Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Macondo wróć


Rekomendowane odpowiedzi

„Sto lat samotności (1967), powieść Gabriela Garcíi Márqueza, kronika wyimaginowanej osady Macondo (PWN)”

(Może lepszy byłby tytuł tego tu „1000 lat samotności”?)

W lecie miał zimne nogi.
Ciepłe pantofle ukradł chociaż mógł kupić. Marzł dalej.
Kradzione nie grzeje?
„Kradzione nie tuczy”! Nie ogrzewa też?
Kupił grube skarpety– pomogły – rozgrzewały przyjemnie: latem, w jesienne słoty, w zimie, wiosną. Na wszelki wypadek wszystko teraz kupował. Płacił dziwkom za nocne ogrzewanie chociaż rano niechętnie na nie patrzył.
Kurwy rano odchodziły nie napracowawszy się. By osiągnąć zadowolenie wyjeżdżał za granice stron rodzinnych: do stolicy, nad morze, do górskich kurortów. Skrzętnie skrywał tajemnicę, o której wszyscy wiedzieli – nie mógł w Macondo. U siebie, w domu nie mógł!
Kupując „miłość na wynos”, wspomagał burdele skupione w miasteczku w uliczkach wokół rynku. Ich pensjonariuszki były jego partnerkami nocnej gry w karty, lub Szeherezadami – opowiadały baśnie na dobranoc. Zaspokojenia szukał oddalając się od miejsca urodzenia – podobno stara kobieta pomagająca w jego przyjściu na świat rzuciła klątwę, bo nie otrzymała na czas umówionej zapłaty.
Zapłata jest najważniejsza. Judasz nie pracował za darmo, za darmo powiesił się.

W świecie czuł się dobrze ale wracał. Ogniste zwieńczenia gór, niepokój ziemi, wrogie spojrzenia, nie odwodziły go od powrotów w rodzinne pielesze. Strach zawsze słabł w obliczu tęsknoty. Natura ćmy?
Wyjeżdżał po to, by wracać. Wiedział, że kiedyś rodzinne strony zabiją go, że powinien trzymać się od nich z dala... i wracał. Ćma!

Konie oraz powóz czekały – zaprzęgną, on wsiądzie. Pojedzie: przez złe spojrzenia, przez łańcuch ognia, przez pierścień pustynnych piachów, przez zielone krainy. W strony gdzie zbliży się do płatnych kobiet, w zamian za ułudę dając okrągłe brzęczące przedmioty. Pobędzie trochę w wygodnym, przyjemnym świecie aż pewnego dnia...
Pożegna się z płatną miłością, ureguluje należności, każe zaprząc do powozu.
Przebędzie: pola pełne zieleni, żółte piachy, plujące ogniem góry. Wróci do niechętnych spojrzeń, do zamku-domu. To jest jego miejsce.
Niegdyś potrzebne w takim kształcie bo, broniło mieszkańców: wieżyczki sterczące z nieforemnej bryły; czerwone mury wokół. Teraz był jedynym, prócz służby, lokatorem anachronicznej budowli – rozsypie się w proch – nie służąc nikomu gdy umrze. Nie miał potomków, nie w Macondo; w świecie? - nie wiedział.
Konie radośnie przyśpieszały, czując bliskie stajnie – były jedynymi stworzeniami cieszącymi się z powrotu. Konie...
Napawały się wracaniem do stajen.
Jutro każe osiodłać któregoś, pojedzie obejrzeć swoje pola, swoje łąki, swoje lasy, swoją kopalnię. Otaczać go będą nieprzyjazne spojrzenia mężczyzn i kobiet, starych i młodych. Zasłużył?

Mężczyźni obwiniali go o wykorzystywanie kobiet.
Kobiety obwiniały, że nie były używane.

Dopiero w murach czuł się bezpieczny – był u siebie. Wysiadał z powozu, witany przez obowiązkowych służących. Wchodził w wielką sień z potężnymi schodami prowadzącymi do ogromnej sali balowej – kaprysu niewiast niegdyś rządzących zamkiem. Skręcał w lewo – na jego polecenie z dużej recepcji zrobiono cztery pomieszczenia, które zajmował: sypialnię, salon, gabinet, hol. Sień oddzielała mieszkanie od kuchni letniej, kuchni zimowej, potężnej łazienki, przejścia do stajen. Korzystał z tego ostatniego – chodził do swych zwierząt ,bo oczy koni były zawsze przyjazne. Kuchnie służyły kucharzom, łazienka... zbyt nieogarniona jak na jego potrzeby, ale gotowa.

Koń przyczynił się do jego wcześniejszego przyjścia na świat, gdy matka niepomna na ostrzeżenia lekarzy cwałowała po polach, po drogach. Któregoś dnia spadła.
On się urodził – ona umarła. Zabiła ją ziemia.

Ojciec przyjechał na pogrzeb. Natychmiast po odczytaniu testamentu wyjechał do stolicy, by: grać w karty, zwodzić dziewczęta, uwodzić kobiety. Swym urokiem pustoszył nieprzygotowane serca. Z Macondo nie mógł nic zabrać – intercyza oraz testament wyraźnie wskazywały jedynego potomka jako właściciela włości oraz beneficjenta dochodów. Zadowolić musiał się niewielką rentą otrzymywaną co pół roku.

Zarządca, ustanowiony ostatnią wolą, miał pilnować majątku dziecka aby po dwudziestu jeden latach od narodzin przekazać swoje prerogatywy. Matka była mądrą kobietą odcinając ojcu możliwość dowolnego czerpania środków z posiadłości.
Pełnomocnik – człowiek uczciwy, zaradny, wykształcony – pomnożył mu majątek. Uczynił w wieku dwudziestu jeden lat człowiekiem zamożnym. Na jego prośbę Gabriel (tak pełnomocnik miał na imię) zgodził się dlań działać aż ukończy studia, wróci do zamku-domu na stałe.

