Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dziennik Nieco Rubaszny, część 02


Rekomendowane odpowiedzi

11 lutego 1989 roku (sobota)
Filozofia odkryta przed kilkoma dniami, niczym mgła zasnuwa zdawałoby się ukonstytuowany już obraz. Rzeczy wyglądają inaczej niż dotąd. Jeszcze wczoraj i przedwczoraj były obce, dziś są niemalże tożsame ze mną. Poruszając się w życiowym labiryncie przedmiotów, zjawisk i wydarzeń - czuję się tak - jakbym dokonywał przeglądu własnych atrybutów.
Ranek bardzo sympatyczny. Mama nie nawiązywała do wczorajszej rozmowy o ojcu. Na szczęście, bo nie cierpię jej płaczu, że rzucił ją mężczyzna, dla którego wszystko poświęciła. Zaraz po śniadaniu, zgodnie ze zwyczajem wyszła na spacer. Nawet nie pytała, czy mam ochotę pójść z nią. Zapewne nie chciała, abym czuł się przymuszony do wspólnej przechadzki, tylko dlatego, że jeszcze się nie pokłóciliśmy.
Jednak po pół godziny również opuściłem mieszkanie. Postanowiłem zadzwonić do Bogdana z budki telefonicznej. Najbliższa jest przy szkole, jakieś pięćset metrów od mojego bloku. Tuż przy niej, na ubitym śniegu dzieci zrobiły sobie ślizgawkę. Mimo zachowania ostrożności wywinąłem tam niezłego kozła. Podnosząc obolałe dupsko, ujrzałem nad sobą uśmiechniętą postać śniegowego bałwana, stojącego w samym środku budki, wyglądał jakby się schował przed mrozem. Swą śniegowością prawie całkowicie wypełniał jej przestrzeń. Autor dowcipu, dla dopełnienia efektu, do jego białej łapy doczepił jeszcze prawdziwą słuchawkę. Przez chwilę, zastanawiałem się czy wyrwać ją bałwanowi, czy skierować się na pocztę. Ból w tyłku i plecach mówił, że nie mam ochoty na żarty, jednak silniejsze okazało się zamiłowanie, dla takich nieco surrealistycznych pomysłów.
Przy poczcie chętnych do skorzystania z telefonu było więcej. Prócz mnie jeszcze trzy osoby. Kobieta około sześćdziesiątki, za którą stałem w kolejce, odwracając się w moją stronę burknęła, że grubas gada już przeszło dziesięć minut. Nic nie odpowiedziałem, ale słysząc jej słowa, pożałowałem szacunku dla ludzkiego dowcipu i wykorzystywaniu do tego bałwanów.
Kiedy i ona skończyła swoją dzisięciominutową rozmowę, w duchu pomodliłem się, aby czas uczenia się cierpliwości w kolejce, został mi wynagrodzony w postaci zastania przyjaciela. Wrzucam żetony, sprawdzam czy się nie pomyliłem przy wybieraniu numeru i czekam na połączenie. Jest! Ale zamiast znajomego głosu i tradycyjnego: „Słucham uprzejmie, przy telefonie Bogdan Żur” słyszę jakąś rozmowę dwóch obcych facetów. Co robić? Dwóch gości bezceremonialnie obchodzi się ze sobą przez telefon. Czy mam się wtrącić? Zawstydzić sposób w jaki rozmawiają? Może tylko ujawnić się?
W steku epitetów jakimi siebie obdarzali, naraz słyszę, jak jeden mówi do drugiego: „...ty bałwanie...”.
Pomyślałem; aha, to tamten bałwan... - znaczy się, dobrze zrobiłem, że przyszedłem pod pocztę, skoro on wciąż jeszcze gada. Odłożyłem słuchawkę i spróbowałem połączyć się jeszcze raz.
Tym razem udało się. Telefon odebrał Bogdan. Pytam: co słychać.
On na to, że prawie nie do poznania mój głos, po czym oznajmia, że tłumaczy znajomym, iż czas, przestrzeń oraz materia nie istnieją. Jego dar przekonywania spowodował nawet, iż któryś z jego kumpli, na wieść o tym wszystkim, chciał wyskoczyć przez okno. Bogdan musiał mu przypomnieć, że nie tylko w rzeczywistości nie ma tego okna - ale również - nie ma komu, przez nie skakać! Na wspomnienie tego zdarzenia, rzucił mi do słuchawki zawiedzionym głosem, iż nie przypuszczał, że z taką trudnością będzie przychodziło wyłuszczanie „Wrażenia” innym.
Ponadto zostałem zmuszony do wysłuchania jego zadziwienia, co do tego, że przeciętny człowiek nie posiadający współczesnej wiedzy astrofizycznej, czy filozoficznej, jak też z braku umiejętności wyobrażenia sobie wszechświata, musi zanegować przestrzeń, materię i czas!
Po chwili milczenia, dodał z rozgoryczeniem, mniej więcej tak: Cóż z tego, kurwa! Cóż z tego, skoro przykład Tomka jasno mówi, że kiedy takiemu człowiekowi podsuniemy wywód, który sam mógłby sobie przeprowadzić – to on, nawet jeśli zrozumie poszczególne aspekty - w żadnym razie, nie będzie potrafił połączyć ich w jednym błysku myśli. Wszystkie razem, znów staną się dla niego jak ten skończony lub nieskończony kosmos – nie do ogarnięcia! W końcu całkiem zdenerwowany skończył temat: Do kurwy nędzy, człowiek przeciętny jest chyba jeszcze bardziej przeciętny, niż nam się to wydawało!

