Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Lecąc w dół


Rekomendowane odpowiedzi

Zatrzymał się tylko po to, by sprawdzić, czy ktoś za nim nie idzie. Ulica była pusta. Westchnął i ruszył przed siebie.

Po chwili znów przystanął. Tym razem nie rozglądał się na boki. Od jakiegoś czasu miał dziwne wrażenie, że ktoś za nim idzie. Kto mógłby go śledzić? Po co miałaby to robić. Przecież on - mały Adaś - nie mógł być nikomu do niczego potrzebny. Nie miał nawet własnych pieniędzy, więc czy ktoś byłby na tyle głupi, żeby go okraść? Porwanie też nie wchodziło w rachubę. Pewnie to tylko wyobraźnia po raz kolejny płatała mu figla.

Jeszcze tego mu teraz brakowało! Tej nocy miał przecież zostać w domu sam. Właściwie z Kropkiem, starym, zmęczonym życiem kundelkiem, który nie dość, że miał już zaburzenia słuchu i wzroku, to nawet nie wykonywał poleceń, które wielokrotnie mu wydawano.
Tata mówił na przykład: "Kropek, idziemy na spacerek", a Kropek leniwie unosił głowę, spoglądał mu prosto w oczy, zupełnie jakby zadawał pytanie: "No coś ty, pańciu, do mnie mówisz? Znowu spacerek? Chyba żartujesz. Sam idź."
Kiedy w dom zjawiała się obca osoba, Kropek ani nie szczekał, ani się do niej nie łasił, bo ledwo ją zauważał. Zgodnie z zasadą: "przyszedł to sobie pójdzie", nie zadawał sobie trudu, by sprawdzić, a co dopiero obwąchać gościa.

Adaś miał dziś, a dokładnie tej nocy, zostać ze swoim ukochanym psiskiem -Kropkiem. Wieczorem musiał go jeszcze wyciągnąć na najkrótszy chociaż spacerek. W drodze do domu obmyślał podstęp, który Kropkowi mógłby się wydać najbardziej wiarygodny.

Wreszcie dotarł do domu. Rodzice, zgodnie z obietnicą, czekali na jego powrót. Mama musiała przecież udzielić mu jeszcze kilku wskazówek z serii „rób, nie rób”. Po raz pierwszy zostawał w domu sam. Co prawda piętro niżej mieszkała jego babcia, ale Adaś uparł się, że tym razem nie będzie u niej nocował. Twierdził, że jest już wystarczająco dorosły i ze wszystkim na pewno sobie poradzi.

Rodzice mieli wrócić następnego dnia tuż przed południem. "Trzeba ich czasem wypuścić na jakieś przyjęcie czy jakieś tam urodziny - tłumaczył sobie Adaś. – „Całonocna impreza - powtarzał sobie w myślach. - Kto by pomyślał, że oni będą brali udział w czymś takim, co pokazują na filmach. W takich tych, no tych, baletach... bankietach....". Do tej pory rzadko raczej wychodzili w celach rozrywkowych i to na tak długo.

Mama cały czas miała jednak wątpliwości: „Czy powinniśmy jechać? Właściwie to już nie mam ochoty. Wolałabym zostać. Adaś nie będzie czuł się bezpiecznie. Adaś….”.

W końcu jednak wyjechali. Adaś pomachał im jeszcze przez okno. Kropek nie pofatygował się nawet, żeby ich pożegnać. Adaś spojrzał na niego z wyrzutem:
- Kropek pańcia pojechała - powiedział.
Kropek podniósł łepek i od niechcenia zapytał:
- Do mnie mówisz? Czy ja mam was witać za każdym razem, kiedy przychodzicie i wychodzicie? Nie za dużo ty ode mnie wymagasz? Ja mam przecież swoje lata i coś mi się teraz od życia należy. Aha... - dodał po chwili - i nie myśl, że wyprowadzę cię teraz na spacer. Jak musisz, to idź sam. Młody jeszcze jesteś.

Adaś miał w pamięci połowę przykazań mamy. Jedno z nich przypominało o wyprowadzeniu psa na spacer. Skoro jednak Kropek sam wypowiedział się w tej sprawie, to chyba Adaś mógł zaliczyć choć to jedno zadanie jako "wykonane".