Dzień po powrocie, przyjął odwiedziny dwu geologów, którzy prosili o możność przeprowadzenia badań na terenach posiadłości – tworzyli mapę zasobów kraju, na polecenie rządu. Pozwolił by działali, znaleźli bogate złoża kimberlitu, znaleźli to co z nimi związane – radzili, by wybudował kopalnię.
Zamiast pożyczać w bankach, zamiast szukać inwestorów, wyłożył własne pieniądze, jedynym udziałowcem uczynił brata Octavii. Powstała kopalnia, przynosząca bardzo duże dochody. Z tuzinkowego bogacza stał się bardzo bogaty – stać go było na wszystko. Tylko...
Miał szesnaście lat, gdy w miejscowym burdelu mimo wysiłków najlepszej kurwy dowiedział się, że coś z nim nie tak. Nie podejmował dalszych prób. Dopiero po wyjeździe do stolicy na studia – miał dwadzieścia jeden lat i pierwszy raz opuścił Macondo – przekonał się, że jego niemoc związana jest z miejscem urodzenia. Przekonywał się odwiedzając eleganckie ośrodki rozkoszy w kraju oraz za bliską granicą. Mając z nich dane odwiedził lekarskie znakomitości licząc na pomoc. Daremnie. Jedyną radą jaką otrzymał było krótkie: „nie wracać”.
Nie mógł. Musiał wrócić. Ćma!

Pieniądze nie przeszkadzały mu w studiach, wyróżniał się zdolnościami. Dyplom oraz pochwała dla najlepszego stały się powodem do dumy, do satysfakcji. Wracał z tarczą

Witali go uprzejmi służący o ponurych minach. Dla nich kończył się okres względnej swobody więc byli naburmuszeni. Jedynie Gabriel wyglądał na zadowolonego, chociaż nie wiedział jak będzie potraktowany – postanowił dać zarządcy jedną piątą dochodów z ostatnich pięciu lat. To była ładna sumka.
Wśród służby stała Octavia, siostra pełnomocnika, więcej niż czterdziestoletnia kobieta wyglądająca na piętnaście lat mniej, nie spuściła wzroku jak pozostali. Nie czuł w niej wrogości oraz zakłopotania. Przyglądała mu się: i ciekawie, i ze smutkiem – wie? Ważna kobieta w jego życiu – pamiętał imię, pamiętał ją. Była zawsze przy nim gdy był dzieckiem. Jakby matka.

Pierwszą domową kolację postanowił zjeść w kobiecym towarzystwie. Przyszła bez oporów co upewniło go w przekonaniu, że wie. Usiedli do posiłku – przyglądali się sobie.
-Brat ci nie powiedział jak się masz zachować? – spytał.
-Powiedział.
-Więc...
-Więc jedzmy. Dużo dobrego jedzenia zmarnuje się jak będziemy gadać i gadać, patrzyć i patrzyć.
Pamiętał z dzieciństwa jej piękno. Dzisiaj, po latach jego wzrostu oraz studenckich wędrówek, nadal była piękna chociaż czas-fryzjer przetkał jej prawie czarne włosy delikatnymi pasmami siwizny. Jedli w milczeniu wiedząc, że rozmowa nadejdzie. Musi. Przyglądał się jej bez zahamowań, była szczupła, czystocera, białozęba. Po kolacji – skończyli jeść równocześnie – przeszli do sypialni. Tam, bez nalegań, bez jego pomocy, zrzuciła odzienie; zobaczył, że była przygotowana – strojna suknia była jedynym elementem osłaniającym przed nim. Architektura jej ciała, widział wiele nagich kobiet, była znajoma.
-Rozbierz się! – powiedziała.
Posłuchał. Czuł, że musi być posłuszny. Podeszli do siebie, razem do łóżka i...
Nic!
-Nie wyglądasz na zaskoczoną
-Nie jestem. Wiem...
-Możemy wyjechać.
-Nie możemy. Wiesz, że nie. Patrzysz na moje piersi, jakbyś je znał.
-Znam je. Tuliłem się do nich, trzymałem je w rękach. Jadłem...
Tym razem była zaskoczona.
-Nie możesz pamiętać.
Piersi miała... To nie były piersi czterdziestolatki. To były duże piersi szczupłej nastolatki. Usiadła wygodnie na łóżku nie broniąc mu widoku siebie.
-Zabawne - powiedziała.
-Co?. Że pamiętam?
-Nie wyszłam za mąż, nigdy nie byłam z mężczyzną. Nie chciałam, nie mogłam. Teraz, kiedy mogę i chcę – on nie może!
-Wyjedźmy – ponowił propozycję.
-Nie. Tak jest lepiej. Czujesz? Usiądź wygodnie. Opowiem ci coś – opowieść będzie długa.
Usiadł obok. Najpierw sięgnął do jej piersi – jego dłonie je znały. Potem skłonił ku nim usta – nie był mu obcy ich smak! Wreszcie zbłądził ręką między uda – mówiła prawdę.


