Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

. PROLOG


na deskach akt nikczemny
bezwstydne słowotoki

scena modern i styczna
w kole łamany kręg o słup emocjonalny

zbity z tropu widz nie widzi
słysz też
nie do uwierzenia
ekshibicjonistycznym tangiem
nierządnosći

krzyk
wylew żółci
na stopy brzuchy głowy

opada kurtyna
jak rzęsiste powieki
statystki z końca sali
dobiegają pretensje

wulgarystycznie
skażone moje zmysły

hurtem opuszczają przez szparę w ścianie
pod nosem nonsensem przeklinając
krytycy aktorzy widzowie
mojej sztuki
jeszcze nie napisanej




Wydarzyło się to w drugiej połowie listopada w okresie który często nazywa się polską złotą jesienią. Kiedy drzewa stroją się w niezliczoną ilość barw jak ludzie podczas karnawału w Rio De Janeiro. Kiedy smutek, przygnębienie i melancholia gęstnieje i unosi się w powietrzu jak poranna mgła kiedy kropelki wieczornego deszczu wystukują na parapetach szarych domów pieśni żałobne. Wydarzyło się to, niespodziewanie, jak przebudzenie z pięknego snu jak dzwonek kończący lekcję wf na której mecz piłki nożnej przemienia się w bitwę klasową. Dowiedziałem się o tym z wielkim hukiem z radia, z telewizji, z plakatów z języków plotkujących kokietek. Przedstawienie teatralne o którym mowa, miało być jedną jedyną premierą w kraju,wydarzenie to miało być czymś niepowtarzalnym. Czymś nieosiągalnym dla śmiertelników. Czymś ponadczasowym.Sztuka mistyczna, zapierająca dech w piersiach,na deskach mojego ukochanego teatru. To było jak piękny sen,jak romans z modelką lub sławną artystką, jak pierwsza niezapomniana miłość. Obsada sztuki była tajemniczą zagadką , aktorzy pochodzili z wszystkich stron świata. Nazwiska egzotyczne, nieznane, międzynarodowe.Oprócz jednego Aktora który był jak biały kruk.Legenda sztuk teatralnych, sława filmów Hoolywoodskich,wielokrotnie nagradzany, Oskarami, Złotymi Globami itd...
Aktor który był już na emeryturze, który nie chciał już grać nawet za gaże przekraczające kilkanaście milionów $. W wywiadach pytany o przyczynę powrót na deski. Odpowiedział.......
-jak pani przeczyta scenariusz, to pani zrozumie.
Kupiłem bilet z wyprzedzeniem prawie że kwartalnym chowając go głęboko w sejfie, jakby był wart tyle co diament wielkości orzecha włoskiego. Czas do premiery rozciągał się w nieskończoność. Poranek, dzień i noc były jak pory roku.Godziny upływały jak lata, a minuty przeciągały się w wieczność.
I w końcu nadszedł. Dzień który miał zmienić moje życie .Dzień o którym miałem nie zapomnieć do końca świata .Na godzinę przed sztuką nad niebo, nadciągnęły gęste ciemnogranatowe chmury, zrobiło się zimno i zaczął padać straszny deszcz. Lał się strugami tworząc rzeki na ulicach i chodnikach. Tramwaje przestały kursować, Autobusy nie mogły się zatrzymywać na przystankach, ponieważ, studzienki kanalizacyjne wybuchały jak gejzery.
Taksówkarze wzięli wolne, sklepikarze zamknęli sklepy, robotnicy wyszli z fabryk, bezrobotni wyszli z domów, umarli wyszli z grobów, wszyscy jak jeden mąż udali się pod teatr.

