palonego w kominku, drewna. Yavis patrzył smętnym wzrokiem na podłogę.
- Co ją porwało nie mam pojęcia.- Dodał.
Co to mogło być? Pomyślał Yavis, orki mieszkają w górach, ale niby po co mieliby tak ryzykować? Dom sołtysa jest położony jakieś dwa dni chodu od gór, to za daleko dla nich. Co to było za cholerstwo?
- Dobrze, pokarzesz mi tą szczelinę? W której zaginęła Aerdila?- Przemytnik zapytał syna Ewastrena.
- Tak.- Odpowiedział natychmiastowo.
- W takim razie wyruszamy wraz z nastaniem nowego dnia.
Sołtys uśmiechnął się życzliwie do Yavisa. Jego duszę przepełniała radość, nie mógł się już doczekać tego momentu, w którym elfka znów utonie w jego ramionach. Przemytnik zaś nie mógł się doczekać kiedy wreszcie spłaci długi lichwiarzom i kupcom. Wreszcie nie będzie ścigany, nie będzie widywał swoich podobizn na listach gończych, rozwieszonych po całym Girion Karost.
Jakie piękne to uczucie, nie mieć długów, wyjechał myślami naprzód, znów bez przeszkód będę mógł podróżować po całym świecie, wreszcie nie będę żył w wiecznym stresie, że otworzę kolejne drzwi życia i znajdę za nimi więzienie i koniec snu o wolności.
Yavis uśmiechnął się do siebie, Ewastren zauważył to i uradował się jeszcze bardziej, bo teraz wiedział, że nie tylko on jest szczęśliwy. Sołtys, by nie zniechęcić Yavisa do wykonania pracy, zaproponował mu nocleg w ciepłym posłaniu. Półelf z radością przyjął propozycję.
Padł na łóżko wycieńczony. Nie zdejmując nawet broni z siebie, zasnął twardym snem.

IV

Hour i Yavis wyruszyli bez koni, szli pieszo przez pagórki i pola. Przemytnik nie obładował się zbędnym balastem, zabrał jedynie łuk, kołczan pełen strzał i swój półtoraręczny miecz. Hour spakował zaś jedynie trochę prowiantu, zapakowanego w mały tobołek.
Po całodniowym marszu, byli w połowie drogi do gór Frantiwenmed.
Ognisko optymistycznie buchnęło ogniem, po dorzuceniu do niego, paru znalezionych na polanie gałęzi. Na noc zatrzymali się na wielkiej polanie. Oczywiście skryci w jakimś lesie elfów czuliby się bezpieczniej, ale takowego niebyło.
Półelf wyjął miecz i zaczął pieczołowicie czyścić jego rękojeść.
- Ładna broń.- Powiedział półelf z zaciekawieniem przyglądając się klindze. Yavis uśmiechnął się do siebie i spojrzał tajemniczo na Houra.
- Ładne to mogą być kobiety.- Odpowiedział.- Miecz musi być dobry w walce, nie w całowaniu.
Hour w odpowiedzi roześmiał się głośno swym melodyjnym głosem.
- A tak po za tym- dodał po chwili Yavis.- To w tym mieczu nie ma nic niezwykłego. Kawałek zaostrzonego metalu, nic więcej. Kupiłem go u kowala w jakiejś biednej wiosce, nie kosztował wiele.
- Ważne by posiadacz umiał walczyć, wtedy niezwykłość broni traci na znaczeniu. Umiesz walczyć?
- Tak.- Odpowiedział krótko, jakby chciał skończyć rozmowę na męczący go temat.
Yavis wyjął z tobołka swoją fajkę, włożył do niej ziele i zapalił od ogniska. Hour zaś wziął swój flecik i zaczął grać jakąś smętną melodyjkę. Półelf rozkoszując się muzyką i wdychanym dymem, spojrzał na wschód, chcąc dostrzec to czego nie mógł.
Girion Karost, kręcona twierdza, to do niej tak tęsknił. Chciał znów zobaczyć jej wieże i baszty, wyciągające w stronę niebios swe ostro zakończone dachówki. Nie wiedział właściwie dlaczego tęskni do niego, niczym kochanek do dziewczyny. Miasto miało w sobie coś niezwykłego, jakąś magiczną moc, która tak go ciągnęła w tamte strony.
Wyjął fajkę z ust i puścił kółko z dymu. Hour przestał grać.
- Masz jakieś podejrzenia, kto to mógł być? Kto porwał Aerdilę?- Zapytał Yavis.- Chcę wiedzieć przed czym, lub przed kim, będę musiał stanąć.
- Według mnie nie mogły być to orki, czy gobliny. Droga od gór do naszego domu jest dość długa, i licznie zamieszkana. Nie odważyliby się.- Zastanowił się przez chwilę, po czym rzekł.- Nie to nie były te potwory. Nikt nic nie słyszał tej nocy, kiedy ją porwano, a jak powszechnie wiadomo orki robią wiele hałasu.
- Tak, tego to się sam domyśliłem.
- W takim razie musisz być przygotowany na wszystko.
- Na wszystko, na wszystko Hourze.- Yavis pociągnął z fajki.- Nigdy nie wiemy co stanie za drzwiami, których nie chcemy otworzyć…
- Ale musimy.- Dokończył półelf, po czym ponowił swą grę na fleciku.
Yavis zgasił fajkę. Kojony dźwiękami, naprawdę pięknej muzyki, zasnął.