Ja nie jestem takim pesymistą. Ale o tym, przy innej okazji.
Drugim motywem naszej telefonicznej rozmowy, było to wydarzenie, kiedyśmy w jednej chwili zmienili się sobie i byliśmy niczym straszydła. Powiedział, że wciąż ma przed oczami te robaki, wyłażące z mojej głowy.
Trzecim motywem rozmowy było... szczerze mówiąc nie pamiętam, przebierając nogami
z zimna, myślałem jedynie o tym, kiedy już przestanie gadać.

12 lutego 1989 roku
Chodzę po ulicach Stargardu Szczecińskiego i myślę, że ten świat jest mój! Te czasy moje! Oni, przechodnie – wszyscy do mnie należą! Mogę wreszcie na nich patrzeć do woli,
smakować wrażenie!


13 lutego 1989 roku
Od kiedy w zeszłym roku porzuciłem technikum - a później pracę w kopalni, będącą trzymiesięcznym epizodem - mam teraz dużo czasu, którego oczywiście i tak nie ma. Komfort jest pozorny, bo wiecznie teraźniejsza chwila powoduje wrażenie, że z przestrzeni której nie ma, wydobywa się jednak coś jakby matczyny głos - głos nawołujący do szukania przeze mnie, którego, kurwa, przecież nie ma – jakiejś pracy – w mieście Stargardzie, którego również nie ma!
Ale, ale! Ale zważywszy na wyobrażenie konsekwencji zignorowania rzekomego głosu, rzekomej mojej matki - czyli następujących kolejno po sobie wrażeń - nie pozostaje mi nic innego, jak posiadać odczucie, że jednak chodzę po tym mieście i pytam o pracę. Jednak, gdzie by mnie wrażenie nie poniosło, tam spotykam wyznawców właśnie mojej filozofii. I trudno mieć do nich pretensję, że na zadane przeze mnie pytanie o pracę – odpowiadają - że - pracy nie ma!

*
Nikt mi nie wmówi, że moja filozofia jest nieprzydatna w codziennym życiu. Otóż, kiedy dajmy na to, uderzę się w głowę i odczuję ból, wówczas przypominam sobie, że jest to jedynie wrażenie chwili - co wywołuje z kolei efekt przeklasyfikowania - ból przestaje być rozumianym po staremu, jako to skutek pewnego zjawiska, a staje się abstrakcyjną i nieuchwytną składową, danej chwili w której zaistniał.
Nie powiem, że taki ból nie jest żadnym cierpieniem, ale dzięki filozoficznemu podejściu staje się dużo łatwiejszy do zniesienia.