Opowieść Octavii

-Miałam siedemnaście lat - rozpoczęła.
-Skończyłam szkołę w naszym mieście, mogłam wiele. Mogłam wyjechać, mogłam z moją urodą zostać luksusową dziwką. Zamiast tego odpowiedziałam na wezwanie szefowej służby wielkiej posiadłości; zaczęłam starać się o posadę „damy do towarzystwa” przy twojej matce. Była wtedy w szóstym miesiącu, wyglądała jak piec, cierpiała samotnie, bo jedyny obowiązek do jakiego się poczuwał twój ojciec po jej zapłodnieniu, to pobieranie stałej pensji, przepuszczanie jej na kurwy albo w kasynie oraz trzymanie się z dala od Macondo.
Ku mojemu zaskoczeniu otrzymałam tę posadę. Myślę, że oprócz wykształcenia, oczytania, urody, wpływ na to miało również moje posłuszeństwo. Zgłosiło się wiele kandydatek, kuszonych znakomitymi warunkami – najpierw przesłuchała nas szefowa służby na okoliczność wykształcenia, aparycji, oczytania, takich tam...
Wybrała pięć, które dostąpiły zaszczytu stawienia się przed twoją matką. Byłam czwarta.
Każdej z nas kobieta, którą znałyśmy tylko ze słyszenia, poświęcała około trzech kwadransów. Weszłam po długim oczekiwaniu – podczas gdy pozostałe kandydatki robiły się nerwowe – ja po pięciu minutach byłam zupełnie spokojna. Przyjęcia odbywały się w wielkim salonie. Czekałyśmy obok, w sali balowej – myślę – by nas onieśmielić przepychem. W moim przypadku zamiar spalił na panewce, nie przyglądałam się przedmiotom...
-Zaraz – wtrącił. Między salonem, a salą balową jest lustro weneckie. Byłyście obserwowane. Z salonu wychodziłyście drzwiami dla służby? – zapytał.
-Ja nie. Wpuszczono mnie i już zostałam.
-Jak to?
-Nie przyglądałam się przedmiotom. Przyglądałam się ludziom. Twoja matka siedziała przy uchylonym lekko oknie. Pierwsze co przykuło moją uwagę – jej oczy, smutne, bezradne, cierpiące. Wpatrywałam się w nią z jakimś głodem. Musiała to odczuć. Wskazała krzesło obok, zaczęła przygotowany wcześniej wywiad. Pytała o wykształcenie, lektury, upodobania. Miała kartkę, żeby niczego nie zapomnieć. Odpowiadałam mechanicznie, przewidując chyba co mnie jeszcze czeka. Odłożyła spis.
-Miałaś kochanka? - zapytała.
-Nie.
-Masz kochanka?
-Nie!
-Kochasz tego, który jest we mnie?
-Kocham.
-Rozbierz się!
-Teraz ona intensywnie wpatrywała się w moje oczy, we mnie. Ja z radością, ochoczo wykonałam jej polecenie. Cieszyłam się z odczuwanego przez drugiego człowieka podziwu dla mnie, dla mojego ciała,.
Zaskoczyły mnie moje uczucia. – byłam bardzo wstydliwa. Rzuciła mi jakieś prześcieradło gestem nakazując bym się okryła oraz sprzątnęła odzienie, którego tak chętnie pozbyłam się. Posłusznie zrobiłam porządek ignorując białą płachtę. Z jej oczu znikło cierpienie. Ponownie podała mi prześcieradło mówiąc:
-okryj się. Chcesz być przy moim umieraniu, czy wcześniej paść z zimna?
-Muszę być. Nie, nie chcę.
-Nieuchronność. Masz jakieś pytania? – skinęła głową.
-Tak. Co czułaś widząc mnie nagą?
Zaczęłam mówić do niej: – ty. Tak czułam.
-Podziw. Jesteś piękna. I zaskoczenie – jesteś wstydliwa.
-Też byłam zaskoczona sobą, moimi reakcjami. Faktycznie jestem wstydliwa. Skąd wiesz, że to chłopak? – wskazałam na jej brzuch.
-Wiem. Wiem, że gdy on się narodzi ja umrę. Wiem, że zabije mnie ziemia, po której chodzę. Wiem, że będziesz dla niego matką.
-Niemożliwe!
-Możliwe – machnęła ręką.
-Zobaczysz – powiedziała.

Piąta czekała niecierpliwie, by ją poproszono. Zaprosiła ją osobiście jakby chcąc osłodzić przyszłość. Zadała pytania z kartki i nic więcej. Zakończyła gładkim „skontaktujemy się z panią”. Piąta, widząc mnie w kącie pod prześcieradłem powiedziała:
-zawracanie głowy. Pani już zdecydowała się na to czupiradło.
Czupiradło, mimo ledwie okrytej nagości chciało rzucić się na nią; twoja matka powstrzymała mnie mówiąc:
-szkoda paznokci. Bardzo mądra była z niej kobieta.
-Zgadzam się. Ciebie zatrudniła.
Octavia poprawiła się na łóżku. Była piękna, urokiem dziewczyny oraz czarem dojrzałej kobiety. Brak skrępowania, prawie wyuzdanie kontrastowały z wyczuwalną skromnością.
-Nie zatrudniła mnie. Zaskoczony? Przyszłam następnego dnia, nie do pracy. Przyszłam, bo chciałam z nią być. Ciągnęło mnie do niej. Kochałam ją. Powiedziałam to wszystko. Uśmiechnęła się, popatrzyła w oczy. Widziałam smutek oraz bezradność. Wybrała dla mnie piękne suknie z bucikami. Ruszyła do przeznaczonego mi pokoju.
-Dostaję więcej niż chciałam – powiedziała pomagając mi mimo stanu układać buty, wieszać sukienki w szafie.
-Jesteś. Ważne, że jesteś. Proszę cię – bądź – ciągnęła. Nie zniosłabym teraz kogoś obcego, brzydkiego. Sama jestem brzydka.
Byłam innego zdania.
-Tak sądzisz? – zapytałam. Przyglądałam się jej z zachwytem.
-Ty sądzisz, że nie? – odparła pytaniem.
-Nie.
-Uprzejmość – powiedziała.
-Nie!
-Nie? - Powątpiewała w moją odpowiedź, a bardzo chciała, żeby była prawdą.