***

Ołtarz był gotowy. Ciemne postacie, które przed chwilą jeszcze pieczołowicie czyściły stół ofiarny, teraz usunęły się w mrok. Jedynym światłem, rozświetlającym ponurą jaskinię, były poustawiane w równej odległości od siebie, świece. Jaskinia, prawdopodobnie nie była jaskinią. Ogromne, bogato zdobione freskami, kolumny, ołtarz ofiarny i ogromna ilość ludzkich czaszek, rozsypanych tu i tam, wskazywały na to, że to raczej świątynia, w której w ofierze składano ludzi.
Korytarz prowadzący do sali, w której znajdował się ołtarz, rozbłysnął nikłym światłem pochodni. Ogień niosły jakieś ciemne postacie, śpiewając przy tym ponurą pieśń.

Arllievg de opim
Poeal Sivay
Kloen uoreg ter elaer

Arllievg de opim
Poeal Sivay
Iea tuos preahel

De kloen oer Sivay

Gdy doszli do ołtarza, otoczyli go. Było ich dwunastu.
Sześć zakapturzonych postaci niosło drewnianą noszę. Stąpali po kamiennej posadce cicho i lekko, niczym elfy.
Lecz to nie mogły być elfy. Istoty te nie wykazywały prawie żadnych charakterystycznych cech pięknych istot. Ich głos nie był melodyjny, tylko chrapliwy, włosy, które można było dostrzec, bo były długie i nie chował ich kaptur, były suche, brudne i czarne.
Na noszach nieśli czarnowłosą kobietę, elfkę. Po dojściu do ołtarza, położyli ją na nim.
Pieśń brzmiała. Roznosiła się szerokim echem po pomieszczeniach i kolumnadach świątyni. Wyszła z jaskini i powędrowała w cztery strony świata.
Ku ołtarzowi zmierzała ostatnia osoba. Doszła do ołtarza. Postać wyjęła złotą szablę z pochwy.
Pieśń rozbrzmiała głośniej.
Osoba podniosła broń, po czym gwałtownie wbiła ją w brzuch elfki, rozpruwając wnętrzności. Krew pociekła gęsto, jelita wyszły na wierzch.
Elfopodobny oblizał klingę miecza.
- Olaer!- Krzyknął swym ochrypłym głosem. Pochodnie zawisły na ścianach, a trzymające je przed chwilą postacie teraz po kolei podchodziły i jadły wnętrzności ofiary.
Dzierżący szablę odwrócił się i zdjął kaptur.

***

Yavis obudził się zdyszany i spocony. Wziął parę głębokich oddechów.
Gdy ochłonął, wstał, rozpiął rozporek u spodni i wysikał się beztrosko w przygasające ognisko, starając się nie trafić żółtym strumieniem w śpiącego obok elfa. Hour obudzony przez odgłos gaszonego ognia, dołączył się do porannej czynności.
Słońce wschodziło, roztaczając nad widnokręgiem żółto- pomarańczową łunę. Czuło się zimny, lekki wiatr wiejący od północy.
- Twoja kuzynka ma czarne włosy.- Stwierdził, nie zapytał Yavis.
- Tak…
- I ciemne oczy.- Półelf patrzył smętnym wzrokiem na góry Frantiwenmed, w których według dawnych legend mieszkał kiedyś smok. Miał złe przeczucia.
- Tak, gustujesz w takich?
Yavis popatrzył prosto w oczy elfa. Zapiął rozporek, nie odwracając wzroku.
- Przecież jak nie podobają ci się takie, no ee nic nie szkodzi, przecież nie każę ci za nią wychodzić.- Powiedział Hour speszony wzrokiem półelfa. Przemytnik zapytał:
- Kiedy nastąpi nów?
- Hmm z tego co wiem, to prawdopodobnie dziś w nocy.- Odpowiedział zdziwiony pytaniem.
Yavis przeklął, bardzo brzydko.
- Nie obciążaj się zbędnym balastem, będziemy tak długo biegli, aż nie dotrzemy do gór.
Po chwili obydwoje biegli, ile sił mieli w nogach, w stronę północy.
Mroczne elfy, zwane ciemnymi. Tak, pamiętam, Yavis się zamyślił, cholerne istoty. Zdradziły króla Daneb efe, Sivaya. Legendę znają wszyscy, dlaczego od razu o tym nie pomyślałem?
Gdy świat zatrząsł się w palisadach, gdy potworne istoty obudziły się na dalekim zachodzie, zawarto sojusz między czterema rasami. Krasnoludy, ludzie, elfy wschodnie, zwane złotymi i elfy Poes, zjednoczyli się pod jednym sztandarem by zamienić w proch i pył potwory z zachodu. Doszło do czterech bitew z czego największa rozegrała się na Zielonych Polach. Zjawili się na niej wszystkie armie prócz jednej.
Armia Poes stchórzyła gdy zobaczyła dziesiątki tysięcy orków i goblinów, gotujących się do boju. Uciekli przez most Opoacja na zachodnią część Sirigiandu. Schowali się w górach Frantiwenmed, myśląc, że będą tam bezpieczni.
I byli.
Ale zabezpieczyli się jedynie przed śmiercią. Nigdy, w całej historii świata nie doszło do złamania umowy przez elfów, obojętnie czy złotych, czy Poes. Ich honor został splamiony na zawsze.
Wojnę wygrał sojusz trzech ras, mimo to Poes nigdy więcej nie wyszli z gór. Nie jest pewne, czy powodem podjęcia takiej właśnie decyzji była obawa przed gniewem Sivaya. To najpowszechniejsze twierdzenie.
Tak to oni porwali Aerdilę, nie ma wątpliwości.
A niektóre pogłoski napominają o tym, że gdy następuje nów składają ofiary, które później zjadają.
Kurde.

