Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Jest staroświecki i jakby za duży do mojego pokoju. Wisi na środku sufitu i pyszni się swoimi siedmioma żarówkami. Sześć jest z góry powkręcanych do opraw znajdujących się w małych, szklanych, miseczkowatych kloszach rozmieszczonych w równych odstępach na obwodzie obręczy odlanej z brązu. Siódma stanowi środek tego okręgu, zwisa głową w dół, w podobnej do pozostałych, lecz trochę większej misce, którą można dowolnie opuszczać i podnosić na stalowej lince przeplecionej przez system bloków z kółeczkami i zakończonej zdobionym secesyjnymi wzorami ciężarkiem. Jeden z sześciu kloszy ma ubitą krawędź, której jednak stąd nie widać. Myślę, że mama specjalnie tak odwróciła żyrandol, by nie drażnił moich estetycznych odczuć. Wie o mojej wrodzonej pedanterii. Sama zresztą jest perfekcjonistką, a że lubi starocie i jest sentymentalna, więc z tak drobnego w sumie powodu, nie zamieniła by tej lampy na żadną inną. Zresztą znamy się z żyrandolem od lat i zawsze, odkąd sięgam pamięcią miał ten jeden klosz wyszczerbiony. Podobno jeszcze przed wojną, w trakcie wymieniania spalonej żarówki stłukł go mój dziadek spadając ze zbudowanego z krzeseł rusztowania, które nie wytrzymało jego ciężaru. Dziadkowi na szczęście nic poważnego się nie stało. Kilka rozległych sińców i to wszystko, ale od tamtej pory żyrandol zyskał nieodwracalne piętno.
Pod tym względem jesteśmy podobni. To znaczy nie chodzi mi o dziadka, ale o żyrandol. Podobnie jak on jestem nieodwracalnie napiętnowany. Od prawie dwóch lat leżę bez ruchu, na wznak i gdy tylko nie śpię to przypatruję się mu, jak w ciągu dnia zmienia swój wydawałoby się niezmienny wygląd. W nocnym świetle, przed świtem i po zmroku jest prawie czarnym pająkiem uwieszonym na suficie. Potem w ciągu dnia nabiera kolorów, a kiedy po południu przez okno wpadają promienie zachodzącego słońca, połyskuje brązami lanego metalu i marmurkową zielenią szklanych kloszy.
Ale prawdziwego przepychu i godności nabiera wówczas, gdy rozjarzy się własnym światłem. Może palić się jedną, środkową żarówką, lub trzema, czterema, sześcioma i siedmioma światłami na raz, rzucając przy tym na sufit i ściany oraz na przedmioty, które jestem w stanie dojrzeć, fantastyczne cienie i kojące kolory. Jest tak piękny, że pragnąłbym nim być, a nie sobą, żywym lecz bezwładnym, ciągle widzącym i słyszącym ciałem i co gorsza pojmującym własny stan.
Doskonale pamiętam siebie sprzed wypadku. Byłem chodzącą radością, niezłomnym optymistą i marzycielem. Jakie to ja miałem plany! O ho, ho! Trudno je też zliczyć. Sto pomysłów na godzinę.
Jedna sekunda nieuwagi i po herbacie. Mój ojciec w tym zderzeniu zginął na miejscu. Matka po długim pobycie w szpitalu odzyskała zdrowie, a ja niestety przeżyłem. Prowadziłem auto. Tato, jak nigdy wcześniej, zgodził się na moje usilne prośby i oddal mi na parę minut kierownicę. Uległ mi wtedy nie pierwszy, ale niestety ostatni już raz.
Przez wiele miesięcy byłem w szoku i nic nie pamiętałem, ale gdy powróciły wspomnienia, to przeżywałem tę jazdę, a właściwie jej finał na okrągło, miesiącami. Nie jestem w stanie opisać swego żalu. Tego nie da się wyrazić w jakikolwiek sposób. Gdybym trochę tylko wtedy zwolnił i nie udawał znakomitego rajdowca, to może nie doszło by do zderzenia. Gdybym nie przejechał tamtego skrzyżowania na żółtym świetle, ale poczekał na zielone, to o kilka sekund spóźniłbym się i pomimo poślizgu ominąłbym tę starą ciężarówkę.
Wyrzuty, niekończące się wyrzuty, całe korowody wyrzutów... Nic jednak nie dadzą i niczego już nie poprawią. Czasu nie da się cofnąć, odwrócić i na nowo, dokonując poprawek w odpowiednich momentach, powtórzyć życia. Początkowo pragnąłem by był to tylko sen. Nie potrafiłem pogodzić się z tragedią, przyjąć jej do wiadomości. Byłem młody. Bardzo chciało mi się żyć. Miałem kolegów, dziewczynę. Ten koszmar jednak mi się nie przyśnił. Wszystko to bezpowrotnie utraciłem. Na zawsze.
