Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Świat inny niż nasz cz. 3


Rekomendowane odpowiedzi

Ale stało się inaczej. Jeden z ogromnych kruków zleciał z drzewa i począł kołować nad głowami Ines i Yokko. Zniżał się coraz bardziej. Wnet Ines przerażona spojrzała w górę i w ostatniej chwili uchyliła się przed dziobem. Miał to być cios, który pozbawiłby ją oka. Nadleciał kolejny „strażnik”. Obydwa ptaki kołowały nad dziewczyną i koniem.
-Yokko… proszę, jedź galopem! One nas atakują – wyszeptała wystraszona dziewczyna.
-O czym ty mów… - spojrzała ponad głowę i zerwała się do szalonego galopu. Ptaszyska, jedno po drugim, zrywały się z drzew i kołowały nad nimi. Te, które były najniżej kłapały dziobami i spadały niczym grad na Ines lecz w ostatnim momencie podrywały się ku górze by za chwilę powtórzyć atak. Na głowę dziewczyny zaczęły spadać szyszki, które ptaszyska strącały z drzew lub zrywały i po namierzeniu celu zrzucały.
-Chcą nas nastraszyć, za chwilę dadzą nam spokój – Yokko sama nie wierzyła we własne słowa. Ines pochylona nad szyją konia szepnęła:
-Wątpię…
Drzewa zaczęły się przerzedzać. Yokko mogła nabrać szybkości. Cwałowała. Kruki nie dawały za wygraną. Zaczęły krakać, a pomiędzy ich krzykiem można było usłyszeć:
-Won… Biblok… Won… Maron… Won…
Ines rozbolała głowa od tych krzyków i krakania. Gdy hałas był już nie do zniesienia, nagle urwał się jakby go nigdy nie było. Dziewczyna słyszała tylko szelest piór i skrzydeł. Ines spojrzała w górę. Spodziewała się ujrzeć tysiące ptaszysk kołujących nad nimi. Natomiast było uch kilkadziesiąt. Spojrzała przed siebie. Przed nią rozpościerała się łąka pełna kwiatów. Kruków już nie było. Klacz zwolniła do stępu.
-Nareszcie koniec niebezpieczeństw…
-Nie mów hop, zanim nie przeskoczysz – szepnęła Yokko.
-Co masz na myśli? – zapytała zaniepokojona Ines.
-Jeszcze nic, ale w tych stronach wiele jest możliwe.
-Na przykład? O znaczyły te okrzyki?
-Widziałaś wilki, to jedno z wielu niebezpieczeństw jakie nam groziły. Chodzi ci o słowo „biblok”?
-Tak, i jeszcze o słowo „Ma…
-Milcz! Nie wymawiaj tego imienia na głos.
-Dlaczego?
-Biblok w języku kruków oznacza intruza.
-A Ma…
-Sza!
-Ale czyje to imię?
Klacz zamilkła. Nie odpowiedziała na pytanie dziewczyny.
-Yokko… proszę, powiedz.
Koń nadal milczał. Tak jakby nigdy nie mówił. Klacz zarżała. Ines wytężyła wzrok i ujrzała jakiś kształt zbliżający się ku nim. Yokko zastrzygła uszami..
-Co jest grane??
Koń znów nie odpowiedział. Dziewczyna znów wytężyła wzrok. Dostrzegła, że z naprzeciwko nadjeżdża jeździec.
-Kto to? – na to pytanie ponownie odpowiedziała jej tylko cisza i stukot końskich kopyt na drobnych kamieniach, które gdzie niegdzie leżały. Nieznajomy był coraz bliżej. Ines rozpoznała iż jest to mężczyzna.
-Kim on może być? Yokko! Odezwij się!