- Co ja teraz będą robił?
Na stole w kuchni znalazł gotową kolację. Znowu kanapki, a może tak zamówić sobie pizzę. Tata zostawił mu pieniądze. Co prawda powiedział, że to na wszelki wypadek, ale czy ten wypadek nie można było nazwać wszelkim? Nie namyślał się długo. Telefon do pizzeri otrzymał na informacji. Zamówił największą i prawie najdroższą pizzę.

W oczekiwaniu na dostawę zajął się komputerem. Po chwili włączył jeszcze telewizor. W pewnym momencie wydało mu się, że słyszy skomlenie Kropka. Spojrzał na jego legowisko. Psa tam nie było. W poszukiwaniu czworonoga wkroczył do kuchni. Ale tam też go nie znalazł. Może w sypialni? I tam go nie było. Trafił na niego dopiero w łazience.
- Oszalał pies, czy co?
Wygonił Kropka do przedpokoju.
- Na kafelkach będziesz leżał? Jeszcze reumatyzmu dostaniesz!
Kropek spojrzał na niego z wyrzutem:
- Hałasujesz mi za uchem tymi pudłami. Gdzie mam sobie miejsce znaleźć? I - dodał po chwili - założę się, że pizzą też się ze mną nie podzielisz?
- Obrażalski - osądził Adaś. - Żebyś wiedział, że się z tobą podzielę. Ale jak będzie cię coś potem bolało, to nawet się nie przyznawaj.

Zamykając drzwi łazienki, Adaś zauważył stertę przygotowaną do prania:
- Kropek, a może byśmy tak pranie zrobili. Mama pewnie się ucieszy. Wiesz, jak się to robi? Zawsze jej wtedy towarzyszysz.
- Nie patrzę, co naciska. Tylko za nią chodzę.
- Poradzimy sobie.

Adaś wepchnął do pralki wszystko, co nawinęło mu się pod rękę. Zamknął drzwiczki i zaczął naciskać różne kolorowe guziczki. Kiedy dotknął piątego czy nawet szóstego z nich w domu zapanowały ciemności.

- Chyba coś się popsuło. Może to nie był ten właściwy przycisk? Może jakaś awaria prądu?

Wyszedł na balkon. Sąsiedzi mieli światło. Postanowił nie zawracać się z tym problemem do babci. Sam sobie poradzi.
- Korki! Korki! Korki! Jasne. Wybiło korki.

Kropek stwierdził, że teraz właście nadeszła odpowiednie pora na drzemkę.

Adaś przyniósł taboret i chciał dosięgnąć do bezpieczników. Był jednak jeszcze trochę za mały. Przyniósł drugi taboret i ustawił na pierwszym. Ostrożnie wszedł na misterną konstrukcję. Dotknął jednego z bezpieczników i poczuł jak traci grunt pod nogami. Grunt? Jaki grunt? Taboret...


Nigdy wcześniej nie jadł tak dobrej pizzy. Nigdy nie zjadł jej też aż tyle. Kiedy zlizywał keczup z ostatniego kawałka, przez pokój przemknęła błyskawica. "Dziwne - pomyślał. - Taka ładna błyskawica". Do pokoju wszedł Bartek. Poprosił o kawałek pizzy. Adaś podzielił się z nim niechętnie. Nie lubił Bartka, ale musiał spotykać się z nim w szkole. Chłopiec nazywał Adasia "głupolem" i śmiał się z niego przy każdej okazji, a teraz jeszcze wychciewał od niego pizze.

Bartek zabrał wydzielony mu kawałek i najzwyczajniej w świecie... zniknął. Adaś odżałował kawałek pizzy i ucieszył się, że nie musi przebywać z... kolegą... w jednym pomieszczeniu.

Rozejrzał się po pokoju.

Sprawdzał czy na przykład zza szafy nie wyłoni się jeszcze jakaś postać. Nie zauważył już nikogo.
Na stoliku paliły się świeczki. Dziwne, nie pamiętał, żeby je zapalał.
Mieszkanie, w którym mieszkał już od paru lat, wydało mu się większe niż zazwyczaj. Ściany wydłużyły się, a i pokój zrobił się jakby przestronniejszy. Chłopiec chciał wejść do kuchni, ale kuchni nie było na tym poziomie, musiał zejść do niej po schodach. Na dole było tak samo dużo miejsca, jak na górze. Wszystko wydało mu się takie ładne, takie czyste i takie nowe.

Usłyszał dzwonek.