Nie pragnąłem by ktokolwiek mnie odwiedzał. Jakoś dałem to mamie do zrozumienia, więc nikogo do mnie nie dopuszczała. Nie potrzebowałem niczyjego współczucia. Sam też nie chciałem nikogo oglądać, widzieć ich jak są tacy zdrowi, radośni i litują się nade mną, zwiędłą kukłą. Gdybym mógł to odebrałbym sobie życie. Czasami cieszyłem się, że ojciec nie przeżył, bo oszalałby widząc mnie w takim stanie. Kochał mnie ponad wszystko, tak jak ja jego. Świetnie rozumieliśmy się. Nie, nie będę tego wspominał. Muszę zapomnieć. Zapomnieć!
Pamięć jest moim katem. Torturuje mnie nasyłając te wszystkie myśli i wspomnienia. Powinienem nie rozpraszać się, zmobilizować wszystkie tlące się jeszcze we mnie siły i skupić je na kontemplowaniu żyrandola. Wszystko inne nie może mnie od tej czynności odwodzić. Tak długo, jak będę żył, tylko to mi pozostało i jedynie to daje ukojenie. Spokój, cisza, senność, sen, sny, kolejny dzień, cholernie długi dzień do odpokutowania. Za co ta pokuta? Za co?!
Nie, nie! Tylko nie myśleć o niczym. Zatrzymać wszelkie myśli. Zapomnieć o sobie. Pustka, pustaka... pustka. Patrzeć jedynie na żyrandol! Patrzeć! Być samym tylko patrzeniem! Niczym nie zmąconą obserwacją. Nie być i być jednocześnie. Jestem żyrandolem. Nim jestem. Tylko to jest rzeczywiste. Nic innego, tylko to... to... to... to... to - w rytmie oddechu - to... to... to... o... o... o...
Zasłona złudzeń opada, albo jak kto woli, rozdziera się. Jestem teraz świadomy, że nic nie jest na zewnątrz, wszystko jest wewnątrz. Trudno mi to jakoś inaczej wyrazić, bo jest tym i tym równocześnie. Ból głowy i śnieg za oknem, ten spadający z góry i unoszący się w podmuchach zamieci i ten leżący na gałęziach uśpionego klonu i na dachu sąsiedniego domu - jestem tym. Wszystkie płatki śniegu rozdmuchiwane przez porywisty wiatr, są mną. Boże, jak ja pięknie wiruję! Ach! Jestem kwintesencją gracji, baletmistrzem wykonującym piruety na największej scenie świata. Żyję na sto tysięcy możliwości... Nie!... na miliardy miliardów sposobów. Czy ktoś to widzi, ten wieczny ruch, te ciągłe przeistaczanie się z kształtu w kształt? Ciągle inny i niepowtarzalny fenomen. Cud!.. Istny cud! To właśnie ja jestem tym wszystkim.
Czuję radość i szczęśliwość, jakiej nigdy wcześniej, będąc zdrowy nie przeżywałem. W takich chwilach nie ma chyba szczęśliwszej ode mnie istoty. Nie, nie istoty, a raczej jedynego, niepodzielnego bytu. Przecież obserwuję sam siebie! Jestem... jestem taki... wieczny... A może nawet odwieczny? Jakbym już umarł. Wolny od wszystkiego, a przede wszystkim od własnego kalectwa. Taki jaki jestem, jestem doskonały. Nie mam żadnego braku. Czy ktoś to pojmuje?!
Jeśli nie, to niech się dobrze przypatrzy moim oczom. Tylko w nich można to odczytać. Błyszczą samym szczęściem. Ja jestem samym szczęściem! Jedynie ja to pojmuję!