Podeszła do łóżka, wyjęła z kieszeni słoik z jakąś szarą zawartością. Odczytałam wahanie w jej zachowaniu. Gest pod szyją spowodował wędrowanie sukni na podłogę. Położyła się, wyciągając rękę ze naczyniem w moją stronę.
-Jak mi przyjrzysz się, nabierzesz wstrętu do mężczyzn, do macierzyństwa.
Wzięłam słoik, otworzyłam, skrzywiłam się.
-Jestem odrażająca? – zapytała.
-To śmierdzi – odrzekłam wskazując maść.
-Trudno. Zapobiega zwiększaniu opuchlizny. Nabierz na rękę, masuj.
Wstałam, uchyliłam okna. Podeszłam do niej – była piękna z tą opuchlizną, z napiętą skórą wydająca się w ręce, niedoświadczonej dziewczyny. Obie byłyśmy bardzo młode. Usiadłam obok – nabrałam maści tak jak chciała, moje dłonie rozpoczęły taniec po jej brzuchu. Delikatnie, zarazem mocno wcierałam nieprzyjemny zapach w naciągniętą skórę. Poczułam twoje ruchy, ostrożne z początku, potem mocniejsze, mocniejsze... Były jak odpowiedź, jak zapowiedź. Czego? Sądzę, że tego co później nastąpiło, co następuje teraz.
-Znam twoje dłonie, są takie... bliskie – powiedział.
Ułożył wygodnie głowę grzejąc jej uda, za sklepienie miał płaski brzuch oraz piersi Octavii, piersi jakby niosące zapowiedź powrotu do początku.
-Nabrałam znowu maści – zapach nie był już tak przykry – ujęła moje ręce, położyła na piersiach. Czułam nabrzmiewanie sutek, wcierałam delikatnie tłustą szarość patrząc jej cały czas w oczy. Ręce i piersi były już suche. Teraz kazała mi zająć się nogami. Żeby sobie ułatwić zadanie wstałam, zrzuciłam wszystko, co miałam na sobie, usiadłam w nogach łóżka, zabrałam się do pracy. Nabierając na dłoń trzeci raz maści stwierdziłam, że prawie pachnie.
Musiało to dziwnie wyglądać – dwie nagie kobiety na łóżku, leżąca opierała nogę na ramieniu siedzącej. Masowałam nogę lewą, potem prawą... przy prawej nodze ze ze słoika dobywał się zapach. Skończyłam. Wstała, okryła się leżącą obok łóżka suknią. Popatrzyła na mnie, potem gestem wskazała ubranie, skinęła głową, wyszła. Byłam posłuszna. Poszłam za nią, do jej pokoju. Siedziała w głębokim fotelu, czytając książkę. Dużo czytała. Uśmiechnęła się, odłożyła książkę. Poszłyśmy do wewnętrznego ogrodu. Jej umiłowania – kwiaty oraz posągi walczyły o uwagę widza. Drgnęłam; w kącie stała rzeźba nagiej dziewczynki – wiedziałam, że to ona pozowała. Zrozumiałam jej pragnienie, by być znowu dzieckiem. Ręka twojej matki na moim ramieniu była jak wezwanie. Posłusznie odwróciłam; spoglądałam na nią.
-Dziwna jestem? – spytała.
Pytanie wprawiło mnie w konfuzję – potwierdzenie nie byłoby prawdą, zaprzeczenie też nie.
-Jesteś oryginalna, niepowtarzalna, mało przewidywalna... Jesteś intensywna.
-Innymi słowy – nie będziesz moją służącą?
-Nie. Zrozumiałam...
-Co?
-Dlaczego kazałaś mi się rozebrać.
-Przeprowadzisz się do pokoju, obok mojego? Chcę, żebyś była blisko, żebyś była moją siostrą.
-Zgoda.
Nie byłam służącą choć otrzymywałam jakąś pensję; nie pieniądze stanowiły treść naszego związku. Kochałam moją siostrę. Od niej też płynęły podobne emocje.

Codzienny masaż zbliżał nas, podobnie przejażdżki konne – szkło w oku doktora. Twierdził, że sama jazda jest nieszkodliwa – upadek z konia – tak. Była szczęśliwa w czasie przejażdżek. Czy szczęście nie jest ważniejsze od obaw o nasze ciała?

Tego dnia po obiedzie odpoczywałyśmy, ja śpiąc przy uchylonym, ona przy otwartym, oknie. Potem poszłyśmy do stajni, dwa osiodłane wierzchowce czekały na nas. Wsiadła z pomocą stajennego oraz moją. Te konie to były spokojne, dobrze ułożone, przyjazne zwierzęta.

Popołudnie – jedno z tych, które chciałoby się zatrzymać. Była przezorna w powolnym wspinaniu się na szczyt tego pagórka za miastem. Nie pierwszy raz z jego szczytu zatrzymywałyśmy słońce osiadające na „Przełęczy Odejścia”. Chowało się mimo naszych wysiłków, przywoływało wieczór.