13 lutego 1989 roku
Dzisiaj przybliżę okoliczności zaprzyjaźnienia się z Bogdanem. Nie będzie tu jakichś literackich fajerwerków, ale z pewnością postaram się za wiele nie przynudzać, wszak ta książka ma jeszcze mnóstwo dziewiczych kartek do spenetrowania.

Po ukończeniu szkoły podstawowej w Międzyzdrojach, złożyłem papiery do technikum budowlanego przy ulicy Unisławy w Szczecinie. Pamiętam, że zaraz po egzaminie z polskiego spotkałem kolegę z podstawówki, który również zdawał do jakiegoś technikum i był przypadkowo w posiadaniu pytań na mający się odbyć egzamin z matematyki. I choć tego przedmiotu bałem się mniej niż polskiego, to jako, że rzucona za pytania cena nie należała do wygórowanych, i jak wiadomo, od przybytku głowa nie boli, postanowiłem je od niego kupić, na co szczodra mamusia dała mi pieniądze. I tak to z Andrzeja Kozioła pomocą – w skrócie - z Kozią pomocą, zdałem do szkoły średniej.
A propos posiadania pytań na dwa dni przed... przypomniało mi się teraz, jak to jeszcze kilkanaście dni wcześniej, matematyk, którego przezywaliśmy Pascal, zapytał na forum klasy, czy ktoś z nas wybiera się do szkoły średniej. Właścicielom uniesionych rąk, nauczyciel kolejno doradzał nad jakimi zagadnieniami powinni jeszcze popracować. Po czym usiadł i zaczął zajmować się gazetką porno, jaką zarekwirował mojemu koledze. Tata tego kolegi był marynarzem, więc dosyć wcześnie posiedliśmy wiedzę, co dwoje ludzi przeciwnej płci może dodatkowo ze sobą robić. Postanowiłem Pascalowi przerwać gorączkowe przewracanie kartek i zwrócić mu uwagę, że zapomniał omówić słabe strony mojej osoby. Wykrzyknąłem z końca sali: A Ja, proszę pana?! Zapomniał pan powiedzieć o mnie.
Pascal przyjrzał mi się przez chwilę i rzekł dobrodusznym tonem: Ty Kiełbowicz nic nie umiesz, ale ty sobie poradzisz!
Rzeczywiście. – Kiełbowicz kupił pytania.
A teraz, powiedzmy o tym, kto jeszcze spośród innych piętnastolatków dostał się na kierunek prefabrykacji elementów betonowych. Oczywiście jednym ze szczęśliwców był Bogdan, którego dopiero miałem poznać. I jako, że ja byłem z Międzyzdrojów oddalonych od Szczecina o sto kilometrów, a on z Wolina, obaj otrzymaliśmy prawo do zamieszkania w szkolnym internacie. Wraz z jeszcze pięcioma chłopakami zakwaterowano nas w pokoju nr 36, znajdującym się na ostatnim piętrze. Bogdan wybrał sobie łóżko sąsiadujące z moim.
Pewnie sądzisz czytelniku, że wiesz już w jaki sposób nasza przyjaźń się zawiązała? Niestety, w tym przypadku błędem jest sugerowanie się odległością dzielącą sąsiadujące ze sobą łóżka, nawet jeśli jest to tylko jeden metr, poprzez który bez obaw można wyszeptać swoje tajemnice. Dla dzisiejszej naszej przyjaźni ówczesny metr nie znaczy nic. Bo prawda jest taka, że ani z początku ani też z upływem kolejnych miesięcy między mną a Bogdanem nie nawiązywał się żaden bliższy kontakt. Brało się to stąd, że ja byłem wówczas zamkniętym w sobie dzieciakiem, przez cały czas myślącym jedynie o powrocie do rodzinnych pieleszy, a on wręcz przeciwnie. Bogdan w tej nowej dla siebie sytuacji był ożywiony jak pies, którego po miesiącach trzymania na łańcuchu wreszcie wypuściło się na dwór. Do tego, sprawiał wrażenie światowca we wszystkim obytego. Od samego początku był dla chłopaków autorytetem. Wymyślał ksywy, które myśmy w lot podchwytywali. Oczywiście, mi też nie przepuścił i jako, że nosiłem prochowiec i zadawałem głupie pytania, przezwał mnie COLOMBO. Posiadał tak wielką siłę perswazji, że chłopaki ulegali mu dosłownie we wszystkim, na przykład, gdy stwierdzał, że komuś nie pasuje fryzura, wówczas nie zważając na nieśmiałe protesty brał się do jej obcinania, według własnego widzimisię. Kiedy Bogdan pełen pasji bawił się we fryzjera, lub też inaczej organizował chłopakom czas, ja zakrywałem się w łóżku kocem i udawałem, że mnie nie ma.