Poszedł otworzyć. Kolejne odwiedziny.
Koledzy z klasy i z całej szkoły. Niektórych nawet nie znał. Każdy przyprowadzał kogoś ze sobą. Było ich coraz więcej i więcej. Uśmiechali się i wcale nie pytali, czy mogą wejść. Pobiegł za nimi na górę. Tam… goście saidali już przy stolikach, znajdowali sobie miejsce na kanapach, na ziemi. Powoli zaczynało brakować wolnej przestrzeni.

- Nie możecie tutaj zostać! - krzyczał Adaś. - Idźcie sobie stąd! Idźcie! Zaraz wrócą rodzice. Nie będą zadowoleni z tego, że zaprosiłem tyle gości podczas ich nieobecności. Nie możecie tutaj zostać!

Złapał jakiegoś chłopca za rękę i chciał sprowadzić go na dół. Chłopak zaprotestował.

- Kropek! Gdzie jest kropek - Adaś rozglądał się za swoim psiakiem.

Nikt go nie widział. Nikt go nie znał.
- Jaki Kropek? - pytali zdziwieni.

Ktoś zaczął śpiewać.

Adaś poczuł, jak łzy napływają mu do oczu.
- Idźcie stąd - błagał. - Ja was nie zapraszałem.

Spojrzał przez okno. Z nocy zdążył się już zrobić dzień, a ludzi w domu ciągle przybywało. Nagle... na tarasie zauważył Kropka…., zauważył... Kropka.

- Przecież my nie mamy tarasu - krzyknął. - Gdzie ja jestem? Co się ze mną dzieje? Kropek - zawołał wychylając się za drzwi prowadzące na taras.

Kropek szczeknął i wskazał głową nadjeżdżający samochód. Wracali rodzice.

Adaś pobiegł im na spotkanie. Chciał wszystko dokładnie opowiedzieć. Bał się reakcji taty. Nie miał niczego na swoje usprawiedliwienie. Nie wiedział, skąd biorą się ci ludzie. Nikogo nie zapraszał.

Tata wysiadł właśnie z samochodu i bez słowa wskazał na znikający we wnętrzu jego domu tłum. Uśmiech, który początkowo gościł na jego twarzy, zniknął z jego oblicza.
- O co tutaj chodzi? Co się tutaj dzieje?

Adaś bez trudu odgadł, że tata jest już bardzo zdenerwowany lub jak to zawsze mawiała mama: "wyprowadzony z równowagi". Kiedy tylko znalazł się w okolicy drzwi, zaczął wypychać wszystkich na zewnątrz. Adaś chciał mu w tym pomóc.

- Nie przeszkadzaj mi – krzyknął tata.

Kropek dzielnie pomagał w wypraszaniu gości. Przybyli ruszali się niechętnie. Ci, którzy upuszczali dom ustawiali się w pochód, który zaczął powoli krążyć dookoła domu. Niektórzy zapalali świece. (Skąd brali te świece? Skąd wzięli zapałki?) Chodzili wzdłuż budynku. Krzyczeli. Adaś nie mógł zrozumieć słów, które wydobywały się z ich ust. Dla niego był to jeden wielki jazgot. Obawiał się tego, że zaraz zacznie go boleć głowa. Tłum malował po ścianach. Kiedy już wszystkich udało się wypchnął na zewnątrz, tata powiedział:

- Nadszedł czas drugiej próby...

Wszystko zniknęło. Nie było już tłumu. Nie było rodziców. Nikt już nie krzyczał. Pozostał tylko Adaś i Kropek.

Chłopiec wyjrzał przez okno. Na podwórzu nie zauważył nikogo, z fasady domu zniknęły napisy.

Przed budynkiem stał tylko samochód rodziców.

- Pewnie poszli do cioci - powiedział Kropek.

Adaś skinął głową. Odetchnął i wrócił na górę, gdzie zamierzał dokończyć jedzenie pizzy.

Kiedy tylko wpakował do buzi spory kawałek przysmaku, usłyszał dobiegający w podwórka hałas. Znów wyjrzał przez okno. Przed samochodem, który rodzice zostawili na wjeździe, kręcili się podejrzani osobnicy. Było ich trzech. Zdaniem Adasia prezentowali się nieciekawie. "Typy spod ciemnej gwiazdy" - pomyślał. Jeden z nich zaglądał przez szybę samochodu do środka. Drugi - dłubał w nosie. Trzeci - kopał w koło.