Zebrałyśmy się w drogę powrotną. Powinnam była pamiętać, że dni są jeszcze krótkie, że dzień oddaje wcześnie władzę nocy. Gdy zjechałyśmy ze wzgórka było już ciemno, mrok dodatkowo przygonił chmury zza „Gór Ognistych”, z nimi rzadkiego gościa na naszej ziemi – deszcz.
Dokładnie nie pamiętam następnych godzin – wiem tylko, że stałam się dorosłym człowiekiem.
Koń się spłoszył, jej koń. Spadła! Jechałam za nią, widziałam... Wytęż wyobraźnię. Koń gwałtownie skacze w bok, ona spada, ja zeskakuję, klękam przy niej. Żyje, przytomnieje, uśmiecha się.
-Dokonało się – wyszeptała.
W jej oczach, w bardzo bladej twarzy: smutek, bezradność, ulga?
Szczęście, że jakiś wieśniak był na drodze wozem z odrobiną siana. Zatrzymał się przy nas pomógł mi podnieść ją z ziemi, położyć na wóz. Zawiózł do zamku. Ona... Upadek przyśpieszył twoje przyjście na świat. Prosiłam, chłopa żeby znalazł kogoś bogatego w doświadczenia. Służący wnieśli twoją matkę do pokoju, zjawiła się stara kobieta, mruczała coś o pieniądzach – nie zrozumiałam dokładnie. Cały czas trzymałam za rękę twoją matkę.
-Mam jedno zmartwienie – usłyszałam. Była słaba. Bardzo słaba.
-Jakie? – zapytałam.
-Chciałam zatrudnić zarządcę, porządnego, uczciwego...
-Mój starszy brat skończył studia, szuka zajęcia – przyszło mi do głowy.
-Poproś go szybko! Przez służbę – szepnęła.
Wysłałam kogoś po Gabriela, usiadłam przy jej głowie. Najęta kobieta krzątała się obok. Zjawiłeś się ty. Wymamrotała nad tobą jakieś słowa – nie zrozumiałam – wybacz.
Przyszedł mój brat – twoja matka popatrzyła mu w oczy.
-Chcesz być zarządcą majątku? – Zgodził się.
Słabła, ale podpisała jeszcze jego pełnomocnictwa, warunki pracy. Potem...
Kazała mi przynieść ciebie – chciała zobaczyć swoje dziecko, teraz wiem, że nie tylko to. Wzięłam ciebie na ręce, ja dziewczyna, która nie znała mężczyzny – poczułam napięcie w piersiach, rozpięłam sukienkę, a ty...
Tobie zachciało się jeść. Niemożliwe się działo. Karmiłam cię, miałam czym!
Usiadłam przy niej, ty jadłeś ona umierała. Oczy... jej oczy były już tylko smutne. Zeszkliły się.
Moje były mokre. Nie mogłam długo rozpaczać – musiałam troszczyć się o ciebie.

Koniec opowieści Octavii.

Milczenie przywitało słońce wnoszące promieniami nowy dzień do sypialni zagospodarowanej na tę noc przez Octavię. Obudził się przed nią, opowiedziała mu ważne rzeczy. Rozumiał więcej ze swej przeszłości. Usiadł ostrożnie, by jej nie zbudzić. Patrzył na śpiącą kobietę: moja matka – wyszeptał.

Otworzyła oczy, przeciągnęła się nie bacząc, że na nią spogląda.
-Pić! – powiedziała z uśmiechem.
Przeszedł do stołu, nalał wody z karafki, podał jej.
-Proszę.
Uchylił okno dopuszczając rześkie powietrze z porannym stemplem głosów bydła wyprowadzanego na pastwiska. Usiadł w ulubionym od dzisiaj miejscu – przy oknie. Octavia powitała suknię – najwyraźniej zbierała się do wyjścia.
-Chciałam ci to opowiedzieć, kiedy nadejdzie czas. Widocznie nadszedł. Idę do domu.
-Do Gabriela?
-Tak. Mieszkamy razem.
-Pojutrze chcę z nim porozmawiać.
-Jeśli o dalszej pracy dla ciebie – bez sensu. Mamy odłożone trochę pieniędzy.
-Chcę mu podziękować. Dużo zrobił dla swojej siostry. I chcę ją zobaczyć.
-Tylko się w niej nie zakochuj.
-Już się zakochałem. Mamo.
Octavia zatrzymała dłoń na klamce.
-Idę. Włóż coś, bo się przeziębisz.
Wyszła.

Ubrał się... Nie wiedział co ze sobą zrobić. Pierwszy raz od powrotu był sam za dnia. Poszedł do gabinetu z biurkiem, na którym piętrzyły się starannie ułożone księgi. Usiadł – teraz on tu rządzi, nie czuł się z tym dobrze. Na jedenastą był umówiony z jakimiś geologami; miał podjąć pierwszą samodzielną decyzję. Będzie dobra? Może rzucić monetą?
Tak – nie. Wziął oprawny w twardą tekturę tom księgi finansowej – zaczął od końca sądząc po datach.
Zorientował się z ostatnich wpisów, że jest człowiekiem bardzo zamożnym. Przeglądał ostatnią księgę – zastanawiał się, co uczynić z posiadaną gotówką?, może kupić samochód? Miał problem. Nie jak ojciec, który dziarsko przepuszczałby dochody w kasynach, w burdelach. Może zapytać? Kogo?
Prócz Gabrielów nikogo tu nie znał, do nikogo nie miał zaufania. Postanowił zaczekać. Podjął pierwszą decyzję.
Geologowie zjawili się punktualnie o jedenastej. Chodziło im, by nikt nie przeszkadzał w ich pracy – zwłaszcza rolnicy byli nieufni w stosunku do obcych wędrujących po polach. Zaopatrzył obu panów w stosowne dokumenty mające ułatwić im poruszanie po Macondo oraz okolicach, pożegnał się.
W południe zjadł lekki lunch, potem poszedł spać. Noc zajęła mu Octavia – musiał odpocząć. Nie przebudziło go słońce popołudnia, zmrok-zwiastun. Dopiero ranne słońce kazało ruszyć w dzień. Schodził po schodach – podjął swoją trzecią decyzję. Musi się przenieść na parter – zamieszkać na ziemi. Gdzie? Skoro nie było tak nisko pomieszczeń mieszkalnych, trzeba je zrobić. Przetworzyć istniejące lub wybudować całkiem nowe.
Kuchnie, łazienka, korytarz do stajen – tego nie ruszę – postanowił.
Pozostawał wewnętrzny ogród, pełen replik znanych i mniej znanych posągów kobiet, z jedną rzeźbą, oraz –zależnie, z której strony patrzeć – z lewej od wejścia, z prawej przy wyjściu – wielka, rzadko używana recepcja z szatnią. To jest to – z niej wykroi się duże mieszkanie dla samotnego mężczyzny. Ogród trzeba oczyścić z chwastów, zastanowić się nad przywróceniem dawnego wyglądu. Zawołał szefa służby; powiedział o swoim pomyśle, a także by znalazł kogoś do jego realizacji. Potrzebne były: plan oraz dobry murarz.

