Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Świat inny niż nasz cz.2


Rekomendowane odpowiedzi

-O co ci chodzi? Tam nic nie ma, tylko ciemność…
Dziewczyna spojrzała, ale wciąż widziała ognisko.
-Nie żartuj sobie ze mnie, przecież tam jest ogień.
-Nic nie widzę, nie rób ze mnie wariata.
Nic nie mówiąc panna Smith dalej obserwowała las. Im coraz bardziej oddalali się od ogniska, tym ogień wydawał się bardziej bliski. Jechali w mroku, który rozświetlały płomienie, których nie widział Fabian, i blask bijący od stworzeń. Nagle, jakby nigdy go nie było, ogień zniknął. Ines zdziwiła się.
-Zniknął – szepnęła.
-Kto zniknął? – zapytał zdziwiony Morty.
-Ogień… - i wtedy go ujrzała. Ognisko płonęło na środku ich ścieżki, a wokół niego tańczyły dziwne stworzenia. Były to fauny. Pół ludzie, pół kozły. Wśród Faunów tańczyły także elfy.
-Teraz widzisz?
-Taaa… - Morty odpowiedział tak, jakby był zahipnotyzowany. Oczy miał szkliste, usta szeroko otwarte ze zdziwienia. To, co działo się przez ostatnie dwadzieścia minut, wydawało mu się zupełnie nierealne, a jednak się działo. Ines nie była zdziwiona, widząc te wszystkie stwory. Będąc małym dzieckiem prababcia opowiadała jej o przedziwnych stworzeniach, dobrych i złych, o jaskini, której nikt nie potrafi odnaleźć, a w której znajdują się uzdrawiające amulety. Jaskinia ta jest także domem wszystkich stworzeń, które, jak się ludziom wydaje, istnieją tylko w bajkach, baśniach i legendach.
-Witajcie – rzekł jeden elfów.
-Witaj – odpowiedziała z uśmiechem na twarzy, Ines. Prababka mówiła, że elfy, choć podobne do ludzi, mają wiele cudownych darów, których nikt oprócz nich samych nie zna.
-Zmierzacie do Panebol? – zapytał elf.
-Moja prababka nazywała to miejsce Kinakeo… - zaczęła Ines.
-Milcz! Nie tobie zostało zadane pytanie… - przerwał jej elf po czym zwrócił się do klaczy:
-Zmierzacie do Panebol?
Koń pokiwał twierdząco głową.
-Dowódco armii! Zbierajcie obóz i ruszajcie za nami. Wiecie, że niektórzy nie chcą, abyśmy dotarli do Panebol – rozkaz został wydany przez dziwnego stwora, który wyszedł właśnie z lasu. Ines spojrzała na niego. Ujrzała ogromną jaszczurkę, a z jej nozdrzy wydobywał się dym. Złote łuski pobłyskiwały w balasku ognia.
-To smok… - szepnęła zafascynowana dziewczyna.
-Tak Ines. To jest smok, towarzyszący ci od twych narodzin, a teraz spieszmy się, jeśli nie chcemy się spóźnić – rzekł dowódca elfów.
Po tych słowach, ognisko zgasło, fauny rozbiegły się do swoich norek, a z lasu wyłoniła się cała armia elfów. Złote zbroje błyszczały w świetle księżyca, który wyłonił się zza chmur.
-Kantaba! Wznieś się w powietrze! – krzyknął dowódca.
-Tak jest! Przyjacielu Pihutra.
Ruszyli. Na czele pochodu maszerowała klacz wraz z koniopodobny stworem. Za nimi jechali Fabian i Ines. Wokół bezszelestnie poruszały się elfy. Z góry obserwowały pochód bardzo czujne oczy smoka. Lecz nie wystarczyły, aby uchronić wszystkich członków marszu przed śmiercią. Nie tylko wieli jaszczur obserwował bohaterów.
-Och…
-Co się stało? – zapytał Fabian.