Po paru godzinach nerwowego biegu, dotarli do szczeliny, do której prawdopodobnie porwano kuzynkę Houra.
- Powiesz mi dlaczego tak pędziliśmy?- Zapytał syn sołtysa.
- Nie ma ku temu czasu.- Odpowiedział półelf. Wyraźnie się spieszył.- Jeśli się nie pospieszę, twój ojciec nie dostanie Aerdily w całości.- Zastanowił się przez chwilę, po czym dodał do siebie.- Jeśli coś po niej zostanie.
Yavis stanął naprzeciw wejścia w góry. Odwrócił się w stronę Houra.
- Bywaj!
- Mam na ciebie czekać?- Półelf w odpowiedzi przytaknął.
- Czekaj jeden dzień, jeśli nie wrócę, pojedź do wioski i poinformuj o niepowodzeniu misji.
- Dobrze, jeszcze jedno pytanie.
- Co?
- Dlaczego właściwie to robisz? Ratujesz ludzi, których nie znasz?
Yavis nie odpowiedział na to pytanie, po prostu nie znał odpowiedzi. Nie zastanawiając się, wbiegł do wnętrza gór.

V

Wnętrze gór nie napawało optymizmem. Jednak Yavis i tak nie mógł się przyglądać nudnemu krajobrazowi, który tworzyły kamienie i tylko kamienie. Przyczyną oczywiście było to, że cały czas biegł. Musiał się spieszyć, jeśli Aerdila jeszcze żyje, to jak najszybciej musi ktoś przyjść jej z pomocą. I tą pomocą jestem ja, pomyślał, narzędziem, które może kupić jakiś człowiek, by ratować swą siostrzenicę. Zrobiłem duży błąd przyjmując tą robotę, idę na pewną śmierć. Z drugiej zaś strony, jeśli nie spłacę szybko mych długów to również będę w poważnych tarapatach.
Rozmyślając nad swoją egzystencją, półelf biegł dalej. Mijał kolejne głazy i ściany gór, przemieszczając się górskim szlakiem szybko i zwinnie. Droga była łatwa i prosta. Za łatwa. Yavis wiedział, że zaraz stanie się coś złego, coś, co spowolni jego podróż, i unicestwi plany szybkiego dotarcia do elfki. Ta przeszkoda nosiła nazwę rozwidlenia, do którego właśnie dotarł.
Półelf przeklął. Załamał ręce i usiadł na szlaku. Czuł się zawiedziony, bezradny jak dziecko, które zgubiło rodziców. On zgubił drogę. Próbował sobie przypomnieć wszystko co mogłoby mu się przydać. Rozmowy, rady i tym podobne.
I przypomniał sobie.

***

Szaro- niebieski statek o białych masztach był gotów do rejsu.
Mewy dawały znać o sobie. Latały nad głowami marynarzy i głośno skrzeczały, na tle zachodzącego słońca. Woda, skąpana w czerwonym blasku, odbijała w swym lustrze ośnieżone szczyty gór, które otaczały zatokę.
Na pomoście stał człowiek, elfka i ich syn. Wyglądali na bardzo smutnych, jakby mieli się za chwilę rozstać.
- Statek gotowy, Boerasie. Czas ruszać.- Powiedział marynarz, stojący na pokładzie statku. Człowiek kiwnął na znak, że rozumie. Odwrócił się w stronę syna, półelfa.
- Z mamą musimy wyjechać z tego świata.- Rzekł, patrząc w jego smutne, małe, złote oczy.
- Dlaczego?- Zapytał naiwnie, jak dziecko, którym, bądź co bądź, był.
- Są pytania, na które nie powinieneś znać odpowiedzi, a to jest jedno z tych pytań. Wspomnisz na me słowa kiedy dorośniesz. Wtedy zrozumiesz.- Ojciec zamilkł na chwilę. Wyjął z kieszeni zawinięty pakunek i wręczył go synowi.
- Kiedy będziesz musiał wybrać pomiędzy dobrą i złą ścieżką, łatwą i trudną, wybierz z rozwagą i z namysłem. Jeśli wybierzesz tą trudną, to to- Boeras wskazał pakunek- pomoże ci w trudnych chwilach. Zapamiętaj me słowa.
Matka i ojciec ostatni raz przytulili syna, po czym odwrócili się i weszli na chwiejny pokład statku.
Mały Półelf długo patrzył za odpływającą karawelą. Gdy słońce zaszło, zasnął na pomoście, by móc obudzić się wraz z pierwszym brzaskiem słońca i rozpocząć nowe życie.

