Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Para ślicznych, zielonych, energicznie świecących młodością oczu patrzyła na niego ciekawie. Milczenie trwało już czas jakiś, nienaturalny. Nikt nie wypowiedział słowa. Dwa spojrzenia świdrowały się na wylot.
"Dlaczego nic nie mówi?"- myślała- "Może robię coś nie tak? Niech się wreszcie odezwie!"
Mimo najszczerszych chęci na jej twarzy odbiło się zniecierpliwienie.
-Wejdziesz?- usłyszała wreszcie głos ze środka. Poczuła dreszcz. Strachu, ale także fascynacji i podniecenia oraz ciekawości przed nieznanym.
"Teraz się zaczyna"- myślała- "Mam jeszcze szansę się wycofać. Za chwilę będzie za późno".
Ciekawość, ta taka niewinna, dziecięca, wygrała. Wygodnie usadziła się na przednim siedzeniu, zatrzasnęła drzwi. Nagle poczuła jak jej szyja się kurczy, zrobiło jej sie gorąco, zapewne przez zmianę temperatury. Poczuła, że się czerwieni. Znów przeszedł ją dreszcz. Tym razem onieśmielenia. Miała wrażenie, że nie wykrzesa z siebie tyle siły, by wykonać jakikolwiek ruch. Zdawało jej się, że zapada się w to wygodne siedzenie.
-Boisz się mnie?- zapytał
Wiedziała, że powinna powiedzieć "nie", ale zupełnie zapomniała jak. Nie bała się. To tylko onieśmielenie odbierało jej głos. Wiedziała, że temu nie podoła. Nie była w stanie się go wyzbyć. Najłatwiej byłoby po prostu wysiąść. Mogłaby przecież to jeszcze zrobić. Szybko otworzyć drzwi i uciec. Była jednak pewna, że zostanie. Chociażby po to, by udowodnić sobie samej, że nie ma rzeczy dla niej niemożliwych.
- Proszę, nie bój się, nie zrobię ci krzywdy, obiecuję-
Męski głos zabrzmiał jakoś dziwnie... dobrotliwie. Nie spodziewała się takiej reakcji na swoje milczenie.
- Mam na imię Maks, a ty?
- Karolina- odpowiedziała szybko. Bez namysłu. Zdziwiła ją niezmiernie nienaturalna barwa swego głosu.
Nie było to jej prawdziwe imię. Kiedy szła w to miejsce postanowiła, że tak właśnie się przedstawi. "Karolina" to jej drugie wcielenie. Bo przecież nie miała być sobą. Przecież na codzień jest inna. Zupełnie inna.
- Miło mi poznać- głos Maksa wyrwał ją z zadumy- Możesz ze mną porozmawiać?
Coś było nie tak. zupełnie inaczej sobie to wyobrażała.
"Czy z nim... tym Maksem... jest wszystko w porządku? Może mnie z kimś pomylił?
W miarę wzrastania jej niepewności, siedzenie stawało się coraz bardziej niewygodne. Teraz chciała już wyjść.
-Jeżeli nie masz ochoty to nie będę cię zmuszał, możesz wyjść w każdej chwili. Tylko, że na dworze jest zimno, a ja prosze tylko o chwilę rozmowy.
Dopiero teraz po raz pierwszy spojrzała na niego przez dłuższą chwilę. Był to mężczyzna po czterdziestce. Z niesamowicie ciepłą twarzą i łagodnymi oczami. Wyglądał bardzo schludnie i dostojnie w długim, ciemnym płaszczu. Poczuła dobroć bijącą od tego człowieka. Kiwnęła głową na znak przyzwolenia.
Na twarzy Maksa pojawił się szczery uśmiech wdzięczności.
- Wiesz dlaczego tu przyjechałem?
- Moge się domyślać
Znów się uśmiechnął
- Tak, masz rację. To był mój zamiar, ale zmieniłem zdanie kilka minut temu.
Odpowiedziała milczeniem. Zupełnie nie wiedziała o czym teraz mówił.