Ruszył na spacer – bezwiednie kierował się w kierunku wzgórza, „Wzgórza matki”, jak je nazywał w myślach. Na szczycie odetchnął, znał widok, lecz było mu mało. Usłyszał końskie kopyta, nie był zaskoczony jeźdźcem. Octavia jak on pragnęła dzisiaj być w miejscu... związanym z jego narodzinami? Zeskoczyła lekko z konia. Zwierzę wolne od ciężaru skubało lichą trawę, usiedli na kamieniu – był bardziej miękki od innych? Ze wzgórza widać było Macondo: miasto, pola, pastwiska po „Góry Ogniste”, których wiecznie płonący okrąg był granicą ich świata. Za tą granicą stały domy, w których mieszkali inni ludzie, inni przez doświadczenie, wiedzę, pragnienia...
Cisza dopołudniowa otaczała wzgórze, myśli skupiły się wokół jego matki.
-Powiedz mi... – przerwał milczenie.
-Nie była szczęśliwa. Jego rodzice i jej rodzice zdecydowali za nich. Byli posłuszni zwyczajowi, dzieci też. Powiedziała mi, że w noc poślubną przyszedł do sypialni, bez pytania, potraktował jak przedmiot, użył, prawie wyrzucił. Tego nie mogła darować. Była gotowa kochać – nie miała kogo. Mnie kochała, tak myślę. Ja też ją kochałam. Obojętne mi, co kto o tym sądzi. Nie była jej dana męska namiętność, ale poznała miłość do ciebie, do drugiego człowieka. To wiele.
Nie zauważyli masy chmur zbijających się z szarawych strzępków nad głowami. Obdarowały deszczem ziemię i ich. Wspaniałe widowisko – wielkie krople padające z góry okleiły im ciała ubraniami – odchodząc znad wzgórza wyświetliły tęczę siekąc światło na wielobarwne paseczki. Wskoczyła na konia, on chwycił wodze – poprowadził zwierzę zboczem na drogę.
-To na tym trakcie się dokonało. Do jutra – usłyszał.
-Do jutra – odpowiedział, patrzył jak malała odjeżdżając.

Wysechł nim doszedł do zamku, pomógł chłodny wiatr. Za murami przywitały go: kupa piachu, stos cegieł, ułożone porządnie narzędzia murarskie – mieszkanie! – przypomniał sobie. Ochmistrz działał błyskawicznie. Pojawił się wraz z wyglądającym na murarza, przysadzistym mężczyzną w nieokreślonym wieku. Zgadzało się. Krępy był doświadczonym murarzem, miał na imię Barnaba, a chciał dowiedzieć się o rozkład pomieszczeń, ich wygląd. Przywitali się.
-Kiedy pojawi się projektant? – zapytał ochmistrza.
-Da mi pan dwa tygodnie czasu? – Barnaba był człowiekiem konkretnym.
-Potrzebny mi projektant – upierał się.
-Żeby mu dużo zapłacić, a potem opowiadać, że się nie podoba? Mnie zapłaci pan połowę, gwarantuję, że za mojego życia nie zawali się. Chyba, że mocniej zatrzęsie. Jak pan ma trochę czasu, możemy omówić pańskie życzenia. Będę mógł jutro rano brać się do roboty – Barnabie spieszyło się.
-Będzie pan to robił sam?
-Do niektórych prac będę musiał wziąć pomocnika lub dwu. Moje zmartwienie.
-Chodźmy do gabinetu.
W milczeniu pokonali schody. Murarz stuknął obcasem. Gdy byli na górze orzekł:
-wytrzymają jeszcze tylko sto lat bez trzęsień ziemi.
-Dla mnie wystarczy. Ale... Jeśli pan chce, może je pan postawić na nowo.
-Dziękuję. Nie. Wolę zlecieć za dziewięćdziesiąt dziewięć lat.
Weszli do gabinetu, usiedli przy biurku, Barnaba wyjął z kieszeni kilka pomiętych kartek i ołówek.
-Będę pisał, będę rysował, żeby nie zapomnieć.
-Dobrze. W miejscu recepcji trzy pomieszczenia: sypialnia, gabinet, salonik. Plus sanitariaty oczywiście, ewentualnie hol
-Proponuję dać sklepienie wszystkim wbudowanym w recepcję pomieszczeniom. Inaczej proporcje podłogi do ścian będą śmieszne. Najwięcej będzie pan przebywał w...
-W gabinecie gdzie bardzo zależy mi na dobrym oświetleniu dziennym, nawet kosztem sypialni czy salonu. Sanitarna część może być oświetlona całkowicie sztucznie.
-Więc gabinet powinien stanowić centrum pana mieszkania. Drugim, bardzo ważnym pokojem będzie sypialnia. Natomiast salonik ma zdecydowanie mniejsze znaczenie. Hol, w którym interesanci będą oczekiwać na wejście do gabinetu powinien mieć także garderobę. Taak. Narysowałem to wszystko. Co pan na to?
Oglądał uważnie szkic murarza, zorientował się w jego intencjach. Wyglądało to dobrze, lepiej niż mógł się spodziewać po zwykłym majstrze budowlanym.
-Mówi pan, że od jutra zaczyna? Zgoda. Myślałem o wykorzystaniu recepcji – pan to szybko ukonkretnił. Dwie trzecie honorarium architekta jest pańskie.
-Mówiłem: połowa.
-Mówię: dwie trzecie.
-W takim razie dach zawali się panu na głowę po dwustu latach. Do stu lat wytrzyma mocne trzęsienie ziemi.
-Chwileczkę. Ani słowa o wysokości zapłaty murarza?
-Nie chcę odstraszać. Proponuję pogadać o tym jutro rano.
-Zgoda!
Czuł do Barnaby zaufanie większe niż do ziemi, po której stąpał. Pozostawało czekać na
jutro, na wizytę u Gabrielów przed wieczorem.

