Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Wernisaż


Ja Centy

Rekomendowane odpowiedzi

Jadąc z Wrocławia w kierunku Wałbrzycha zobaczyłem w Siedlakowicach kierunkowskaz - Kryształowice 2 km. W lewo, drogą miedzy polami i lasami. Najpierw przy ostatnich zabudowaniach Gniechowic ostry zakręt w prawo. I pola.. pola po lewej, pola po prawej. Śnieg zawiewał, na drodze ślisko. Prędkość auta - 20 km/h. Jechałem wolno, bo zakręty mogły być zdradzieckie. Pierwszy był w lewo do lasu. W lesie jeszcze bardziej ślisko. Zwolniłem. Droga trochę wyboista, może zła nawierzchnia asfaltu, albo ubity śnieg… Jechałem wolno i ostrożnie. Zakręt w prawo, w lewo, znowu prosto... W oddali pojawiły się jakieś światła. Psów nie słyszałem, bo akurat Małysz skakał ("Adaaaaaaaś - leć, leeeeeeć") w Trójce. Pojawiła się tabliczka "Kryształowice". Dojechałem do pierwszego gospodarstwa. Po prawej stronie. Przed sobą, w oddali, ujrzałem drugą tabliczkę - Kryształowice koniec. ("Nie za duża miejscowość”. „Może to tu?"). Dla pewności podjechałem dalej. Przed tabliczką, za gospodarstwem droga skręcała w prawo. Pojechałem. Niedaleko jakiś młody człowiek naprawiał na drodze Ładę a jego koleżanka, może żona, przytupywała przy prawym kole. Popatrzyła na mnie tęsknie. A raczej na mój sprawny wóz. Pojechałem dalej. Prosto i zaraz w lewo jak droga prowadziła. Po lewej domy, po prawej stronie pusty placyk. Wolno podjechałem do starej chałupy za placykiem, przy której stało kilka samochodów. ("Wiejski Dom Kultury..?"). Ostrożnie go wyminąłem. Przed sobą jakieś 50 m widziałem rozświetlony budynek. ("Jest"). Zajechałem. Sklep spożywczy i dwóch smakoszy na ławeczce. Nie widziałem, co tam spożywali, ale chyba to nie była herbata z cytryną. Ruszyłem dalej. Tabliczka - Kryształowice koniec. Zawróciłem. ("To musi być to miejsce koło samochodów"). Aut trochę przybyło i nie miałem, gdzie stanąć. Na szczęście ktoś otworzył bramę na podwórko. Wjechałem i stanąłem. Wysiadłem i popatrzyłem na chałupę. Stara, poniemiecka z dużym placem i zabudowaniami gospodarczymi. Jak się później okazało dawna karczma, gdzie SS-mani i żołnierze Luftwaffe przychodzili na sznapsa. Wyciągnąłem z bagażnika aparat fotograficzny, butelkę wina w szarej torebce i poszedłem szukać wejścia. Otworzyłem ciężkie drewniane drzwi ("Diiiiiiiiing, dooooooong") i wszedłem do środka. Do sieni. Przy drzwiach po prawej stronie zobaczyłem wieszak na ubranie. Obok przy ścianie stała stara komoda. Tuż przy drzwiach, chyba do biura. Dwa metry przed drzwiami niski stolik z butelką wina. Na lewej ścianie drugie drzwi i korytarz odchodzący prosto w głąb domu. Do wyjścia na podwórze. Przed nim po lewej ubikacja a po prawej duża kuchnia ze starym kaflowym piecem. Na podwórzu paliło się ognisko, czekając na zmarzniętych albo głodnych. Mijając ognisko można było pójść w lewo miedzy zabudowaniami i wyjść do ogrodu. Albo w prawo do spiżarni. Położyłem na komodzie wino, ściągnąłem kurtkę i powiesiłem na wieszaku. Spadła. Jeszcze raz. Znowu spadla. Rzuciłem na komodę. Za mną otworzyły się drzwi i wyszedł człowiek w okrągłym kapeluszu. Podszedł, wyciągnął rękę. "(Cześć". "Zapraszam") i poszedł dalej korytarzem. Wziąłem aparat i wszedłem do środka. Komórkę miałem w lewej kieszeni spodni. Duża sala, drewniana podłoga i okna, bielone