***

Yavis wyrwał się z zamyśleń. Wstał i zaczął przeszukiwać kieszenie. Musi gdzieś tu być, myślał, przecież mam go zawsze przy sobie.
W końcu znalazł to czego szukał. Mała, szara paczuszka leżała teraz na jego dłoni. Nigdy jej nie odpakowywał, nigdy nie potrzebował potrzeby z zewnątrz. Teraz jednak była ona jak najbardziej wskazana. Zaczął pospiesznie odpakowywać zawiniątko, z nadzieją że znajdzie w nim pomoc. Po kilku zwinnych ruchach, jego oczom ukazał się niezwykły przedmiot. Mały prostokąt wielkości dłoni, wykuty ze srebra, z czarnym kamieniem po środku. Zdobiny starożytnymi runami i jakimś pismem obrazkowym, wyglądał pięknie.
I co z tego, że piękny?
Jak się tego używa? Pomyślał półelf.
- Eee sezamie wskaż mi drogę?- Zapytał niepewnie, patrząc na świecące się srebro. Nic się nie stało. Yavis nadal stał w tym samym miejscu, bez efektu.
- Kamyczku najukochańszy, ubrany w sreberko wskaż mi drogę.- Poprosił spokojnie, bez efektu.
- Ellahe misutbi loxe!- Bez skutku.
- O przepiękny kwiecie liliowy, proszę o wskazanie drogi!- Bez skutku.
- Abrakadabra!- Bez skutku.
- Alleag det mi!- Bez skutku.
- Ty sukinsynu!- Ze skutkiem.
Czarny kamień nagle zmienił barwę, na kolorową. Zaświecił swymi barwami, rażąc Yavisa w oczy, które musiał zmrużyć, jakby patrzył w słońce. Zawibrował w ręce, chcąc z niej uciec, udało mu się to. Spadł na ziemię, po czym „powędrował” w stronę prawego rozwidlenia. Półelf, mimo wielkiego zaskoczenia, pobiegł szybko prawym gościńcem. Po drodze zebrał jeszcze prezent od ojca, później już się nie zatrzymywał.

Po dość niedługim biegu dotarł do bramy. Wielka, pozłacana, z ogromnymi kolumnami, dawała wrażenie, jakby to była brama do raju. Duża ilość run pokrywała drzwi. Yavis większości z nich nie rozumiał, mimo to był zachwycony widokiem nieznanych mu wyrazów.
Jak to teraz otworzę? Pomyślał.
Otwieranie tej bramy, na pewno nie należało do zajęć łatwych. Wykonana z metalu, usztywniana drewnem, dawała wrażenie, drzwi nie do przejścia.
Lecz było to tylko złudne wrażenie, produkowane przez, rozum ludzki, który ma swe granice. Półelf popchnął bramę, bez większego przekonania, jedynie z nadzieją, że stanie się cud. Okazało się, że cud nie jest potrzebny. Drzwi ustąpiły, bez większego wysiłku mięśni Yavisa.
Wszedł do środka. Wielkość wnętrza pasowałby do określenia, jaskinia. Zaś jego wystrój, można by nazwać, wnętrzem świątyni.
Szedł powoli, niepewnie stąpając po kamiennej posadce. Jego kroki, jednak i tak, dudniły głośno.
Korytarz, którym się przemieszczał, był pełen kolumn. Ściany zdobione były runami i malowniczymi rysunkami, wisiały na nich pochodnie, rozświetlające świątynię. Yavis przyglądał się wszystkiemu z zaciekawieniem i jednocześnie strachem. Widział już kiedyś tą świątynie. Jej sale, kolumnady i…
Stół ofiarny. Podszedł bliżej, teraz można było na nim dostrzec pismo, którego oczywiście nie rozumiał, oraz wiele znaków, którego znaczenia nie znał. Tak, był pewien, to świątynia, którą widziałem w moim śnie.
Nagle półelf usłyszał głos, na jego dźwięk ciarki przeszły mu po plecach. Szybko schował się za jedną z kolumn, wiedział co zaraz będzie się tu działo.

Arllievg de opim
Poeal Sivay
Kloen uoreg ter elaer

Arllievg de opim
Poeal Sivay
Iea tuos preahel

De kloen oer Sivay

Do salki, w której znajdował się ołtarz, weszło dwanaście zakapturzonych postaci, które niosły pochodnie. Po dojściu do ołtarza, otoczyły go, nie przestając śpiewać.
Następnie pojawili się osobnicy niosący noszę, na której leżała kobieta o czarnych włosach, elfka. Zakapturzeni podeszli do ołtarza, po czym położyli ją na nim.
Ostatnią osobą, która weszła do salki, była zakapturzona postać, ze zwisającą, złotą szablą u boku. Przemówiła, w zwykłym, powszechnie używanym języku Daneb efe:
- Nie rozpoczynać obrzędu! Mamy gościa.
Postać odwróciła się w stronę Yavisa i zdjęła kaptur.

