Mroczny Mesjaszu, przychodzę,
choć noc - przeklęta
w połowie zdania -
nie chce dać spokoju wyobraźni.
Przybywam i wiem, że to świt
wykradziony przez śmierć; jeszcze jeden
wschód słońca, w jakim mam odwagę
się pogrążać,
mam czelność, aby śnić.
Przykładam ucho do serca - to pokuta,
na którą nie zasługuję.
Pragnienie, którego nie ujarzmi kęs
gwiazdy, łyk zziębniętego księżyca.
Mój zagubiony Mroczny Mesjaszu,
czy to sen, czy jawa sprawia, że jesteś
obecny w moim zwierciadle?
Czy to przesyt słów powoduje, że rozkwita
twój oddech, ciało delektuje się
zakazanym owocem?
Próbuję przechytrzyć czas; wydostać się
z epitafium, wzniesionego na zgliszczach.
Mroczny Mesjaszu, czas
nie przychodzi z odsieczą.
Ani poranek, ani zmierzch nie pasują
do koloru twoich oczu; nie ma słowa,
które kojarzyłoby się z lękiem,
z ucieleśnionym strachem.
Zanim wzejdzie we mnie nowa godzina,
nakarm wyposzczoną samotność,
nasyć krzyk cichszy od milczenia.
Rekomendowane odpowiedzi
Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto
Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.
Zarejestruj nowe konto
Załóż nowe konto. To bardzo proste!
Zarejestruj sięZaloguj się
Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.
Zaloguj się