W drugiej klasie, Bogdan z powodu nawarstwienia się u niego problemów z nauką, jak też konfliktów z nauczycielami, zrezygnował z technikum i przeniósł się do zawodówki, która notabene znajdowała się w tym samym budynku. Ponadto, kierownictwo internatu postanowiło całą siódemkę rozdzielić. Oczywiście, była to kara za różne przewinienia. Skutkiem łańcuszka wydarzeń, przez ponad rok jedynie mijaliśmy się z Bogdanem na korytarzach szkoły bądź internatu. Dopiero gdzieś na początku trzeciej klasy, czyli w okresie najbardziej dla mnie burzliwym, okresie buntu i dojrzewania, relacje między nami zaczęły ulegać zmianie. Był to czas, kiedy ojciec spotykał się z kochanką i coraz poważniej myślał o opuszczeniu matki. Muszę o tym wspomnieć, bo właśnie sytuacja w rodzinie w dużym stopniu przyczyniła się do tego, o czym wam opowiadam. Otóż, podczas weekendów, kiedy to przez dwa dni przebywałem w naszym nowym domu w Gryficach, wówczas bywałem świadkiem potwornych awantur, jakie wszczynały się między rodzicami. Matka żyła na skraju załamania nerwowego. Kiedy wychodziła do miasta, zdarzało się jej mylić kierunki. Po zrobieniu zakupów, mówiła na przykład: Idziemy do domu i kierowała się w złą stronę. Miała problemy z zasypianiem. Zdarzało się, że nie spała po kilka dni z rzędu. Ojciec załatwiał jej coraz silniejsze tabletki nasenne. Moja rola w domu sprowadzała się do roli niemego świadka. Nie umiałem pomóc matce. Co gorsza, w odruchu samoobrony postępowała we mnie i uzewnętrzniała się coraz wyraźniej obojętność, odgradzająca nie tylko od ojca, ale również od niej. Z czasem ta obojętność zaczęła przenosić się na wszystko co mnie otaczało.
Po ponurych weekendach, po których wracałem do Szczecina, zaraz po lekcjach, a czasami w ramach wagarów, odbywałem wielogodzinne samotne spacery po mieście, to ulegając marzeniom, to z kolei rozmyślając nad licznymi kłamstwami świata, które ukazywały mi się w coraz jaśniejszym świetle i z których to świat, moim zdaniem, zbudował sobie całkiem solidne fundamenty. Ale ŚWIAT urządza CZŁOWIEK, więc zacząłem przyglądać się człowiekowi.
Tak rodziły się różne spostrzeżenia, jak i nieufność do zaszczepianej wiedzy.
Gdzie w tym wszystkim Bogdan?
Nieraz się zdarzało, że wracając z tych spacerów próbowałem owymi refleksjami dzielić się z innymi kolegami. Miałem nadzieję być zrozumianym, zwłaszcza, że w tym czasie mieszkałem z chłopakami starszymi ode mnie, którzy po skończeniu zawodówki byli w drugiej klasie technikum. Wtedy dosyć często, choć nie pamiętam z jakich powodów zaglądał do nas Bogdan. I właśnie, kiedy dzieliłem się swoimi egzystencjalnymi odkryciami i nie znajdowałem zrozumienia u starszych kolegów, znajdowałem je u Bogdana. A On przeważnie zainspirowany moimi zwierzeniami, zabierał się do wyjawiania swoich. Jednak i On w tym gronie rozumiany był tylko przeze mnie. Tego typu sytuacje powoli stawały się sygnałem konieczności częstszego ze sobą rozmawiania. I skoro najpierw dyskutowaliśmy znajdując się pośród innych kolegów, to w przeciągu krótkiego czasu poprzestaliśmy wyłącznie na własnym towarzystwie. Tak moi drodzy, zaczęła zawiązywać się ta przyjaźń.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chciałbym Was prosić, abyście uwagę swoją skupili nie tyle na ortografii, bo ewentualne błędy wcześniej czy później sam zauważę, co na składnię, z którą mam większe problemy. Ponadto interesuje mnie, które fragmenty tej części dziennika zdaniem Waszym są zajmujące, a które marne, banalne, nudne itd. Potrzebne jest mi to do ostatecznej korekty - tj. uatrakcyjnienia bądź zwyczajnie usunięcia najgorszych fragmentów. Wielkie dzięki z góry, za Wasze krytyczne podejście - takie o jakie proszę. Kłania się Don Cornellos