-Wydawało mi się, że widziałam czyjeś oczy. Tam… w ciemności – pokazała za siebie, lecz zaczynała wątpić, czy widziała cokolwiek…
Maszerowali całą noc. O świcie Ines przebudziła się z drzemki. Natomiast Morty spał jak dziecko, a ślina ciekła mu, z otwartych ust, po policzkach. Dziewczyna rozejrzała się wokół siebie. Poruszali się wzdłuż rzeki. Jej źródło znajdowało się prawdopodobnie w górach, które widać było na horyzoncie. Z tyłu bardzo daleko ujrzała pogrubioną kreskę horyzontu. Była to puszcza, z której wyszli. Szli po bezkresnym stepie, no… może nie takim bezkresnym, gdyż Ines widziała przed sobą góry, a z tyłu puszczę…
Dziewczyna spojrzała na szeregi elfickiej armii.
-Czy nie jest ich jakoś mniej? - nie uzyskała żadnej odpowiedzi.
-Gdzie dowódca? – zadała kolejne pytanie. Także tym razem nikt jej nie odpowiedział.
-Whoa… - dał się słyszeć okrzyk z góry. Ines spojrzała na niebo i ujrzała jak Kantaba majestatycznie kołuje i szykuje się do lądowania.
-Whoa! – powtórzył smok. Po tym okrzyku elfy, klacz i koniopodobny stwór, zatrzymali się.
Kantaba wylądował przed wierzchowcem Ines. O dziwo, koń nie przestraszył się wielkiego jaszczura, a nawet zaczął podchodzić do niego z ufnością.
-Morty! Pobudka! Nie wiesz, że spanie w siodle skrzywi ci kręgosłup?! No już! – zaspany Fabian nie wiedział, dlaczego przerośnięta jaszczurka tak się na niego wydziera.
-Jesteś nam potrzebny. Chodzi tu o nasze życie. Twoje też! – dopiero gdy usłyszał, że jego życie także jest zagrożone, spojrzał w miarę przytomnie na smoka.
-No nareszcie, widzę, że tylko groźby na ciebie działają.
-Nie chodzi o groźby, tylko jaki świat byłby pusty bez takiego bóstwa jak ja? – rzekł i otarł ślinę z policzków.
-Przymknij się i słuchaj. Pojedziesz z nurtem rzeki. Dojedziesz do rozwidlenia. Trzymaj się prawej odnogi! Po kilku kilometrach znajdziesz się obok wielkiego wodospadu. Gdy już do niego dotrzesz, dostrzeżesz ścieżkę prowadzącą w głąb stepu. Pojedziesz nią i ujrzysz chatkę. Spotkasz tam człowieka i powiesz mu, że Kantaba go wzywa, na pamięć Pihutra ma zjawić się w tawernie „Pod połamanym wiatrakiem” za pięć dni. Jedź!
-Ale… ale… ale…
-Nie jąkaj się! Jedź! – nie czekając na odpowiedź Fabiana, smok zionął ogniem i w ten sposób pogonił jego konia.
-A jeśli nie trafi? – zapytała Ines.
-Kto nie trafi?
-Morty…
-On nie musi nigdzie trafiać. Instrukcje wydałem wierzchowcowi, a Fabian ma tylko spotkać się z naszym sojusznikiem.
Ines zdziwiła się tym co powiedział smok. Koń zna drogę? Przecież Kantaba mówił ludzkim głosem… Ale teraz już prawie we wszystko mogła uwierzyć… Przecież nie ma niczego dziwniejszego niż spotkanie: smoka, elfów, faunów i mitologicznych stworzeń.
-Gdzie jest ta tawerna?
-W mieście, w którym nigdy nie byłaś, a nazwy jego nigdy nie słyszałaś. Jeśli przeznaczenie pozwoli to dotrzemy tam w ciągu dwóch dni.
-A gdzie podziały się elfy?
-Wrogowie… A teraz ruszajmy! Nie mamy czasu – Kantaba wzniósł się w powietrze. Pochód ruszył. Ines spojrzała za siebie. Fabian był już tak daleko, że nie była w stanie stwierdzić gdzie kończył się Morty, a gdzie zaczynał koń.


*


Siedmioletnia dziewczynka stała nad brzegiem rzeki, która płynęła przez łąkę. Rzucała kamienie do wody i usiłowała puścić kaczkę.