- Dwa tygodnie temu... zawalił mi się cały świat. Nawet nie wiem kiedy popełniłem błąd... gdzie leży moja wina- Maks wypowiadał zupełnie niezrozumiałe słowa- Byłem żonaty... piętnaście lat. Zawsze wydawało mi się, że jestem... byłem dobrym mężem. Wiesz... znaleźć czas na wszystko... dom, rodzina, praca... chciałem dać jej jak najwięcej ciepła i miłości. Dbałem, opiekowałem się... chyba, bo już sam nie wiem... może za mało. Nie zdradziłem nigdy. Nigdy. Nawet nigdy do głowy by mi to nie przyszło. Szacunek, wierność. To był dla mnie fundament, podstawa...rzecz oczywista. Problem w tym, że ona chyba tak nie uważała... powiedziała tak nagle, że się do niego wyprowadza. Bierze córkę... naszą jedyną córkę. Dużo mówiła... coś tam tłumaczyła, wyjaśniała. Nie wiem, nie słyszałem. Wystarczy, że dotarło do mnie... to. To, czego nigdy bym się nie spodziewał. Zostałem sam. Czas się zatrzymał. Leżałem... nie wiem jak długo. Nie jadłem, nie piłem, nie spałem... nie miałem nawet siły płakać. Nie wiem, czy możesz to sobie wyobrazić... wszystko, co do tej pory osiągnąłem okazało się fikcją. Z dnia na dzień. Leżąc tak i trawiąc bezsens swojego istnienia dotarłem do złości. To właśnie ta głupia, dziecięca wręcz złość przywiodła mnie tu. Chciałem udowodnić jej... żonie... byłej żonie, że nie tylko ona mogła mnie oszukać, choćby nawet miała się o tym nie dowiedzieć, choćby nawet jej to nie obchodziło. To bezsilność, niemoc jakiejkolwiek konstruktywnej reakcji... dlatego tu jestem.
Pewnie nie masz pojęcia po co ci to wszystko mówię?
Odpowiedziała pytającym spojrzeniem
Bo ty mi właśni pomogłaś. Tak, pomogłaś. Kiedy zobaczyłem twoją niewinną twarz... powiedz mi proszę, ile masz lat?
- Osiemnaście- wiedziała, że wcześniej przygotowana odpowiedź nie zabrzmi wiarygodnie
Maks spojrzał na nią uważnie. Na jego twarzy odbił się wyraz niedorwierzania.
-Piętnaście?- zapytał
Nie wiedziała czemu, ale od razu skinęła głową.
Maks uśmiechnął się smutno.
- Moja córka jest w twoim wieku- spojrzał przed siebie trapiony bolesnymi wspomnieniami. Jego oczy zrobiły się wilgotne.
Zawstydziła się. Nie chciała, by przy niej płakał
-Nie wiem co mam powiedzieć- bąknęła. Była pełna współczucia i czuła porozumienie z człowiekiem, który jeszcze kilkadziesiąt minut temu był jej zupełnie obcy.
- Powiedz...jeśli chcesz, dlaczego tu przyszłaś?
Nie spodziewała się tego pytania. Chciała jednak być szczera. Czuła obowiązek zwierzenia się. Powinność zapłaty szczerością za szczerość.
- Przyszłam...- zaczęła, lecz głos jej się załamał. Nie była wstanie nic więcej powiedzieć.
- Wiesz- Maks przerwał milczenie- myślę, że reagowanie złością na złość, złem na zło nie jest odpowiednią receptą na szczęście. Tylko czynienie dobra sprawia, że człowiek jest wielki. Mam tu trochę oszczędności... weź je proszę. Nie znam twojej historii. Może to i lepiej. Zrób z tym co chcesz. Wydaj, zainwestuj... to nie jest mała kwota.
- Przykro mi, ale nie mogę tego przyjąć- powiedziała spoglądając na kopertę. Nie pozbyła się jeszcze dumy. Zresztą nawet tego nie planowała. W końcu zamierzała zapracować, uczciwie.
- Nie rozumiesz- zaprotestował Maks- dobro powoduje dobro. Weź proszę. Nie trać niewinności. Wyobraź sobie. Jeśli to zrobisz już nigdy nie będziesz takim aniołem. Decyzja należy do ciebie. Ja uważam, że zarobiłaś te pieniądze... zarobiłaś rozmową, a raczej wysłuchaniem. To nie jest przypadek, że trafiłem akurat na ciebie... a ty na mnie. Każdy może błądzić. Najważniejsze to ocknąć się na czas.
Wyciągnęła rękę, odebrała kopertę, otworzyła drzwi, wysiadła. Nie spojrzała już...ani razu. Szła wciąż przed siebie. Policzki ją piekły. Zaczęła biec... tuląc i dociskając coraz mocniej białą kopertę do serca. Zdyszana przystanęła wreszcie. Zajrzała do środka. Umiechnęła się. Wschodził nowy dzień. Nie było już Maksa. Została sama. Wybrała dobrą drogę. I była szczęśliwa.