Klacz nadal milczała. Jeździec był już całkiem blisko. Na głowie miał brązowy, kowbojski kapelusz, spod którego spadały na ramiona długie, brązowe włosy; na szyi zawiązaną chustę, barwy czerwonej. Koszula w biało-niebieską kratę opinała jego muskularne ciało. Gdy był już bliżej dziewczyna ujrzała na jego twarzy dwudniowy zarost. Stwierdziła, że nie może mieć więcej niż dwadzieścia dwa lata. Świdrował ją swoimi niebieskimi oczyma. Uśmiechnął się i kiwnął głową na przywitanie. Ines odpowiedziała pozdrowieniem ręki. Mężczyzna minął ją i zaczął oddalać się w kierunku lasu.
-Mmm… przystojniak – Panna Smith uśmiechnęła się zamyślona.
-Lepiej nie rozwódź się nad tym jaki on jest piękny, a ostrzeż go przed ptaszyskami – rzekła zirytowana Yokko.
-Co? Aha… - Dziewczyna odwróciła się – Proszę pana!!! – krzyknęła.
Niestety jeździec jej nie słyszał, wciąż poruszał się wolnym stępem ku puszczy.
-Yokko, jedź za nim! – krzyknęła Ines.
Klacz zawróciła i ruszyła galopem w kierunku, z którego przed chwilą uciekały.
-Proszę zaczekać! – krzyknęła panna Smith. Jeździec nie odwrócił się.
-Czekaj!!! – mężczyzna zatrzymał konia, odwrócił się w siodle i zdziwiony zerknął na Ines.
-Co się stało panienko? – spytał z szarmanckim uśmiechem.
-Bo… - dziewczyna nie potrafiła wydusić z siebie niczego więcej. Yokko gniewnie zarżała. Ines spojrzała na nieznajomego potem na las, który się za nim rozciągał. Zauważyła ruch między koronami drzew. Zdała sobie sprawę z niebezpieczeństwa jakie groziły im wszystkim.
-W lesie nie jest bezpiecznie, proszę pana…
-Masz na myśli te przebrzydłe ptaszyska? – Ines skinęła głową – Nic mi nie zrobią, już tyle razy przejeżdżałem tędy i nigdy się nie przebudziły. Śpią od wielu lat…
-Dziś zostały zbudzone, aby zabić lub przegonić każdego kto wkroczy do lasu – Ines przerwała jeźdźcowi. Nieznajomy spojrzał na puszczę lecz nie dojrzał w niej niczego niezwykłego.
-Jesteś pewna?
-Tak, właśnie przejechałyśmy tamtędy i omal nas nie…
-Zabiły? – dokończył za nią mężczyzna. Ines skinęła głową.
-Javier Michałow, a panienka? – wyciągnął dłoń. Dziewczyna uścisnęła ją z uśmiechem i odparła:
-Ines Smith, miło mi pana poznać, panie Michałow.
-Proszę mi mówić Javier, panienko – Ines dopiero teraz spostrzegła, że Javier jest mulatem. Natomiast nazwisko wskazywało na pochodzenie rosyjskie.
-Dobrze, a pa… ty pochodzisz z Rosji, tak? – wypaliła Ines. Czasem mówiła to co jej ślina na język przyniesie, zamiast najpierw się nad tym zastanowić.
-Moja matka mieszkała na Kubie, a ojciec pochodził z Rosji. Pięknego masz konia.
-Yokko, powinnaś podziękować Javierowi – klacz zarżała i skłoniła się.
-Takich komend uczysz wierzchowca?
Ines uśmiechnęła się tajemniczo. Przecież jeździec nie mógł wiedzieć, że klacz wszystko rozumie.
-Dokąd zmierzasz? Ta okolica słynie z niebezpieczeństw, a ty sama…
-Nie jestem taka osamotniona – dziewczyna spojrzała w kierunku lasu. Na skraju stał ogromny wilk. Jego czy płonęły wściekłością. Był to przewodnik watahy, który jakimś cudem uszedł z pola walki.
-Jedziemy, prędko! Yokko! Galop! – klacz także dojrzała niebezpieczeństwo i ruszyła z kopyta. Javier nie zdążył zareagować. Jego kasztan także zwietrzył wilka i ruszył za Yokko.