Murarz przyszedł wcześnie, na wymiętej kartce przedstawił kosztorys.
Patrzył, patrzył, nie mógł uwierzyć, że tak tanio – przekreślił sumę i wpisał dwa razy taką. Pamiętał ile kosztowały przeróbki w stolicy.
-Na to zgoda. – powiedział.
-Nie chcę jałmużny – obruszył się Barnaba.
-To nie jałmużna! To zapłata. Więcej nie dam.
Tamten spojrzał szybko na niego. Uśmiechnął się.
-Przyszli moi kontrahenci będą pana przeklinali. Zgoda. Biorę się do roboty. Gdyby przyszło co do głowy jestem na dole. Mogę do pana, gdyby mnie co do głowy przyszło?
-Tak. Na razie.
Dzień zaczął się dobrze. Jak się skończy?

Słońce było o wpół drogi do przełęczy gdy zaczął się ubierać. Trema? Przecież szedł dziękować zarządcy za opiekę nad majątkiem.
Ona tam będzie. Octavia. Jego... matka.
Wybrał ubranie; wybrał powóz, bo postanowił jechać powozem, nie przez ostentację – dla bezpieczeństwa. Wczoraj, gdy wracał ze wzgórza, świsnął mu koło ucha kamień – nie chciał ryzykować.
Wieczór wygrywał z dniem – był gotów do wyjścia. Droga upłynęła szybko. Otworzyła Octavia, w tle Gabriel witał go chłodnym skinieniem głowy. Przytulił ją, ona cmoknęła go w policzek. Tak nie wygląda czułe przywitanie kochanków – pomyślał. Skłonił się nisko całując ją w rękę. Dotąd do żadnej tego nie czuł, tej czułości z pragnieniem bycia blisko, długo, bez pożądania. Przeszli do saloniku, gdzie czekał na nich stół ze smakołykami. Usiadł na wskazanym miejscu, przeciwne przy stole zajął były zarządca. Jesteśmy wrogami? Jest tylko zazdrosny o siostrę? – myślał.
Przyniosła z kuchni półmisek kurczaków parujących ciepłem piekarnika.
Zajęła strategiczne miejsce między nimi bojąc się starcia dwu odwiecznych rywali – brata z kochankiem. Zabawne, że to nie jest prawda – pomyślał. Kim więc był dla niego siedzący przy stole mężczyzna? Byłym pracownikiem? Kim była kobieta, z którą witał się przed chwilą?
Milczeli zajęci jedzeniem, dopiero opustoszałe półmiski dały sygnał do rozmowy. Chrząknął dość głośno, powiedział:
-chcę ci podziękować za te lata opieki Gabrielu.
-Podziękowałeś! Dobrałeś się do mojej siostry! – warknął zarządca.
-Tak myślisz? Najpierw... Decyzję podjąłem dawno. Piąta część dochodów z posiadłości w ostatnich pięciu latach należy do ciebie. Jeśli nie przyjmiesz – przyjmie twoja siostra. Moja matka.
-Myślisz, że w ten sposób mnie uciszysz? Że puszczę płazem lesbijskie wyczyny twojej matki – tej prawdziwej, że będę przez palce patrzył na wyczyny mojej siostry...
-Dość! Powiedziałeś już dosyć głupot o moich matkach, o twojej siostrze. Obraziłeś ją, mnie też sugerując, że chcę cię przepłacić. Octavia nie była, nie jest, nie będzie moją kochanką; kocham ją jak matkę. Przepraszam Octavio. Wychodzę.
Odprowadziła go do drzwi, z jej oczu wyczytał ulgę. Pokasływała lekko.
-Przeziębiłaś się wczoraj?
-Trochę zmokłam, wiało jak wracałam. Nie gniewaj się na niego. Pogubił się. Nie wie co ma myśleć. Patrzący z zewnątrz nie wie. To trudne, bo trzeba uwierzyć. Dzięki, że chciałeś...
-Byłem niecierpliwy. Trzeba czasu. Kiedy się spotkamy?
-Nie wiem. Myślę... Będzie lepiej, jeśli zaczekamy. Damy otoczeniu odpocząć.
-Co ono nas obchodzi! Jesteśmy mu obojętni.
-Tak mówisz – czemu wychodzisz? Pomyśl. Sam powiedziałeś – trzeba czasu.
-Na razie – wyszedł.

Spędził kilka dni samotnie – jedyną rozrywką były rozmowy z Barnabą, który wziął się do pracy sam i ostro poganiał najętych ludzi. Po tygodniu przyszedł Gabriel, czekał koło schodów mnąc nerwowo kapelusz. Będzie mnie przepraszał?
-Dzień dobry. Prosi, żebyś przyszedł. Mówiłem jej, że to zły pomysł. Przyjdziesz?
-Coś się stało! Powiedz co?
-Źle jest. Przeziębiła się. Lekarze nie potrafią jej pomóc.
-Powóz zaraz będzie gotów! – wydał szybko stosowne polecenia.
W powozie przysiadł obok Gabriela – chcąc nie chcąc staje się najbliższym mi człowiekiem – myślał. Octavia... Nie!
Jechali w milczeniu spoglądając w okna powozu, na domy miasteczka, w którym przyszło im żyć. W finale prawie potrącili wychodzącego księdza – pierwszy raz spojrzeli sobie w oczy. Zderzyli się w drzwiach – drugi raz spojrzeli sobie w oczy.

Leżała w niewielkim pokoju. W ciągu kilku dni całkiem posiwiała, rysy wyostrzyły się. Nie przypominała dziewczyny, dojrzała szybko. Usiadł obok niej, na łóżku. Łapczywie chwycił stygnącą rękę. Otworzyła na chwilę oczy, poszukała wzrokiem. Gabriel stał obok. Uśmiechnęła się ostatni raz.