VI

Gdyby Hour usłyszał odgłosy zbliżających się postaci, może cała historia potoczyłaby inaczej. Wróciłby do domu, po dniu czekania i wszystko by się jakoś ułożyło. Lecz Półelf nie usłyszał żadnych dźwięków.
Otoczyli go, dobywając swych szabli. Hour stał się potulny jak młody baranek. Pozwolił sobie skrępować ręce i dostać głowicą miecza w potylicę.
Ostatnim co zobaczył, było sześć zakapturzonych postaci.


VII

Postać odwróciła się w stronę Yavisa i zdjęła kaptur. Oczom półelfa ukazał się okropny widok. Twarz, ze spiczastymi uszami elfa, pokryta była licznymi szramami i bliznami. Włosy posklejane i tłuste, wyglądały jeszcze gorzej. Lecz żaden z tych szczegółów nie budził takiej zgrozy jak jego czerwone oczy, które wpatrywały się teraz w Yavisa.
- Podejdź.- Rzekł swym ochrypłym głosem.- I nie wyjmuj broni, jeśli łaska. Nie zrobię ci krzywdy- spojrzał na półelfa z krzywym uśmieszkiem na twarzy.- Przynajmniej na razie.
Przemytnik podszedł niepewnym krokiem.
- A więc, co sprowadza półelfa do naszej świątyni?
Yavis nie odpowiedział. Starał się nie patrzeć w straszne oczy postaci. O walce nawet nie pomyślał, było ich zbyt wielu.
- Mów!- Pogonił go czerwonooki
- Moje imię to Yavis. Przybywam z ratunkiem tej pani.- Ciemny elf w odpowiedzi uśmiechnął się i powiedział:
- Poznałem twoje imię, więc teraz zapoznam cię z moim. Jestem Ellinar fe ileades ugeael, inaczej Kaleohr.- Elf po przedstawieniu się, milczał, młynkując szablą.
- Yavis- spojrzał półelfowi prosto w oczy.- Czy czasem nie jesteś kolejnym fanatykiem swojego imienia? Taak, już wielu takich wchodziło w czeluście tych gór. Niestety muszę cię zmartwić, żaden nie wrócił cało. Nikt nie zdołał chwycić legendarnego miecza Sivaya.- Wskazał szablą półtoraręczny miecz, wiszący na ścianie za ołtarzem. Półelf nie wiedział o co mu chodzi. Kaleohr zauważył zdziwienie.
- Nie znasz historii Sivaya? Wielkiego przywódcy? Króla?- Zapytał.
- Oczywiście, że znam tyle, że…
- Wiesz, że jego miecz miał magiczne moce?- Przerwał Yavisowi.
- Tak. Tylko on zaginął, ten miecz został stracony, przepadł.- Powiedział z niedowierzaniem półelf.- Nikt, nigdy nie znalazł broni Sivaya.
- To legenda, wymyślona by zatuszować prawdę.- Elf podniósł głos.- Wy, ludzie zawsze baliście się prawdy!- Zamilkł na chwilę, po czym zaproponował.- Jeżeli chcesz, mogę ci ją opowiedzieć.
- Czekam z niecierpliwością.
- Dobrze. Jak zapewne wiesz, tysiąc osiemset lat temu, według ludzkiej rachuby i około trzysta, według naszej, stoczono największą bitwę drugiej ery tego świata. Pamiętam to zdarzenie bardzo dobrze. Byłem wtedy młody, miałem jakieś osiemdziesiąt lat.- Przerwał, uśmiechnął się do wspomnień, po czym kontynuował.- Elfy, ludzie i krasnoludy zjednoczyli się pod jednym sztandarem, by zepchnąć wroga w otchłań śmierci.