*

Fab… Koń zgodnie ze wskazówkami Kantaby dotarł do chatki.
-Nie wygląda zbyt porządnie – mruknął pod nosem Fabian. Wtem dom (o ile można to nazwać domem) zawalił się.
-O cholera…
Tumany kurzu zasłaniały widok. Z całej budowli pozostał tylko kamienny komin. Reszta chaty była drewniana. Zostały jeszcze drzwi wraz z framugą. Zaskrzypiały, a zza nich wyłonił się piegowaty chłopiec. Jego rude włosy wyglądały jakby płonęły, niebieskimi oczami patrzał na zaskoczonego Mortiego. Miał na sobie brudną flanelową koszulę barwy beżowej – chociaż w czasach swojej świetności mogła być biała – oraz mocno sfatygowane jeansy. Wyglądał na jedenaście, no może dwanaście lat. Fabian i chłopiec patrzyli sobie w oczy. Ani jeden, ani drugi nie wierzył w istnienie tego, na którego patrzył. Po chwili zaskoczony Morty rzekł sam do siebie:
-I po to przejechałam taki szmat drogi? Żeby zobaczyć jak wali się ta rudera i wychodzi z niej mały rudzielec?
-Trochę szacunku dla starszych! – krzyknął rudy.
-Że niby do ciebie? – zakpił Morty.
-Tak – odparł spokojnie chłopiec.
Blondyn zaczął się śmiać. Nie mógł wytrzymać. Nie wziął pod uwagę, że rudzielec mógł być starszy, choć na takiego nie wyglądał.
-Jakie przynosisz dla mnie wieści?
Fabian starał się uspokoić i odpowiedzieć, że to chyba pomyłka, ale nie był w stanie wydusić z siebie słowa.
-Dziękuję ci. Zjawię się tam za pięć dni tak jak prosił Kantaba.
-Co? – zapytał ogłupiały Morty.
-Wejdź młodzieńcze. Pragnę dać ci coś w prezencie.
Fabian wciąż siedział na koniu. „Niby gdzie mam wejść rudzielcu??? Przecież tu nic nie ma!” – pomyślał blondyn.
-Nie ma? – po tych słowach chłopiec zatoczył rękoma koło i tam gdzie przed chwilą znajdowały się tylko szczątki budynku, stała solidna, kamienna chata. Fabianowi opadła szczęka. Nic nie mówiąc zsiadł z klaczy i wszedł przez drzwi. W środku panował półmrok. Nie było okien.
-Usiądź.
Przed kominkiem leżała skóra dzika. Ogromnego dzika. Na niej stały dwa staromodne, zielone fotele. Fabian zbliżył się. Drzwi zamknęły się z hukiem. Morty podskoczył.
-Spokojnie… - rzekł gospodarz i gestem zaprosił blondyna, aby zasiadł na fotelu.
Fabian zbliżył się niepewnie i usiadł. Gdy oczy przywykły do panującej ciemności dostrzegł, że wszystkie przy wszystkich ścianach stały regały, a na nich setki książek. W pomieszczeniu nie było ani stołu, ani łóżka. W kominku buchnął płomień. Przerażony Morty spojrzał na gospodarza. W fotelu nie było już chłopca. Siedział tam starszy mężczyzna z licznymi pasmami siwizny w rudych włosach.
„Co tu się dzieje?” – blondyn zaczął się niepokoić.
-Nie ma się czego obawiać. Chyba wolisz rozmawiać z kimś starszym? Prawda?
Morty skinął głową. Cała jego odwaga zniknęła jak ręką odjął.
-Nazywają mnie Rakafatrenui, ale dla ciebie mogę być po prostu Miran (w języku chorwackim znaczy spokojny).
„Raka-co?” – pomyślał zdziwiony Fabian.
-Rakafatrenui. – Dopiero teraz Morty zdał sobie sprawę, że ów człek, który siedzi naprzeciw niego, musi czytać w jego myślach. Nie podobało mu się to. Ani trochę. Wstał z zamiarem wyjścia z tego dziwnego miejsca, ale jakaś tajemnicza siła rzuciła nim na fotel i przycisnęła do niego. Miran patrzył spokojnie na swojego gościa i wytłumaczył mu:
-Dopóki ja nie zechcę, abyś wyszedł, dopóty ty będziesz tu przebywał. A teraz słuchaj co mam do powiedzenia…
-… ale… - nic więcej nie udało mu się wykrztusić. Poczuł jak znów jakaś niewidzialna siła zaciska się na jego gardle. Chciał się oprzeć, krzyczeć, ale wszystkie wysiłki zdały się na nic.
-Teraz, skoro nie możesz mi już przeszkodzić, chyba nie masz nic przeciwko, abym powiedział ci dlaczego tu jesteś?
Fabian skinął głową.
-A więc… Kantaba mówił ci, że przeznaczył dla ciebie pewną misję? – gospodarz spojrzał na swojego gościa i stwierdził, że pewnie nie – Czyli muszę cię wtajemniczyć.

*

Bezkresny step. Zieleń. Na horyzoncie czerwieni się zachodzące słońce. Samotny jeździec przemierza morze traw na swym gniadym rumaku. Kapelusz rzuca na twarz cień. Jedzie stępem, tak jak jeździ się w niedzielne popołudnia tylko dla przyjemności. Porusza się tak od wielu godzin. Wnet podnosi wzrok i dostrzega przed sobą dwóch jeźdźców, którzy jada wprost na niego. Pędzą galopem. Dzielą ich jeszcze dwa kilometry. Samotny wędrowiec zjeżdża z obranej drogi i skręca w lewo. Po kilkunastu metrach zatrzymuje swojego konia i gestem ręki wydaje mu polecenie, aby położył się na glebie i leżał nieruchomo. Oddany koń słucha swego pana. Jeździec również położył się w trawie i czeka na przebieg wydarzeń.