-Nic mi nie wychodzi – szeptała sama do siebie. Rozejrzała się wokół. Ujrzała tylko łąkę i konie, które się na niej pasły. W oddali stał dom, w którym mieszkała. Nagle dostrzegła postać, która zmierzała ku niej. Była to starsza kobieta, miała siwe włosy, a twarz miała pooraną zmarszczkami. Jednak nie wyglądała na osobę wiekową. Młodzieńczy uśmiech i wesoło iskrzące oczy powodowały, że wyglądała młodziej. Staruszka była coraz bliżej. Dziewczynka zaczęła biec w kierunku kobiety. Gdy dzieliło je zaledwie kilka metrów z drzewa, które stało samotnie na łące, zeskoczył dziesięcioletni chłopak. Dziewczynka przestraszyła się, gdyż nie spodziewała się, że ktoś może tam siedzieć. Upadła i skręciła nogę. Chłopak usiadł obok niej, odgarnął blond włosy, które opadły mu na zielone oczy i zaczął się z niej wyśmiewać:
-Ale z ciebie oferma! Żeby przewrócić się na łące, przecież tu nawet dziur nie ma. Ciamajda! Fajtłapa! – pokazał jej język, a dziewczynka rozpłakała się.
-Co się stało? Moje biedne dzieciątko – zapytała starsza kobieta i spojrzała karcąco na chłopca.
-Bo… bo… bo… kuzyn zeskoczył z drzewa i… - spojrzała na kuzyna ukradkiem – ja jestem ofermą i się przestraszyłam no i… ja… taka ciamajda ze mnie… yy… i się przewróciłam i chyba skręciłam nogę… - po tych słowach rozpłakała się. Chłopak uśmiechnął się jak zwycięzca na polu bitwy i zaczął iść w kierunku domu.
-Ines… skarbie. Nie jesteś ofermą, to mogło przydarzyć się każdemu – próbowała pocieszyć ją kobieta – no już… nie płacz, pójdziemy do domu i odpoczniesz… tylko proszę otrzyj łzy i nie płacz więcej – ale żadne prośby i błagania nie zatamowały łez dziewczynki. Ból był nie do zniesienia, ale nie był to tylko ból cielesny, ale i psychiczny. Kuzyn bardzo często znęcał się nad malutką Ines, a najgorsze było to, że nikt o tym nie wiedział.
Kobieta wzięła dziewczynkę na ręce i zaniosła do domu. Gdy tylko przekroczyła próg, krzyknęła:
-Fabian! Mały szatanie! Chodź tu w tej chwili! Potrzebuję twojej pomocy!
Chłopiec zbiegł, jak najgłośniej mógł, po schodach i wskoczył pędem do kuchni. Cwany uśmiech zniknął z jego twarz, a pojawił się na niej wyraz największej skruchy.
-No już! Nastaw wodę.
Chłopak zrobił co mu kazano. Kobieta położyła Ines na łóżku, w malutkim pokoiku, który przylegał do kuchni.
-Teraz odpoczywaj maleńka, a zaraz opowiem ci bajkę – na te słowa Ines, uśmiechnęła się. – Zaraz wrócę…
Po chwili wróciła niosąc kubek z czymś gorącym.
-Masz wypij, to pomoże zapomnieć o bólu.
-Dziękuję babciu… - odparła cichutko Ines.
-Chcesz teraz usłyszeć o Pihutrze, faunach i Kinakeo? – mała dziewczynka pokiwała twierdząco główką.
-A więc… nie tak daleko od naszego domu, żył władca o imieniu Pihutr…

Obudziła się. Ze snu wyrwał ją piękny dźwięk harfy…
-Co tak pięknie gra? – zapytała sennie.
-Ta muzyka nie przepowiada niczego dobrego, choć naprawdę jest bardzo piękna. A teraz pospiesz się, dziewczyno. Popędź konia galopem! Nie mamy czasu do stracenia! Wrogowie chcą nas wszystkich zabić! Spójrz za siebie, a ujrzysz co nam grozi –krzyknął smok.
