Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Tykający ścienny zegar,
Świeca o słabym, pastelowym płomieniu,
Ćma ostrożnie zbliżająca się do jej światła.
Tik - tak, tik - tak,...

Kolejny senny dzień,
Kolejny zachód słońca,
Kolejna bezsenna noc.

Skrzypienie podłogi,
Sumienie zamknięte w starej szafie.
Zarys granic pozornie nieskończonego czasu.

Zegar milknie,
Podmuch czerni gasi świecę.
Nawet ćma juz odleciała...

--------------------------------------------

poprawiona wersja wiersza-----> "czasoprzestrzeń"

Opublikowano

wiersz ma forme wyliczanki
zamiast tego możnaby tworzyć zdania z kolejnych wyliczeń żeby pozbyć się tego wrażenia
mam pewnien pomysł mogę napisać.. (w końcu to warsztat wszystko dozwolone:)

Kolejny senny dzień,
Kolejny zachód słońca, ===> w tej strofie nie ładnie wyglądają w bliskim sąsiedztwie słowa
Kolejna bezsenna noc. takie jak: senny i bezsenna. to powtórzenie też mi się troche nie podoba bo to kontynuuje wylicznkę

pointa słaba.. może jakiś nowy pomysł? :)

próbuj bo z tego można stworzyć naprawdę rpzyjemny obrazek (gdyby nei wyliczanka)

Opublikowano

w rytm tykania ściennego zegara
do pastelowego płomienia zbliża się ćma
tik tak tik tak

kolejny senny dzień zachód słońca noc

skrzypi podłoga
to sumienie zamyka się w szafie
zarys granic pozornie nieskończonego czasu

zegar milknie
podmuch gasi świecę



nie mam pomysłu na puentę...

Opublikowano

ja nie wiem ;) to juz Twoja puenta...
ps. kiedyś moje wierwsze same przybierały formę wyliczanek - choć nie miałam takiego zamiaru
jeśli Ty miałaś taki zamiar to już dobrze że nie wyszło Ci to niechcący. ale mim oto coś w tym wyliczaniu nie pasuje... ale nic
moze odezwą się tu mądrzejsi od emnie w tej kwestii ;)

Opublikowano

heh teraz było zamierzone ale bardzo często jakoś same te wyliczanki wychodzą,niestety:)
podoba mi się Twoja wersja mego wiersza...nad puentą jeszcze pomyślę.dzięki:*

Opublikowano

fruzia,podstawowy błąd to tytuł, lepiej wierszem naprowadzić niż tytułem.
Ponad to zgadzam się z Julią co do drażniącej formy wyliczanki oraz słabej puenty. Ja poszalałam,ale tylko dlatego,że nie wiem jak mozna pomóc Twojemu wierszowi,zbudowałam go na nowo wykorzystując Twoje ciekawsze myśli:

samotność umieszczona w czasie

światło świecy kusi ćmy
i odstrasza sumienie
senny dzień
bezsenna noc

miał być nieskończony
tymczasem
zegar milczeniem
rysuje mu granice

bierz co chcesz. No i pisz,duuużo,jedyna rada:)
pozdrawiam/martyna

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...