Co było dalej?
Dalej był pogrzeb – Octavię, zgodnie z jej wolą, pochowano obok jego matki.
Barnaba w terminie zakończył budowę mieszkania, państwowi geologowie znaleźli diamenty w jego ziemi.
Zastanawiał się kto może mu pomóc.

Spotykali się prawie codziennie na cmentarzu – Gabriel uwierzył siostrze, uwierzył jemu, przestał się boczyć. Już nie było dla niego takie ważne: „co ludzie powiedzą”. Przyjął pieniądze – miał tyle, że mógłby wygodnie żyć w stolicy – został w Macondo.
Zaprosił go w miesiąc po jej śmierci - wręczył mu pamiętnik mówiąc:
-kazała przeczytać mnie, kazała przeczytać tobie, więcej nikomu. Mamy to zniszczyć.
Nie odpowiedział. Skinął głową – wycierając oczy rękawem.

-Chcę prosić cię o przysługę. Wiesz – geologowie skończyli – zmienił temat
-Wiem.
-Nie wiesz co znaleźli.
-Nie.
-Kimberlit, w nim diamenty w dużych ilościach. Tak dużych, że radzili mi zbudować kopalnię. Znaleźliby się w świecie inwestorzy, bez trudu uzyskałbym pożyczkę. Jednak pragnę, żeby wszystko zostało w Macondo. Mam dzięki tobie środki prawie wystarczające na budowę. Potrzeba mi połowy twoich zasobów , jak byś zechciał – zostań dyrektorem tego przedsięwzięcia, wejdź do spółki. Zaryzykujesz?
-Tak. Jesteś bogaty, będziesz bardzo bogaty. Jestem zamożny, będę bogaty. Jestem twoim wujem. Wypada.
-Podejmiemy ryzyko? Nie krzywisz się na mój widok?
-Przeczytaj pamiętnik! Przepraszam cię...Dziękuję za zajęcie – będę miał o czym myśleć.
-Będę się wtrącał, kupię samochód. – spojrzał na gruby zeszyt. Razem zniszczymy gdy przeczytam.

(więcej szczegółów można będzie znaleźć w „Pamiętnik Oktavii”)

Adam Sosna (2006.07-09)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 5 miesięcy temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • coś z moich ścieżek wiodących przez zarośla  do własnej pamięci  ku wieczności   za siódmą furtką za kartofliskiem w małym lasku gdzie wspomnienia  jak kiedyś żołnierze wyklęci chowają się między drzewami i gdzie późną jesienią rozpalone ognisko  niczym wieża babel muskało niebo ogrzewając aniołom stopy a słoma w butach swojska nić ariadny pomagała bez przeszkód zawsze odnaleźć  drogę powrotną do domu...    ...i jeszcze  smak pieczonych ziemniaków  posypanych solą ziem odzyskanych a przy nich końskie zaloty rytualne malowanie dziewczęcych twarzy aby uzyskać magiczną ochronę przed upływem czasu   dziś indiańscy słowianie rozproszeni w obumarłym języku nadaremno wzywają leśne licho   ech  wzniecić płomień nieporadnym wersem  to byłoby bezcenne      
    • @Jacek_Suchowicz   Na resztę nie odpowiem, bo: ręce mi już opadają, to nie jest tak jak pan myśli: większość problemów tej władzy to spadek poprzedniej władzy - tak zwane - podrzucanie świni, a to jest charakterystyczne dla każdej sekty monoteistycznej (judaizmu, chrześcijaństwa i islamu) - żyć cudzym kosztem niczym pasożyt, aby potem uciec - zostawiając problemy nie do rozwiązania żywicielom - znam to z autopsji, kończąc: ludzie, którzy nic o życiu nie wiedzą - mają najwięcej do powiedzenia, słowem: zamiast zająć się własnym życiem - żyją cudzym życiem i ustawiają cudze życia w taki sposób - by mieć jak najwięcej korzyści.   Łukasz Jasiński 
    • @Jacek_Suchowicz   Panie Jacku, nie zmienię zdania: jestem po stronie CPK, NATO i USA, a przeciwnikiem: UE, natomiast: wojna na Ukrainie nie jest polską wojną - ta wojna służy pewnym grupom amerykańskim na świeczniku, także: pewnym grupom handlowym - ukraińskim, niemieckim i francuskim, jeśli chodzi o Donalda Tuska - jest on kaszubem niemieckiego pochodzenia, dużo bardziej nazwałbym Niemcem Sławomira Mentzena z Konfederacji, przypominam: jestem pogańskim racjonalistą - libertynem i intelektualnym biseksualistą - uniwersalnym, proszę, moi święci durnie, nie utożsamiać mnie z żadną partią polityczną - mam obiektywne, bezstronne i krytyczne spojrzenie, nomen omen: ktoś kiedyś powiedział - prawdziwa cnota nie boi się jakiejkolwiek krytyki! Spójrzmy teraz na fakty: czy nowa władza rozebrała mur ochronny na granicy z Białorusią? Nie! Czy nowa władza przywróciła stare emerytury nomenklaturze komunistycznej? Nie! Czy nowa władza zrezygnowała z kupna uzbrojenia koreańskiego, amerykańskiego i szwedzkiego? Nie! Powiem coś panu: dużo bardziej wolałbym prowadzić polemikę z Donaldem Tuskiem - aniżeli - z Jarosławem Kaczyńskim, ten pierwszy z wykształcenia jest historykiem, drugi - prawnikiem, kończąc: o co pani tak naprawdę chodzi, ojej, panu?   Łukasz Jasiński 
    • @Tectosmith bardzo trafnie podsumowałeś. Dziękuję Ci serdecznie. Pozdrawiam i wiosennie i słonecznie:) 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...