Ines odwróciła się i ujrzała watahę rozwścieczonych wilków. Na czele biegł przewodnik, który rozmiarami przypominał niedźwiedzia. Przekrwione oczy groźnie łypały na Ines. Widziała w nich rządzę mordu. Z pyska toczyła mu się ślina i piana, zabarwiona na czerwono. Reszta stada, choć już w normalnych rozmiarach, także wyglądała przerażająco. Wilki groźnie kłapały zębami. Wataha była coraz bliżej.
-No już, galopem! – krzyknął smok do Ines. – Ustawić się w szyku obronnym! – wydał rozkaz elfom, które już były gotowe do ostrzału wilków. Armia odwrócona przodem do watahy czekała tylko na rozkaz Kantaby.
-Ines, ruszaj. Jeśli ci życie miłe jedź i nie zatrzymuj się! Wierzchowiec zna drogę.
-Ale, ale…
-Żadnych ale. Już!
Ines nie musiała poganiać swego wierzchowca, sam ruszył galopem po słowach smoka. Oddalając się słyszała jeszcze głos Kantaby:
-Do ataku!!! Strzelajcie – po kilu sekundach ujrzała chmarę strzał i padające wilki. Większość z nich powstawała i dalej walczyła. Była coraz dalej i nie widziała nic poza kłębami kurzu i wielkim gadem, który krążył nad wojskami jak sęp, ziejąc co chwilę ogniem w przeciwników. Wkrótce nie widziała już niczego. Słyszała porykiwania smoka i warczenie wilków.
-Odwróć się, zaraz wjedziemy w las, uważaj na niskie gałęzie!
-Co? – zapytała zdziwiona dziewczyna – Kto?
-Uważaj na gałęzie, zaraz wjeżdżamy w las.
Ines odwróciła się przodem do jazdy, ale nikogo obcego nie ujrzała. Tylko ona, wierzchowiec i step.
-Dalej koniku, no już szybciej, mamy kłopoty – rozejrzała się wokół, ale nie widziała do kogo należał głos.
-Mam na imię Yokko…
Ines zdziwiona spojrzała na zwierzę, które dosiadała.
-Ty mówisz?
-A co w tym dziwnego?
-No… tak… smok, elfy, nie powinnam się dziwić, jednakże… znam cię tyle lat i nie zdawałam sobie sprawy, że…
-Nie mogłaś wiedzieć!!! A teraz schyl się.
Dziewczyna posłuchała rady wierzchowca. Wjechały w las. Na początku drzewa były w dużej odległości od siebie, więc nie było problemów z jazdą. Jednakże nie zamierzały trzymać się obrzeży puszczy. W lesie było coraz ciemniej. Ines spojrzała ponad siebie. To co zobaczyła zaparło jej dech w piersiach. Drzewa miały wysokość do trzydziestu metrów, poprzez ich korony nie była w stanie dostrzec nieba, lecz u szczytów drzew było coś co sprawiło, że wstrzymała na kilka sekund oddech. Klacz zwolniła do stępu.
-Ciii… musimy uważać, aby ich nie zbudzić, w przeciwnym razie…
Lecz nie było jej dane dokończyć zdania. Jedno ze stworzeń otworzyło oczy.
-Nie ruszaj się… - ostrzegła Yokko.
Ines nie śmiała nawet mrugnąć okiem. Na szczęście zwierz zaraz zamknął oczy i zdawać się mogło, że powtórnie zasnął. Klacz ruszyła powoli.
-Są strażnikami, a raczej się za nich uważają, tej puszczy. Nie lubią obcych, a już najbardziej ludzi.
-Yokko… lepiej rusz się, może tak galop? I nie patrz w górę… - Ines uśmiechnęła się niepewnie. Tysiące oczu obserwowało obcych w lesie. Śledziły każdy ich ruch, a gdyby coś im się nie spodobało to marny byłby los Ines i Yokko.
Klacz nie usłuchała rady dziewczyny i nadal poruszała się stępem.
-Gdybym przeszła w galop zaatakowałyby nas od razu, poza tym dorwałyby nas w ciągu kilku minut. Widziałaś jakie mają ogromne skrzydła? A dzioby? Wierz mi, że nie mam ochoty zobaczyć ich z bliska.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...