Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Benedykt Nirma ("A jednak się nie kręci")


Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

BENEDYKT NIRMA

Hubert obejrzał się za siebie – tafla jeziora lśniła złoto, odbijając promienie chylącego się ku zachodowi słońca.
Polna ścieżka wznosiła się łagodnie, przecinając bujnie porośnięty trawą stok pagórka. Szli już kilkanaście minut – Hubert i jego nowy towarzysz, Sokrates – milcząc i trzymając ręce w kieszeniach (choć poza ta absolutnie nie pasowała do brodatego starca), gdy w oddali zobaczyli brunatne strzechy i białe ściany domów.
Hubert widział takie chaty tylko na fotografiach – całe dotychczasowe życie spędził w mieście, a jeśli z niego wyjeżdżał, to tylko do innych, podobnych miast. Wsi ani terenów podmiejskich nie odwiedzał wcale, nie widząc w nich niczego pociągającego i szczerze powątpiewając w rzekomą przyjemność płynącą z kontaktów z przyrodą. Tym razem jednak te wiejskie domostwa zaciekawiły go, może nawet: zaintrygowały, była w nich bowiem – jak i w całym lokalnym krajobrazie – jakaś pociągająca harmonia i doskonałość. Trywialna doskonałość.
Ścieżka doprowadziła ich do kamiennej drogi; Hubert starał się nie rozglądać na boki, gdy przechodzili obok kolejnych drewnianych domów, choć przychodziło mu to z trudem.
Minęli kilku miejscowych mężczyzn – wysokich, szczupłych i niezgrabnych, ubranych w proste płócienne stroje, podobne do tych, jakie miał na sobie Sokrates. Hubert wyróżniał się na pierwszy rzut oka - po szczupłym ojcu i tęgawej matce odziedziczył delikatne dłonie o długich, smukłych palcach, pociągłą twarz oraz skłonność do tycia (która na razie jeszcze objawiała się tylko nieco uwydatnionym brzuchem, będącym jednak niechybną zapowiedzią poważnej tuszy). Ubrany był w czarną koszulę i ciemne dżinsowe spodnie. I choć wzrostem dorównywał tubylcom lub nawet ich przewyższał, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że swym obcym wyglądem wzbudza niechęć miejscowych
Sokrates zatrzymał się przed płotem jednego z domów i otworzył skrzypiącą furtkę. Hubert w ślad za nim przeszedł przez podwórko i stanął przed drzwiami drewnianej chaty. Sokrates zapukał; chwilę czekali obaj, aż wreszcie otworzył im szpakowaty mężczyzna o wyglądzie zdradzającym miejscowe pochodzenie. Długo i bezceremonialnie mierzył Huberta wzrokiem, w czym tamten nie pozostawał mu dłużny.
Należał do tego gatunku starszych panów, którzy łysieć i siwieć zaczynali mając lat trzydzieści, nigdy jednak - nawet mając lat dziewięćdziesiąt - nie osiągali zupełnej siwizny, ani zupełnej łysiny. Dzięki szczupłej i wyprostowanej sylwetce, którą typ ten zwykle cieszy się do śmierci, ludzie tacy w zaawansowanym wieku wyglądali znacznie młodziej od rówieśników. To jednak nadawało im pewnego tragizmu, gdyż nie będąc młodymi i rześkimi, nie byli też naprawdę starzy; tak jak ich włosy zawieszone były gdzieś w połowie drogi między młodzieńczą bujnością, a nobliwą połysiałą siwizną.
-Witam – powiedział w końcu, wyciągając sękatą dłoń do Huberta. Uścisk jej był dziwnie słaby, jakby anemiczny.
Przedstawił się niewyraźnie jako Benedykt Nirma (nazwisko to wymawiał jakby z francuska, z akcentem oksytonicznym), po czym zaprosił Huberta do środka. Dopiero, gdy solidne drewniane drzwi zamknęły się za nim, Hubert zorientował się, że Sokrates został po drugiej ich stronie; zauważył jednak, że fakt ten wcale go nie przejął; poczuł się nawet dumny z własnego opanowania.
Prowadząc Huberta przez skromną kuchnię, a następnie w górę po skrzypiących schodach, Benedykt Nirma mówił cicho i niewyraźnie o tym, że będzie jego gospodarzem podczas pobytu w Vimardzie. Jednocześnie wyraził niezbyt szczere ubolewanie nad tym, że ze względu na wykonywaną „pilną i wielce czasochłonną pracę”, jak się wyraził, nie może poświęcić swojemu gościowi zbyt wiele czasu.
Weszli na niskie poddasze (Hubert, choć być może mógłby się wyprostować bez uderzania głową w strop, wolał tego doświadczalnie nie sprawdzać); przez krótki korytarzyk dotarli do niewielkiego pokoiku. Słomiany siennik, proste krzesło i stół były całym jego wyposażeniem, a i to już wystarczyło, by sprawić wrażenie, że sprzęty ledwo się w nim mieszczą. Jedyną atrakcją pomieszczenia było duże okno wychodzące na pełen ludzi placyk.
-Ten pokój przeznaczyłem dla ciebie – powiedział Benedykt Nirma. – Nie musisz tu oczywiście teraz zostawać; wszak jest jeszcze zbyt wcześnie na spoczynek. Mimo to proponuję, byś odpoczął po podróży; zbliża się już pora wieczornych spotkań, do tego czasu jednak nie będę mógł dotrzymywać ci towarzystwa. W odpowiedniej chwili przyjdę po ciebie, a wówczas razem pójdziemy na Plac Rozumu.
Hubert skinął głową, choć niewiele rozumiał z całego monologu.
-Pokój jest do twojej dyspozycji – rzucił jeszcze Benedykt, wychodząc. – A teraz proszę, abyś mi nie przeszkadzał. Pod żadnym pozorem.