*

Po kilku kilometrach szalonego galopu zgubili wilka za sobą.
-Chyba już go nie ma! –krzyknęła Ines.
Javier odwrócił się i rzeczywiście. Zwierza ani śladu. Yokko zwolniła, co również od razu uczynił wierzchowiec Javiera.
-Wydawało mi się, że tam – Ines wskazała przed siebie – widziałam jak coś się porusza. Coś jakby jeździec.
Javier spojrzał, lecz niczego nie dostrzegł.
-Może to od tego słońca… - szepnął Michałow.
Ines spojrzała na niego krytycznie, a Yokko zarżała gniewnie.
-Już raz ktoś próbował mi wmówić, że coś mi się zdaje. Nie wyszedł na tym za dobrze.
Ta wypowiedź kompletnie zbiła mężczyznę z tropu.
-Co ty sobie wyobrażasz…

*

-… żeby mi coś takiego wmawiać? Nie życzę sobie!!! – dziewczyna krzyczała na mężczyznę, który chcąc nie chcąc, musiał jej słuchać. Tajemniczy obserwator uśmiechał się, patrząc, jak Ines znęca się nad towarzyszem. Patrzył jak przejeżdżają zaledwie klika metrów od niego. W duszy modlił się, aby żaden z wierzchowców go nie zwietrzył. Widział, że fryz, na którym jechała dziewczyna czujnie strzyże uszami, bał się, że jego plan weźmie w łeb.

*

-Ines mamy towarzystwo… - szepnęła Yokko, na tyle cicho, aby nie usłyszał jej Javier.
Dziewczyna nachyliła się nad szyją fryza. Poprawiała mu grzywę i szepnęła:
-To znaczy?
-Człowiek… - odparła klacz.
-Co robimy?
-Chyba nie grozi nam niebezpieczeństwo.
Ines rozejrzała się lecz niczego nie ujrzała. Starała się nasłuchiwać, dostrzec coś, ale widziała tylko wysokie trawy…
*

Gdy dwójka jeźdźców oddaliła się na trzy kilometry, obserwator podniósł się i zaczął podążać w kierunku, z którego przyjechał, czyli za Ines i Javierem. Yokko i drugi koń poruszali się kłusem, natomiast gniadosz jechał stępem. Oddalali się od siebie coraz bardziej, a gdy dwójka jeźdźców zniknęła z pola widzenia, obserwator nadal nie przyspieszał. Nie przejmował się, że może zgubić Ines i Javiera. Zamyślony jeździec nie zwracał na nic uwagi. Wtem z melancholijnego zadumania wyrwał go warkot.
-Prestiż! Dalej, galop! – poganiał wierzchowca.
Z traw wyskoczył ogromny wilk. Rzucił się na tylnie nogi gniadosza. Ten kopnął go, lecz drapieżnik nie odpuścił. Prestiż biegł galopem, a poraniony wilk zdawał się zostawać w tyle.
-Dobrze, że był ranny – szepnął jeździec z uśmiechem.
Ale to nie był koniec…
Z lewej wyłonił się kolejny wilk, z prawej następne dwa. Biegły tak samo prędko jak Prestiż. Nieznajomy dostrzegł, że pojawia się coraz więcej wilków.
-Cholera, cała wataha! – krzyknął przerażony.
Drapieżniki podbiegały do wierzchowca, kąsały go po nogach i zaraz odskakiwały, aby nie trafić na podkute kopyto. Gniadosz zaczął kuleć. Zwalniał. Ubywało mu krwi.
-Prestiż dasz radę, dojedź chociaż do tego drzewa! Błagam! – krzyczał mężczyzna.
Koń nie chcąc zawieść swego pana i przyjaciela, wysilił się po raz ostatni w życiu. Zmobilizował się do ostatniego cwału. Drzewo, które mogło choć na chwilę ocalić jeźdźca, było coraz bliżej. Wierzchowiec wykonał skok ponad zwaloną kłodą, którą dostrzegł w ostatniej chwili, i wylądował pod drzewem. Przez kilka sekund utrzymywał się jeszcze na nogach. Obserwator wdrapał się na najbliższą gałąź i podciągnął w górę. Wszedł na czubek drzewa, aby wilki nie mogły go dopaść. Spojrzał w dół. Ujrzał jak jego ukochany Prestiż pada z wycieńczenia na ziemię. Drapieżniki od razu rzuciły się na martwe zwierzę. Rozszarpywały jego piękną brązową skórę swoimi ostrymi zębiskami. Wydrapały mu oczy, poodgryzały kończyny. Gdy dobiegła reszta wilków, które trzymały się z tyłu, z powodu swoich ran, jeździec nie widział już niczego oprócz wilków i odgryzionej głowy Prestiża. Zrobiło mu się niedobrze. Zwrócił wszystko co zjadł na śniadanie. Stracił przytomność, gdy słońce zaszło za horyzontem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...