***

Powrócił do ciemnego domu. Runął ciężko na łóżko. Czuł zadowolenie. I spełnienie. Po raz pierwszy od dawna zaczął się modlić:
... Boże, dziękuję, wskazałeś mi drogę. Wiem, że jestem powołany do dobra. Daj mi siłę, abym mógł wytrwać. Przetrwać ten trudny czas...

***

Weszła tam, gdzie przychodziła bo musiała. Bo każdy chce gdzieś przynależeć. Nikt nigdy na nią nie czekał, nie czeka i nie będzie czekać. W tym znienawidzonym miejscu, śmierdzącym stale moczem i gorzelnią, dusznym, brudnym, zaniedbanym do cna, zwykle tylko nocowała. Teraz jednak czuła się ważniejsza. Wkroczyła triumfalnie z kilkoma wypełnionymi po brzegi torbami zakupów. Kupiła dużo... ubrań, kosmetyków i Bóg wie jeszcze czego.
Nie wydała wszystkiego, choć sporo.
Myśli szumiały jej w głowie. Czuła się teraz taka wielka i równa tym, którzy mieli lepiej. Od zawsze. Wreszcie było sprawiedliwie.

***

Para smutnych, zrezygnowanych, zielonych oczu patrzyła na niego beznamiętnie. Nie poznał jej. Ona go rozpoznała, ale było jej wszystko obojętne. Nie czuła żalu, smutku, wstydu. Była jedynie starsza o rok. Jej twarz o lat dziesięć. Wzrokiem rozmytym błądziła gdzieś w oddali. Czy szukała? Tych dni... szarych, lecz niewinnych? Tego niewiadomo. Była już tylko i wyłącznie Karoliną.
Jemu też się nie udało.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Jeśli tylko na pokusy grzechy to dobrze.    
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Miłe towarzystwo zawsze na czasie.
    • @Dobry, Zły i Brzydki Twój wiersz robi wrażenie – jest w nim dużo światła, duchowej bliskości i pięknych obrazów („plamki słodyczą pachnące” czy „modlitwą do siebie spełnieni” – po prostu czuć głębię intencji). Mam jednak wrażenie, że rytm miejscami się załamuje – w kilku wersach liczba sylab skacze między ośmio- a dziewięciozgłoskowcem. Gdyby metrum było bardziej wyrównane, całość zyskałaby jeszcze więcej lekkości i płynności – a w takim nastroju, jaki budujesz, to szczególnie ważne. Gdyby metrum 8/9 było regularne, czytelnik ustawiłby się przy czytaniu, a tak wyczuwalnie się kolebie. Może warto poprawić, bo mi się podoba i szkoda wiersza :)
    • ... a kiedy już olśni mnie Słońce  I wzruszeń przyda, i uniesień  I plamki słodyczą pachnące  Kolorem zachwycą jak jesień    Me usta zasłoni, gdy w szale  Słów braknie, a krzyczeć potrzeba Uśmiechem nagrodzi, gdy dalej  Prowadzić wciąż będzie, by nieba   Klucz wspólnie odkryć i razem We wrotach drżących przekręcić  Magicznym zabrani obrazem... By głowę złożyć zachęci   Modlitwą do siebie spełnieni  Powoli opadać w westchnieniach I krzyki w słowa przemienić Czci, oddania, uwielbienia...  
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       Trzeba się nakombinować czasem, żeby dzieci przekonać.  Najlepiej smakują słodycze, i tłumaczenie, że niezdrowe - nie działa. Owoce są zdrowe, ale nie smakują. Więc małe zmyślanie, trochę pomaga. Mnie się to udawało, ale bywało też, że ani rusz. Na spacerze zimowym, uzbrojony w kombinezon i zimowe butki, kładł się na śnieg i chciał na ręce, żeby go nieść. Nie wiem ile ważył, ale myślę, że śmiało ponad 20 kg. No weź i nieś, i jeszcze wije się jak piskorz na wszystkie strony, kiedy w końcu go niosę. Raczej mu nadal coś nie pasuje, znowu chce leżeć na śniegu, a ja mam iść do domu. No dobra, myślę, schowam się za rogiem, to się przestraszy - ale gdzież tam. Można wpaść w popłoch? Jasne, zaraz się zaziębi będzie chory. Bunt na pokładzie jak się patrzy, aha, od tego fikania, zgrzał się tak, że wywalił szalik, bo mu za gorąco. Ufff... Co sobie myślą ludzie, którzy przechodzą obok i to widzą? :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...