Opublikowano
tafla jeziora lśniła złoto - a może - złoto lśniła?
Szli już kilkanaście minut – Hubert i jego nowy towarzysz, Sokrates - ten przecinek zbędny
milcząc i trzymając ręce w kieszeniach (choć poza ta absolutnie nie pasowała do brodatego starca - widziałem kilku takich starców;)
gdy w oddali zobaczyli brunatne strzechy i białe ściany domów. - cały czas to samo zdanie magluję i sprawia wrażenie nieskończonego.... gdy w oddali zobaczyli.... zmień szyk albo rozwiń zdanie, przeczytaj je sobie na głos
Minęli kilku miejscowych mężczyzn – wysokich, szczupłych i niezgrabnych, ubranych w proste płócienne stroje, podobne do tych, jakie miał na sobie Sokrates. - to ile ubrań miał na sobie Socrates?
I choć wzrostem dorównywał tubylcom lub nawet ich przewyższał, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że swym obcym wyglądem wzbudza niechęć miejscowych - zapomniałeś o kropce
Sokrates zapukał; chwilę czekali obaj, aż wreszcie otworzył im szpakowaty mężczyzna o wyglądzie zdradzającym miejscowe pochodzenie - oj chyba logiczne, że wygląd musiał zdradzać miejscowe pochodzenie
nazwisko to wymawiał jakby z francuska, z akcentem oksytonicznym - wcześniej też było jakby

tyle moich uwag. Piszesz dobrze i historia się rozkręca. Jeśli chcesz zrobić sukces komercyjny, to nie zapomnij o poczuciu humoru; no i nic tak nie wciąga czytalenika jak jakaś tajemnica.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Na tym opiera się przecież numerologia.
    • Ten wiersz ma zapewne jakiegoś adresata, na którym, jak widać, nie zrobił wrażenia. W związku z tym wyruszył w świat w poszukiwaniu kogoś, kto ulituje się nad tą konającą duszą. Chodzi wśród ludzi jak ekshibicjonista, pokazuje swoje cierpienie, agonię, rozpacz - i dziwi się, że każdy odwraca wzrok z zażenowaniem lubi odsuwa się dyskretnie. Może lepiej byłoby zmienić perspektywę pisania, i w centrum umieścić świat, a nie siebie, to wtedy wiersz znajdzie punkty styczne z wrażliwością czytelnika, który też przecież ogląda i odczuwa ten sam świat. Ale może robi to  inaczej, i chętnie dowie się, co ma na ten temat do powiedzenia autor? Wtedy może i łatwiej znaleźć znajomych, przyjaciół...  
    • @Alicja_Wysocka Czymże jest płomień w Twojej wersji? Namiętnością? Czy może masz na myśli płomień czasu? Tak skróciłaś, że rozwidliłaś interpretację. Propozycja bardzo dobra, doceniam. PS. Trochę się gryzie z moją precyzyjną naturą.
    • Każdy kiedyś był młody i chciał wylatywać ponad poziomy. Z przeświadczeniem, że świat dzieli się na wtajemniczonych wieszczów i podłych, ograniczonych duchowo obcinaczy skrzydeł, którzy nigdy nie ogarną twórczej iluminacji. Wyobraźnia i wrażliwość to jest jedno skrzydło, na jakim frunie poezja, ale potrzebne jej jest jeszcze drugie -  język poetycki. Każdy tekst literacki (zasadniczo to każdy tekst) składa się z treści i formy.  Dojrzałe podejście do pisania polega na tym, że autor nie stara się skłócić treści z formą.  Można mieć wiele do przekazania światu, a forma powinna pełnić rolę służebną - czyli służyć do wyrażenia treści. Służyć, czyli nie zabijać, nie deformować, nie ośmieszać, nie lekceważyć. Sam traktuj swoje myśli i emocje z szacunkiem, a nie podawaj je czytelnikom w oprawie byle jakiej, rozmamłanej, koślawej, bo na to zwyczajnie nie zasługują.
    • Ja jestem dla ciebie zawsze, a gdzie dla mnie jesteś ty? Czemuż cię nie ma gdy wkraczają mgły? gdy wszystko milknie dookoła, a Ty wyraźnie słyszysz,  że moja dusza kona? czasem czuję się jak ćma, która jak głupia, ciągle do światła gna, myśli, że ją spotka coś miłego, że uchroni ją od złego, lecz to złudna nadzieja, w tych czasach ciężko znaleźć przyjaciela.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...