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Gdy na jasnym wieczornym niebie, Księżyc z wolna się zarysuje, Swym ledwo dostrzegalnym okręgiem, Wypełnionym nikłym półprzeźroczystym blaskiem,   Ku wiejskim polom rozległym, Tam gdzie samotny stoi krzyż, Skieruję się by oddać hołd historii, Mocą szczerych mych modlitw,   Nad mogiłą nieznanego partyzanta przystanę, A gdy wieczorny wiatr owieje policzki moje, W ciszy za jego duszę się pomodlę, Dziękując mu za jego niezłomną walkę…   Zapewne był młodszy ode mnie, Gdy niemiecka kula zakończyła jego życie, Gdy bezładnie upadł na ziemię, A cieniutkimi stróżkami popłynęła jego krew…   By w miejscu jego śmierci, Tam gdzie wojna przecięła życia nić, Stanął po latach brzozowy krzyż, Imienia młodego partyzanta nie znający…   I ta bezimienna nieznanego partyzanta mogiła, Pomimo upływu dziesiątek lat, Dla pędzącego na oślep świata, Głośnym wciąż pozostaje wyrzutem sumienia.   W delikatnym wiatru powiewie, Słychać jakby tamten partyzantów śpiew, Czuć tamtą niezłomną ich wolę, Niesie się ich niesłyszalny śmiech,   Niegdyś za poległymi polskimi partyzantami, Wypłakiwały ich matki swe oczy, Gdy nadchodzące straszne wieści, Niewysłowionym bólem ich serce przeszywały…   Dziś w świecie ułudą nowoczesności zaślepionym, Każdy chce tylko się bawić, Nie obchodzą nikogo bezimiennych partyzantów mogiły I nikt za nimi łzy nie uroni…   Przy mogile nieznanego partyzanta uklęknę, Wyciągnę stary drewniany różaniec, Z pożółkłymi kartkami do nabożeństwa książeczkę, Z wolna znak Krzyża czyniąc na czole.   Na ciemnozielonej trawie klęcząc, Tym wymowniejszy oddam mu hołd, Kłaniając się jego nadludzkim wysiłkom, Za trud żołnierskiej służby dziękując…   Porzucając wielki świat nowoczesnością pijany, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Zostawię cały ten hałas za plecami, Ku staremu kościołowi skieruję swe kroki,   W stareńkim kościele drewnianym, Na skraju niewielkiej wsi, W skupieniu pomodlę się w ciszy, Za dusze partyzantów poległych.   Choć hucznego świata hałas, Z oddali nieproszony do uszu dobiega, Popłynie cicho moja modlitwa, W cieniu wielowiekowego ołtarza,   Gdy snop światła z starego witraża, Padnie na kartki mego modlitewnika, Tym cichsze modlitw mych słowa, W stareńkim kościele czule wyszeptam.   W drewnianej świątyni, gdzie czas się zatrzymał, W ciszy, która w sercu pokorę roznieca, Modlitwa ma popłynie czysta, nieprzerwana, Za duszę młodego nieznanego partyzanta…   A o zmierzchu z drewnianego kościoła wychodząc, Gdy księżyc już jaśnieje nad okolicą, Rymy kolejnego wiersza zaplatając, Pobiegnę myślami ku moim czytelnikom.   By tym skromnym wierszem, Także i Was poprosić o modlitwę, Za tych którzy naszą Ojczyznę, Umiłowali niegdyś nad własne życie.   A których prawdziwe imiona, Bezlitosny zatarł już czas, Nikt już przenigdy ich nie pozna I pozostaje nam tylko za nich modlitwa…   Za dusze partyzantów nieznanych, Których pamięci strzegą bezimienne mogiły, Zamykając na chwilę oczy, Wszyscy się teraz w skupieniu pomódlmy…
    • @Berenika97 Najserdeczniej Dziękuję!... Pisanie o historii świata (zarówno prozą jak i wierszem) jest moją wielką życiową pasją, a tekstami mojego autorstwa chętnie dzielę się z szerszym gronem odbiorców... Często publikuję także fragmenty moich niewydanych dotąd drukiem powieści historycznych i artykuły z gatunku publicystyki historycznej. Choć spora część moich tekstów dotyka swą tematyką historii krajów Grupy Wyszehradzkiej (Idea zacieśnienia współpracy pomiędzy krajami Grupy Wyszehradzkiej zajmuje szczególnie ważne miejsce w moim światopoglądzie) to jednak w ogólnym ujęciu moje artykuły z gatunku publicystyki historycznej dotykają swą tematyką różnych epok historycznych i historii krajów ze wszystkich stron świata… Gorąco zachęcam do czytania i do komentowania!   @Dagna Może po prostu pisał z telefonu i stąd te błędy... W związku z Twoimi przemyśleniami polecam także łaskawej uwadze mój wiersz zatytułowany ,,Stare polskie podłogi"  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • @Poezja to życie Jest tak i siak. W ostatnim wersie "śmierć" jest zbędna. Tak mi się wymsknęło...
    • @Dekaos Dondi Temat, okryty tajemniczością i zakryty przed ludzkością :-)))))
    • Chłód dnia  Gorące pocałunki    Słońce za oknem  Brzydota nocy    Jej ostatni papieros  Śmierć już puka do drzwi 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...