brak komunikacji
długi spacer
brak parasola
wilgoć na ciele

Marsz, chód ,bieg.Im bardziej przyśpieszałem kroku,tym bardziej padało. Jakby deszcz był złośliwy,tak jak w bajkach. Miałem swoją własną chmurkę nad głową która równo dotrzymywała mi towarzystwa. Dobiegłem, przemoczony na wskroś,sam już nie wiem czy jest możliwe mieć, 240 uderzeń serca na minutę i czy było to wywołane biegiem czy rosnącym podekscytowaniem. Wyciągnąłem przemoczony bilet i zacząłem się przeciskać przez tłum.
Tłum ludzi oczekujących przy kasie, łudzili się ,że uda im się jeszcze wejść. Gdy bileter wpuścił mnie do środka,pomachałem im zza szklanych drzwi biletem tak jak to zwykle robią panienki, machając zapłakanymi chusteczkami podczas odjazdu pociągu z ukochanym w drugorzędnym filmie wojennym....Wszedłem na salę, moje ubranie błyszczało od wilgoci, jak głowa dziecka namaszczana olejkiem podczas chrztu. Zająłem swoje miejsce, 3 rząd w samym środku

gong pierwszy
krzątanina ludzi, słów, zajmowanie miejsc
po nim drugi
gaśnie pierwszy rząd świateł, szelest ciał
i trzeci
ciemność
cisza

Akt 1
Kurtyna podnosi się i... Cisza i podekscytowanie rośnie do rozmiarów kulminacyjnych jak balon który zaraz pęknie. W półmroku na scenę wchodzi on. Legenda, biały kruk. Rozpoczyna monolog wprowadzający. Mówi płynnie, wyraźnie, przejrzyście, jego słowa unoszą się ponad głowami widzów nagle scena się rozjaśnia i pojawiają się kolejni aktorzy.
Siedzą w fotelach jakby nigdy nic, jak podczas niedzielnych beznamiętnych Angielskich herbatek popołudniowych. Zaczynają się dialogi...Gra słów, świateł, gestykulacji.Akcja przewrotna, nieprzewidywalna, napięcie naprzemiennie osiąga apogeum, aby w chwilę później
zamienić się w spokój przed burzą. Kurtyna opada, włączane światła przerwa.
Ludzie wychodzą z opadniętymi szczękami zaczynają się żywe konwersacje,wymiany zdań, bitwy interpretacyjne .Brak jakiejkolwiek obojętności na grę, na słowa, na sens. Krytyk który na plakacie napisał, iż sztuka jest dobra. Musiał być dobrze nawalony. Dobra to może być zupa z bobra.Sztuka jest wręcz rewelacyjna. Aktorzy i aktorki grają z taką realnością, jakby odgrywali własne życiorysy, wielo państwowość na scenie, tworzy charakterystyczną tęczę inscenizacyjną.


Akt 2

Kurtyna unosi się i biały dym, rozpływa się po scenie. Aktorzy chodzą w gęstej mgle chaotycznie szturchając się bark w bark, widać ich tylko od pasa w górę. Bez dialogów, żywe nieżywe trupy, słychać tylko szelest kroków. Całą treść zaczyna teraz opowiadać muzyka
spokojna, cicha, kołysząca do trupiego snu. Utwór rozwijający się nabierający dynamitu dźwięków jak „Bolero” Ravela, lub „In the Hall of the mountain King” Griega. Melodia nabiera wigoru, zbliża się kulminacja. Demoniczny taniec, spontaniczny ruch ciał. Wybuch, pisk, aktorzy niczym domki z kart, rozpadają się znikając w gęstej mgle cisza.
Dymy jak po bitwie opadają, aktorzy zbudzeni niby ze snu wstają zrzucając z ciał podarte ubrania.Zaczynają się pierwsze dialogi,wypowiadane półszeptem, przestraszone słowa,przepełnione goryczą.
Później wszystko się odmienia ,ze sceny ciepłymi falami emanuje radość….. Aktorzy mają pole do popisu,zaczynają długie melodyjne monologi.Każdy z osobna zaskakuje widzą. Czymś innym, ukrytym asem w rękawie, dźwięcznością głosu
gestykulacją, śpiewem, tańcem, mądrością wypowiadanych słów, ponętnością ciała.
Aktorzy i aktorki znikają ze sceny zostaje samotnie biały kruk, na początku milczy co zwiększa skupienie widza. Podekscytowanie wzrasta dotykając sklepienia dachu,zaczyna mowę końcową, odsłaniając ukryte wątki, rozdrabniając na czynniki pierwsze przesłanie sztuki
i gdy dochodzi do kulminacji do momentu który jest tak podniosły jak zwycięstwo w bitwie jak odzyskanie niepodległości. Do momentu który jest tak radosny jak narodziny dziecka
jak sakramentalne „Tak” podczas ceremoni ślubu coś w nim pęka, opada na krzesło, twarz chowa w dłoniach i zaczyna płakać. Lecz nie jest to płacz szczęścia, tylko skowyt Prometeusza
gdy sęp wyżera mu wątrobę,,strumienie łez spływają ze sceny jak z wodospadu,nagle opada
kurtyna gilotyna zabijając. Odcinając widza od rzeczywistości.Ludzie wychodzą z teatru w milczeniu, z opuszczonymi głowami nikt nie próbuje interpretować ostatniej sceny obraz zostaje stłamszony w sercach i umysłach.