Na bitwie, która rozegrała się na Zielonych Polach. Stanęli wszyscy…
- Prócz was.- Wtrącił Yavis, pozwalając sobie na taką niebezpieczną bezczelność.
- I tu się mylisz, drogi półelfie. To, że uciekliśmy jest zmyślonym faktem, czymś do czego nigdy nie doszło. To ludzie uciekli. Nie mogli znieść myśli, że zginą. Zostaliśmy sami. Elfy i krasnoludy, walczyły do końca i wygrały wolność dla ludzi. Sivay by zakryć całą sprawę wygnał część elfów w góry. Postąpił okrutnie wobec nas. Ale to nie był koniec. Król oddał nam swój miecz, a sam skoczył ze skały, nie mogąc sobie wybaczyć takiej plamy na honorze.
- Nie wierzę w to co mówisz! To nie możliwe!
- Nie krzycz. Obudzisz, drzemiących tu lekkim snem, zmarłych.- Ciemny elf spojrzał w złote oczy Yavisa.- Ponieważ zaczynasz mnie nudzić, zaproponuje ci pewien układ.
- Słucham z uwagą.- Przemytnik opanował się i czekał.
- Masz do wyboru dwie opcje. Pierwsza, uciekniesz stąd tak szybko jak twoje siły ci na to pozwolą. Druga, spróbujesz chwycić miecz Sivaya. Jeśli ci się uda posiekasz nas na drobne kawałeczki, jeśli ci się nie uda, to my posiekamy cię na drobne kawałeczki i zjemy. Którą opcję wybierasz?
Yavis zaczął się zastanawiać. Wiedział, że ma mało czasu na wybranie odpowiedniej opcji. Sekunda, po sekundzie elf będzie się coraz bardziej niecierpliwił.
Jeżeli wybiorę ucieczkę, pomyślał, zostawię ją na łaskę, lub nie łaskę tych istot.
Spojrzał smutnie na elfkę. Dopiero teraz zauważył, że była naprawdę piękna. Czarne, falowane włosy i ładne oczy, których piękność można było zauważyć nawet wtedy gdy były zamknięte.
Nie mogę postąpić jak Sivay. Nie zlęknę się, spróbuję chwycić miecz. Jak się nie uda, to przynajmniej nie będę miał wyrzutów sumienia, które dręczyłyby mnie do końca życia.
Półelf spojrzał na miecz wiszący na ścianie, po czym podszedł do niego. Zapadła cisza, jego kroki dudniły głośnym echem w świątyni. Stanął naprzeciwko broni i wbił w nią swe złote tęczówki. Miecz miał bogato zdobioną klingę. Wyrytych na niej run Yavis nie rozumiał, prawdopodobnie było to jedno z pierwszych pism elfów. Głowica w kształcie kuli, była wykonana z nieznanego, półelfowi, stopu.
Przełknął ślinę i wyciągnął rękę ku rękojeści. Uniósł miecz, chwytając go jednorącz.
Był zadziwiająco lekki. Yavis przejechał palcami po jelczu, wykonanym z tego samego materiału co głowica, po czym chwycił broń oburącz. Brzeszczot zaświecił zieloną poświatą, a przemytnik spojrzał pewnie w oczy elfa. Oczy, które nie świeciły już zuchwałością i ignorancją.