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam. Jeśli o mnie chodzi to ten fragment zostawiłabym w całości. Czytałam z zainteresowaniem, tekst jest płynny, przejrzysty. Ja tu nie widzę jakichś problemów ze składnią. Moim zdaniem jest lepiej, niż na samym początku. Jesteś bardziej oszczędny w słowach. Fajnie, że wklejasz krótsze kawałki - jest więcej czasu na przeanalizowanie tekstu. Do pozostałych części jeszcze wrócę. Pozdrawiam/B.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam, co prawda nie przepadam za dziennikami, ale uwielbiam ironię a szczególnie autoironię, i ona się pojawia, w takim ładunku na jaki stać 20-letniego bohatera (nie wymagajmy żeby 20-latek podchodził do życia z doświadczeniem i dystansem 50-latka:) We wstawkach tyczących "filozofii życia" lekko się gubię, ale rozumiem że w tym wieku "tak się ma", jako że mam ten czas już za sobą jestem pełna pobłażliwości...Ogólnie podejście do życia i do siebie samego jest u bohatera na tyle interesujące że jestem ciekawa dalszego ciągu. Z dat umieszczonych przy dzienniku wynika że bohater ma obecnie ładnych parę lat więcej, ciekawa jestem jak rozwinęła się u niego ta "filozofia nie istnienia" :)
Ciekawy pomysł z tym "wrażeniem bólu".

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

polKa - "Z dat umieszczonych przy dzienniku wynika że bohater ma obecnie ładnych parę lat więcej".
Pragnę w tym miejscu pięknej polce przypomnieć, że nie należy automatycznie łączyć bohatera z autorem, choćby i 1000 przesłanek za tym przemawiało. Pozdrawiam bardzo serdecznie :))

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No tu się autor trochę zagalopował. Oznajmiając wszem i wobec, że to co napisał jest "dziennikiem" daje tym samym czytelnikowi prawo do identyfikowania go z bohaterem. Czy się mylę?
A tymczasem zabieram się do czytania pozostałych części. Pozdrawiam i życzę weny (koniecznie twórczej).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ależ niebieskooka Słowianko - Prawo masz zawsze, powiem więcej, jeżeli ktoś zechce ci je odebrać, powiedz tylko mi, a wyciągnę z pracowni lampę rentgenowską i go tak napromieniuję, że już po dwóch dniach będzie miał objawy białaczki. :))
Chodziło mi o to, że artysta w swojej wyobraźni może wszystko, może nadać książce tytuł Dziennika, stwarzać pozory tego gatunku, bohaterowi nadać własne imię i nazwisko -
jednocześnie pisać o przeżytych historiach, które nigdy nie miały miejsca. Taka forma książki wydaje mi się nienajgorszym sposobem na uprawdopodobnienie zawartych treści. Co się z tym wiąże? - Jest szansa, że wywoła w czytelniku żywszą reakcję, niż gdyby ten był na 100 procent pewny, że ma do czynienia z czystą fikcją. Autor-prowokator, może nieźle sprowokować. Moim zdaniem, wszystko może byc pretekstem, jeśli chce się na jakiś temat wypowiedzieć - nawet zmyślenie własnego życia. Skądinąd, ale pewnie o tym wiesz, był to sposób mistyków na otwieranie swoim uczniom oczu. Opowiadali rzekomo dawne swoje historie, które wynikały z ich głupoty, nie wiedzy, braku współczucia, miłości etc. Przypowieści, przypowieści, przypowieści. A do przypowieści pasuje autoironia, którą Ty tak uwielbiasz. Autoironię z kolei najlepiej asymiluje dziennik, w którym nigdy nie jest jej za dużo. Uff :))