przed 2 aktem
przed wejściem na scenę
dowiedział się o śmierci
samobójczej śmierci córki

w liście pożegnalnym napisała
-byłeś dla mnie wszystkim, choć cię nie było
miałam dzięki tobie prestiż życia ,pieniądze, sławę
brakowało mi tylko odrobinę
ciebie

Opublikowano

Interesująca jest u ciebie ta skłonność do eksperymentowania. Tym razem próbujesz połączyć trzy różne rodzaje literacki, bo już nie tylko jest poezja (tym razem bez lingwistycznych pomysłów), prozę i dramat. Dziwne jest tylko to, że ten tekst już czytałem ("Przed drugim aktem,przed wyjściem na scenę dowiedział się o......"), więc w jakim celu wstawiasz go drugi raz?
Są błędy, ale da się to podreperować. Tekst do mnie trafia, mimo iż dostał mało pochlebne recenzje, to trzeba stwierdzić, iż jest przemyślany. Najlepszy jest fragment pierwszy - do momentu wejścia do teatru. Wiersz jakoś średnio wypada na tle całości. Natomiast odwołanie do dramatu (bo tak bym nazwał te swoiste streszczenia aktów) mógłoby zostać bardziej nasycone refleksjami. Zastanawiałeś się nad wprowadzeniem dialogów w aktach?

Opublikowano

to fakt ,że tekst był już pod tytułem jaki podałeś, ale przeszedł bez echa,

ja poprostu zawsze chciałem pisać prozę i nie wiem czy kierować się w kierunku liry czy w tym
więc co jaikś czas podrzucam fragmenty mojej twórczośći, jak nie nowe to choćby starsze prace co by zobaczyć czy to co piszę warto czytać????

moim spełnieniem było zawsze pisanie dobrej prozy
liryka jest jak młodość kiedyś przechodzi