ściany. Kominek nieopodal. Tuż przy drzwiach, w rogu po lewej stronie grał młody chłopak na saksofonie. Trochę dalej obok niego stała niska ława z jedzeniem.Na niej pokrojony chleb, smalec ze skwarkami i jabłkiem, kawałki kiełbasy w drewnianej misce, dwie miski z jabłkami - większymi żółtoczerwonymi i mniejszymi - mocno czerwonymi, tacka z sokiem pomarańczowym w niskich szklankach, paluszki, orzechy włoskie z dziadkiem do orzechów. W prawym rogu wielka herbaciana róża. W celofanie. Nie udało mi się sięgnąć po nic, bo tłum był duży. Zresztą nie tylko tam. Ludzie stali, siedzieli na ławach pod ścianami, na sofie koło kominka i rozmawiali. Albo patrzyli albo się witali albo coś pili... ("Która to jest Kuba?"). Popatrzyłem na ludzi od lewej do prawej i z powrotem. Nikt mi nie przypominał dziewczyny ze zdjęcia. ("Może sama mnie rozpozna". "Moje zdjęcie jest z grudnia"). Zacząłem oglądać prace. Od prawej, obok kominka i tak dookoła sali. Przy okazji przyglądałem się mijanym kandydatkom na Kubę. Nic. Za to niektóre prace rozpoznałem od razu. Widziałem je wcześniej w internecie. Inne były niezwykłe. Zwłaszcza te na plexi. Część pracy dyplomowej Kuby. Doszedłem do ściany oświetlonej halogenem. Stanąłem w jego świetle. ("Teraz musi mnie zobaczyć"). Najpierw przodem do sali. Nic. Lewy profil. Nic. Prawy. Nic. Wygięcie i uśmiech jak na zdjęciu na forum. Nic. Usiadłem na ławce. Pomyślałem, że wyślę smsa-a i zobaczę, kto odbierze. Wysłałem i czekam. Od tego halogenu zrobiło się gorąco i ruszyłem dalej. Dotarłem do bufetu. Wziąłem kromkę chleba, nabrałem patyczkiem resztkę smalcu i rozsmarowałem. Pogryzając obserwowałem salę. Trochę się przerzedziło, bo niektórzy poszli do ogniska smażyć kiełbasę. Na środku sali rozmawiało kilka osób. Niewiele. Dokładnie dwie. Dziewczyna coś mówiła a chłopak notował. ("Jak Ci się podoba"?) Zagadnęła mnie stojąca obok blondynka. Ewa - organizatorka wystawy. Żona człowieka, który mnie powitał w sieni. ("Bardzo przyzwoicie". "A która to Violetta Kubiak"). ("Ta"). Wskazała palcem. No to już wiedziałem. Musiałem tylko zjeść kanapkę, wytrzeć w coś tłuste ręce. Jeden duży kęs, drugi duży. Żuję, gryzę, przełykam... Jeszcze trochę. Kawałek tylko. Ona stała z kilkoma osobami. Prawie na przeciw mnie. Próbowałem nawiązać kontakt wzrokowy. Bez rezultatu. („Tak”). Zobaczyła mnie. Nareszcie. Spojrzała i skinęła wskazującym palcem kilka razy. ("Chodź no tu"). No to podszedłem. ("Jacenty" - "Kuba"). Przywitaliśmy się. Przedstawiła mnie kolegom: Piotrek i Piotr. Przyniosłem z sieni, wyciągnięte spod kurtki, wino i wręczyłem bohaterce wieczoru. Chwilę rozmawialiśmy, ale wciąż nadchodzili kolejni goście. Kuba poszła a ja gawędziłem z innymi gośćmi. Z przyjacielem Kuby, który pomagał jej wieszać prace. Nauczycielem akademickim chyba, urodzonym w Koźlu na pewno. Po ósmej mniejszą grupą przenieśliśmy się do Spiżarni. Usiedliśmy przy stołach niedaleko kozy. Dawała dużo ciepła. Gadaliśmy, niektórzy pili wino, szampana, kawę... Ktoś włączył jakąś ruską muzykę. Pojawiali się nowi goście... Witali z Kubą. Chwalili prace, chcieli kupować. Było przyjemnie wśród przyjaciół…. do 22.30. Wtedy pożegnałem się i wyszedłem. Wsiadłem w samochód i wróciłem do domu. Rano trzeba wstać do pracy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...