VIII

Hour obudził się. Gdzie był, nie wiedział. Za to znał odpowiedź na pytanie czy jest mu wygodnie.
Na pewno nie. Był przywiązany do jakiegoś większego badyla. Ręce ścierpły mu, ponieważ były skrępowane. Podniósł, dotąd spuszczoną głowę i ujrzał sześć zakapturzonych postaci.
W następnej chwili usłyszał krzyk, prawdopodobnie wrzask mordowanych. Zakapturzeni poruszyli się niespokojnie.
- Alaghe!- Powiedział jeden z nich.
- Korh! ycule aelli eaf!- Odpowiedział drugi, wskazując na półelfa.
Po krótkiej chwili sześć postaci sunęło ku Hourowi z szablami w rękach.

IX

Yavis ciął jak popadnie, trupy padały jeden za drugim.
Zablokował jedno uderzenie, po czym, w tej samej chwili, sam uderzył kładąc kolejnego Ciemnego elfa. Miecz był naprawdę lekki i nie na żarty, ostry. Właściwie Yavis czuł jak broń sama dyktowała mu warunki, jakby lepiej wiedziała gdzie zadać cios.
Półelf zwinął się w półobrocie i ciął w aortę dwóch następnych. Większość uciekła, zostawiając naczelnego kapłana sam na sam z Yavisem.
- To nie możliwe!- Krzyknął przerażony.- Ten miecz nie jest tobie przeznaczony!
- Nie wieżę w przeznaczenie.- Yavis zamachnął się i ciął od góry. Ciemny elf, jednak sparował cios i odskoczył w tył. Rzucił szablę na podłogę i wyciągnął ręce w gorę.
- Eraulder!- Krzyknął donośnym głosem. W jego dłoniach pojawiła się fioletowa kula. Niespokojna i wzburzona, niczym morze, zwiększała swe rozmiary. W końcu kapłan zniknął w jej środku. Barwa zmieniła się na zieloną, po czym elf zdematerializował się wraz z kulą.
Yavis oddychał z trudem, był wykończony tym wszystkim. Schował miecz za pas i podbiegł do leżącej na ołtarzu elfki. Uklęknął i chwycił jej dłoń. Była bardzo zimna. Twarz miała kolor jeszcze bladszy od rąk.
-Aedrilo!- Nie odpowiedziała, ani nie zbudziła się.- Trzeba jej leków, których nie posiadam.- Mruknął do siebie. Nie zastanawiając się dłużej wziął ją na ręce i zaczął biec w kierunku wyjścia z świątyni.
Bieg był bardzo męczący i wolny, mimo iż Aerdila była zadziwiająco lekka. Mijał pochodnie i kolumny, ale nie zwracał już na nie wielkiej uwagi. Mięśnie dawały znać o sobie, bolały coraz bardziej. W końcu, mimo wszelkich przeciwnościom losu, udało mu się wybiec ze świątyni. Ale nie dał rady uciekać dalej. Położył elfkę na ziemi, po czym sam usiadł, ciężko dysząc. Rozglądnął się po okolicy, jakby szukał ratunku. Niestety znalazł coś jeszcze gorszego.
Houra. Leżał w kałuży krwi, jego wnętrzności były nadgryzione. Flaki wypływały na wierzch. Yavis doczołgał się do martwego półelfa.
- Hourze!- Nawet nie drgnął, jego ciało leżało bezwładnie. Nie trzeba było się przyglądać, by stwierdzić kto to zrobił. Zabili go po czym, zaczęli jeść. Było to całkiem niedawno, więc musieli być gdzieś w okolicy. Yavis rozglądnął się po raz kolejny po okolicy, lecz tym razem, by zobaczyć czy nic mu nie grozi.
Wziął szybko w swe ręce łuk i strzałę, którą napiął. Usłyszał dźwięk, jakby szelest szat. Później zobaczył zakapturzonych kanibalów sunących ku niemu z szablami w rękach. Przymierzył i puścił cięciwę, która zaświszczała głośno.
Trafił bez zarzutu. Ciemny elf padł od razu, z grotem w klatce piersiowej. Yavis nie czekał, wyjął następną strzałę i wystrzelił ją w stronę następnego elfa. Ten również padł. Półelf wiedział, że już nie ma czasu na łuk, byli za blisko. Rzucił broń na ziemię i wyjął miecz Sivaya. Doskoczył do najbliższego kanibala i ciął od dołu. Jednak został zablokowany. Następne uderzenie poszło z góry i rozrąbało czaszkę istoty.
Zostało trzech. Yavis nakreślił w powietrzu ósemkę, po czym sieknął z półobrotu. Jeden padł ugodzony w aortę, drugi sparował uderzenie. Półelf odskoczył na odległość wyciągniętego miecza. Spojrzał w miejsce, gdzie powinny być oczy jednego elfa, jednak kaptur szczelnie go zasłaniał.
To był błąd. Obaj wykorzystali chwilę nieuwagi i zaatakowali w jednym momencie. Nie było sposobu, żeby obronić się przed takim uderzeniem.
Jednak mu się to udało.
Sam nie wiedział jak, ale żył. Dwaj pozostali zaś leżeli bezwładnie na ziemi w kałuży krwi. Yavis był naprawdę zdziwiony. Cała ta akcja trwała ułamki sekund, półelf nie mógł sobie przypomnieć co zrobił w tak krótkim czasie.
Naprawdę niezwykły to miecz, pomyślał.
Rozejrzał się po okolicy w poszukiwaniu niebezpieczeństwa. Ku jego uldze nie znalazł takowego. Schował miecz, podniósł i przepasał za plecy nieopodal leżący łuk. Podbiegł do elfki i uklęknął przy niej.
- Aerdilo, proszę, zbudź się.- Yavis czekał cierpliwie. Ponawiał co jakiś czas prośby. W końcu go wysłuchano. Elfka otworzyła lekko oczy, zauważyła pochylonego nad nią półelfa.
- Gdzie jestem? Kim ty jesteś?- Mówiła z trudem, ledwo zlepiając sylaby.
- Spokojnie. Jesteś wstanie się ruszyć?
Nie odpowiedziała, mimo, ze bardzo chciała. Powieki osuwały się powoli. Zemdlała.
- Nie wiem czy znajdę dość sił.- Powiedział do siebie.- Ale muszę spróbować. Wziął elfkę w swe ramiona i zaczął iść wolnym krokiem, ku wyjściu z gór.

Po niedługim marszu, wydostał się z gór. Słońce wschodziło, co oznaczało, że Yavis w górach spędził dzień i noc.
Teraz już był pewien, nie wytrzyma. To było ponad jego siły. Padł bezwładnie na ziemie wraz z uratowaną elfką.