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Czekam. Stoję w smudze słońca. Na podłodze. Na lśniącej podłodze. Na dębowej klepce pościeranej od tysięcy kroków w tę i z powrotem.   Od kroków szurających, ulotnych. Od kroków. Moich? Od kroków dawno przeszłych. Zaprzepaszczonych w odmętach dawno minionych epok i lat.   Całych dekad…   To tutaj. Albo i tam. Coś skrzypnęło. Zatrzeszczało w drewnie szafy, stojącego trema… To tutaj albo nigdzie… To musi być, gdzieś tutaj…   Stoję i nasłuchuję.   Stoisz razem ze mną. Niema. Stoisz obok, zwrócona do mnie profilem swojej jasnej, niemalże białej twarzy. Albo trochę z tyłu.   I mimo że czasami jesteś blisko, bądź dalej, bądź jeszcze w różnych ode mnie oddaleniach, zdajesz się istnieć wyłącznie w takich jakichś przeskokach nieruchomej figury, co się przemieszcza zrywami po szachownicy.   I zawsze jesteś do mnie zwrócona bokiem. Nigdy przodem. Widzę tylko twój bok. Policzek. Ucho. Nos...   I jesteś zimna jak posąg martwy, jak rzeźba wykuta z marmuru.   Jesteś w sukience. Chyba w sukience. Może to coś innego. Nie wiem. Albo w spodniach i w powyciąganym wełnianym swetrze.   Takim zwykłym. Zwyczajnym.   Kiedy zamykam oczy, widzę ciebie. Otwieram -- widzę… Jesteś wciąż obok. Jak ten cień co przerasta mnie pod wieczór.   Jesteś tu w ciszy. W szumie. W piskliwym szumie idącym od okna. Od drzew….   Stoję rzem z tobą. Stoimy… -- w milczeniu. W tym okrutnym milczeniu rzeczy. W tym pustym domu martwym jak omszony głaz.   W pulsującym szumie płynącej w żyłach krwi, który rozsadza uszy jednostajnym, rwącym wodospadem postępującej entropii.   Spójrz na mnie! Choć raz! Spójrz! Proszę…   Twoja nieruchomość przytłacza mnie niczym górski, szary masyw.   Milczenie odbija się od ścian, kiedy wpatruję się w połysk padający od okna. Bez ruchu. Bez najmniejszego poruszenia.   Naśladując ciebie, zapadam w letarg. W jakieś katatoniczne otępienie. Będąc na jawie? We śnie?   Od słońca. To idzie od słońca w tej całej rześkiej jaskrawości. Od słońca chylącego się powoli za koniuszki drzew.   Za chwiejące się nerwowo gałęzie, gałązki. Za dęby. Klony. Za strzeliste topole. Za nagie korony.   To wszystko od słońca chylącego się ku śmierci. Ku lodowatej otchłani nocy.   W porywach wiatru. W zimnych porywach… -- obłoki – prące, gdzieś do przodu, niczym poszarpane łachmany.   Podążające bez celu. Bez niczego   W pokoju. W przedpokoju. Na szafce leżące w nieładzie stare przedmioty matki.   Jakieś korale, łańcuszki…   Na szafce broszka, guziki, jedna spinka do mankietu koszuli ojca… Zdają się jarzyć jakimś wewnętrznym blaskiem, mżyć tymi szarymi pikselami białego szumu...   Na tym drewnie połyskuje słoneczna plama. Pada pod kątem. Migocze. Przesuwa się.   Nieruchomieje na profilu twojej twarzy.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-04-08)    
    • Do przyjaciół mych Obecnych, odeszłych Kieruje ten wiersz   Rzucam pęk słów  Zwartych na kartce Rzec ich nie potrafię    Ściskam wasze dłonie  Słowami obejmuje was W wyobrażeniu mym   Wątpliwej jakości wspomnienia Powoli już we mnie pływają  Upiększone, czasem zgorszone   Zawsze z tą samą bazą  Z wami moi drodzy Niezastąpionym składnikiem   Obecność waszą w momentach trudu Z pozłacanym skarbem utożsamiam  Choć nigdy okazać tego nie potrafiłem    Dziś odsyłam jedno słowo  Lekkie, lecz ciężkie w znaczeniu  Dziękuję! Nie zapomnę   
    • @jaś zasady:) trzymam się stereotypów:)
    • Któż chciałby być samotny, gdy odosobnienie i izolacja dorównują swą wagą cierpieniu?   Któż jest chętny by samemu kroczyć tą wyboistą i krętą ścieżką, kiedy dłoń nie ma się czego chwycić?   Gdzie indziej szukać szczęścia, jeśli spełnienie wydaje się tak odległe, a los nietrafnie rzucił kością?   Odpowiedzi tak dalekie, objęte mglistymi ramionami zza kurtyny nad moimi oczami rozmazują się w oddali.
    • @jaś miłość wszystko niesie i znosi:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...