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przyznaję, jestem naiwnym dziewczęciem i bezkrytycznym czytelnikiem, wierzę każdemu autorowi na słowo i jeżeli prowadzi mnie na manowce to idę za nim z zamkniętymi oczyma. Wciągam się w jego świat i zastanawiam się jak ja odnalazłabym się na jego miejscu.
Wniosek z tego taki że recenzent ze mnie żaden:(
A co do sposobu przekazywania światu swojej filozofii to zgadzam się - każdy sposób jest dobry (o ile trafia do czytelnika:) i wywołuje jego reakcję).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Więc tak, nie tamte słabsze, tylko tamta, bo dopiero przeczytałam 1 i 2. Pierwsza jest zagmatwana, na początku zaczęłam szukać błędów technicznych, ale szybko przestałam, bo musiałam skupić się by cokolwiek zrozumieć. Impreza u Bogdana jest niezrozumiała. Piszesz o wydarzeniach, a w to wplatasz skrawki myśli, porozrzucane, bez ładu i składu.

Ze spraw technicznych w pierwszej części:
-w porównaniu do tego - raczej w porównaniu z tym, ale w zasadzie może zostać.
-a to był dzień rzeczywiście jakich mało - rzeczywiście jest zbędne.
-które odbywały się w niedomykającej się łazience - żeby uniknąć powtarzania "się", można napisać na przykład - które miały miejsce w niedomykającej się łazience, albo coś w tym stylu.
większe byłoby prawdopodobieństwo, że byłoby tożsame z tym - powtórzenie byłoby.
-sprzeczki, gdzie każdy kłóci się z każdym - to gdzie mi nie pasuje, może "w których", albo "podczas których"
+cóż można, kiedy misją życiową człowieka okazuje się ni to gruszka ni pietruszka - bomba
-ni to w tym śmiechu, ni to już w krzyku - albo "ni to w śmiechu, ni to już w krzyku", albo "ni to w tym śmiechu, ni to w tym krzyku"
+kiedy całkiem już zbliżył się do nich, wówczas tykając palcem każdego z osobna, zadawał pytanie: czy tyknięty wie, co to za sen? - podoba mi się

I tu już przestałam sprawdzać, bo skupiałam się na zrozumieniu czegokolwiek.

Druga część natomiast jest dobra, również technicznie. To dobrze, bo może świadczyć o tym, że się rozwijasz z każdą, a o to właśnie chodzi (zobaczymy co będzie w 3). jest logiczna i ciekawa. Co najważniejsze nie czyta się jej z wysiłkiem, co miało miejsce w pierwszej części. Historia przyjaźni z Bogdanem jest ciekawa i dobrze opisana.

Tak sobie myślę, że może gdybyś pierwszą część bardziej podzielił, byłoby czytelniejsze. Bo strasznie dużo w niej baaardzo długich akapitów. Może je pociąć i oddzielić od siebie.

Pozdrawiam :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Część pierwsza uległa znacznej korekcie. Wyrzuciłem dewagacje na temat opisu i historię szalejącego na deskach alkoholu. Skróciłem też inne fragmenty tej części. Zresztą sam się okropnie męczyłem, gdy to czytałem.
Niemniej Twoje uwagi bardzo mi się przydadzą. Dziękuję za świetną robotę. Czyżby zawiązywała się między nami wzajemna literacka pomoc?
Byłoby bardzo dobrze
Pozdrawiam Rumianku :))

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...