X

Yavis leżał w ciepłej pościeli, patrząc bezradnie w sufit. Było mu bardzo wygodnie. Pokój, w którym się znajdował, był pokojem domu sołtysa. Już nocował w nim raz, przed wyruszeniem na odsiecz Aerdili.
Słońce wdzierało się do pomieszczenia, rażąc półelfa w oczy.
Jak ja się tu znalazłem, pomyślał, kto mnie uratował? Pamiętam tylko blask zachodzącego słońca, gdy wybiegłem z gór Frantiwenmed. Później upadłem i zawładnęła mną ciemność. Prawdopodobnie zemdlałem, albo coś. Przecież Aerdila nie mogła mnie nieść…
Rozmyślania przerwało pojawienie się w drzwiach sołtysa i grubego mężczyzny z wąsem. Obaj weszli do środka izby i usiedli na skraju łóżka półelfa.
- Piękny dzień. Jak się czujesz mości Yavisie?- Zapytał uradowany Ewastren. Yavis zmienił pozycję na półsiedzącą i odpowiedział:
- Bardzo dobrze. Co mi właściwie dolegało, że wylądowałem w łóżku?
- Szczerze mówiąc to nic, oprócz fizycznego wycieńczenia. Wiesz ile spałeś?- Półelf pokręcił przecząco głową.- Dwa dni i dwie noce. Teraz mamy ranek dwudziestego czwartego lipca, jeśli cię to interesuje.
- Jak się czuje Aerdila?- Zapytał Yavis, po chwili milczenia jakie zapadło.
- Dobrze, wraca do zdrowia.- Odpowiedział sołtys.- A bym zapomniał, Yavisie, poznaj mego brata, Brunoma.- Wąsaty wyciągnął rękę do półelfa, którą ten uścisnął, w miarę swoich możliwości.
- Brunom przywiózł cię tutaj wraz z Aerdilą. Gdy przejeżdżał z kopalni do kopalni, zauważył was. Mieliście ogromne szczęście.
- Dziękuję za ratunek…
- Nie.- Przerwał, jak to miał w swoim zwyczaju sołtys.- To ja dziękuję za ratunek mojej siostrzenicy.- Zamyślił się na chwilę.
- Kto właściwie ją porwał i gdzie jest Hour?
Yavis zasmucił się wyraźnie, nie lubił rozmawiać na takie tematy.
- Hour zginął, został zabity przez te same osoby, które porwały Aerdilę. Elfy Poes, zwane mrocznymi, lub ciemnymi.
Ewastren znieruchomiał. Po policzku zaczęła spływać łza, później następna.
- Mój syn nie żyje.- Powiedział głucho, po czym wyszedł bez słowa z pokoju.
Półelf został sam na sam z Brunonem, który siedział cicho i głaskał się po wąsie.
- Twoja nagroda leży tam, na biurku.- Brat sołtysa wskazał na dużą sakiewkę.- Nie bez problemów, ale udało mu się zdobyć odpowiednia sumę.
- Dziękuję, bardzo. Gdzie moje rzeczy?
- Leżą tam, na krześle. Jeśli pozwolisz, teraz powrócę do swych zajęć.
Wstał i wyszedł z pokoju, podobnie jak przed chwilą jego brat.
Yavis, bez chwili wahania, ubrał się, przepasał broń i wziął ciężką sakiewkę. Gdy był gotowy, wyszedł z pokoju, po czym zszedł schodami do głównego holu. Następnie udał się w stronę gabinetu gdzie zastał ponownie dwóch braci.
- Przyszedłem się pożegnać. Muszę jechać spłacić dług. Może nasze ścieżki zejdą się jeszcze. Żegnajcie.
- Żegnaj Yavisie.- Powiedział przez łzy Ewastren.
Półelf odszedł w stronę drzwi. Lecz po paru krokach zatrzymał się i odwrócił na pięcie.
- Przekażcie Aerdili podziękowania ode mnie.- Sołtys kiwnął na znak że rozumie.
Yavis nie odwracał się więcej. Spieszył się. Musiał poznać odpowiedzi na pytania, które go dręczyły.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Domysły Monika   Tak przy okazji: odebrałbym prawa kobietom - nadużywają własną wolność i to właśnie przeciwko mężczyznom - różne oskarżenia padają wobec mnie: iż jestem zboczeńcem, chodzę po ulicy i zaczepiam ludzi, a najgorsze jest to - kwiaty, kwiaty i kwiaty - to wy szukacie słabego punktu, aby dobić i wykorzystać mężczyznę.   Łukasz Jasiński 
    • @Domysły Monika   Nie, moja droga Moniko, poezja jest bardzo trudna, otóż to: poezja to mało słów i dużo myśli, proza: dużo słów i mało myśli, dlatego niektórzy chcą, abym pisał, pisał i pisał - bez sensu, zresztą: samo pisanie bez sensu jest grafomanią.   Łukasz Jasiński 
    • Ja jestem z początku grudnia :) może to jeszcze przedgrudzie. Oddałeś ten klimat. Wiecznej nie dokończonej albo nawet nie zacz3tej rozmowy, bo kurczy się dzień i jak nigdy, wtedy słupy stoją dostatecznie blisko owinięte w dziurawy jak sié okazuje sweter :)
    • Ja już płaczę. Bardzo wiele wierszy, które czytasz, są z udziałem Ala. Tak czuję, ale obym się myliła.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Dziękuję.   Jako dziecko cz3sto tak sobie pisałam do siebie. Teraz jest inaczej, każdy może się odnieść, sam wiesz. Może to taka symboliczna pani, bo trochę ich się uzbierało :)  To takie dziś były pierwsze łzy, bo bał się iść do szkoły. I tak możnaby powiedzieć , dopiero dzisiaj. Mój chłopak nie dosłyszy.   Dziękuję za wizytę :)             Nie wyszło mi to jednak do dziecka :) Może właśnie nie nienawiść, cz3sto wiele bierzemy zbyt bardzo do siebie. Dziękuję:) Dziękuję :) Proszę nie dręczyć mojego gościa pod tekstem :) Komentarz to coś znacznie więcej niż nawet pierwsze miejsce w rankingu, tak wg mnie :) Ale świat się chyba zmienia i pod tym wzgl3dem ;)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...