- Co wy robicie? - chciał krzyknąć chłopiec, ale głos utkwił mu w gnie udało mu się wydobyć głosu.

Dłubiący w nosie facet wyciągnął z kieszeni jakiś klucz, czy coś co klucz przypominało i spróbował otworzyć drzwi samochodu.

- Kradną nasze autko - tym razem krzyk Adasia nie okazał się bezgłośny.

Kropek wyskoczył na stół i zerknął za parapet. Adaś w pośpiechu złapał za telefon. "Gdzie dzwonić? Gdzie dzwonić? Do cioci? Do tej, do której przed chwilą poszli rodzice? Czy ich tam zastanie? Może lepiej do sąsiada? Albo na policję? Od tego jest przecież policja?" Bał się strasznie. Jaki numer ma wykręcić? "Policja, ale oni na pewno przyjadą później niż zjawiliby się rodzice. Kropek co robić?" Ostatecznie wybrał numer na policję. Wiedział, że będą zadawać mnóstwo niepotrzebnych pytań, a on nie miał na to czasu. Nie, nie zadzwoni na policję, ale do policjanta.

Wystukał numer pana Kazia, który znał tatę jeszcze z czasów szkoły podstawowej. Na pewno mu nie odmówi i co najważniejsze pomoże. Może akurat będzie w pracy i weźmie radiowóz. Fajnie byłoby przejechać się takim radiowozem i to jeszcze na sygnale....

Adaś rozmarzył się, ale zaraz, zaraz, kradli im przecież samochód.

Kropek zamierzał właśnie postawić łapę na parapecie. Leniwie wyciągnął ją przed siebie i wtedy właśnie zahaczył o firankę, która pociągnęła za sobą doniczkę.
Trzask.

Na ziemi leżała teraz nie tylko rozbita doniczka, wysypana z niej ziemia, złamany kwiatek, ale i nieszczęsny Kropek.

Hałas zwrócił uwagę złodziei.

- Tam ktoś jest - zasugerował jeden z nich. - Jakiś maluch - dodał po chwili. - Zabierzmy go ze sobą.

Adaś kurczowo ściskał w dłoni słuchawkę.
- Dzwonię na policję - zawołał.

Osobnicy ruszyli w kierunku domu.

Chłopiec zbiegał właśnie po schodach. Wiedział, że musi zabarykadować drzwi. Jak? Czym? Nic nie przychodziło mu do głowy. W drodze na parter krzyczał:
- Panie Kaziu, panie Kaziu, ja od pana Tadka. Pomocy. Kradną samochód.

Kropek dotrzymywał mu kroku.

Nie zdążyli nawet dobiec do drzwi.

Tamci zaczęli je już otwierać. Wchodzili do środka.

Kropek łapał ich za nogi.

Nagle wszystko się rozpłynęło.

Nastała cisza.

I już…wracają rodzice.

Pan Kazio podaje rękę tacie.

Złodzieje siedzą w radiowozie.

Odjeżdżają.

Pozostają rodzice, Adaś i Kropek. Głaszczą go po głowie, Kropka - po łebku.
- Już dobrze.

Sufit. Przewrócony taboret. Babcia, która pochyla się nad wnuczkiem. Kropek, który liże go po twarzy.
- Kropek, gdzie oni? - pyta Adaś.
A Kropek milczy, zupełnie tak jakby nigdy wcześniej nie mówił.
- Gdzie?
Babcia przynosi pizzę. Nawet nie jest nadgryziona.

Pamięta przecież, że ją jadł.

Dostał jeszcze jedną?

Nie ma już domu i nie ma samochodu, i nie ma jeszcze rodziców. Jest tylko noc. Długa noc, która trwa.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To może tak: wg mnie język sam w sobie momentami jest bardzo lekki, słowem - całkiem niezły, natomiast samo opowiadanie jest trochę mdłe i nijakie. Niby schizy dzieciaka(dobra nazwijmy to wyobraźnią;) ), jego widzenie świata, pies, który gada itd oddane w realistyczny sposób(i pomysł dobry), ale przez to opowiadanie się nie "płynie", ono nie pociąga, po prostu pozostaje obojętne. Ja bym nad nim jeszcze popracowała, bo, jak juz mówiłam, pomysł jest:) Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...