Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Kucharz


Rekomendowane odpowiedzi

Kucharz zachłysnął się wręcz tym wzrokiem, oczywiście jako człowiek reagujący na zewnętrzne bodźce, a szczególnie że jako kucharz ma wyostrzone pewne zmysły. Ocenił jej palce. Smukłe. Pomimo tylu obrazów, założeń mimetyzmu, nikt nie potrafi prześcignąć natury. Ciągle go to zastanawiało, możliwe że przez te widzialne specyficzne drgania najoczywistszego życia, którego sztucznie nie da się odtworzyć. Kucharz uważa się za szczególnego artystę wyobraźni. Bo rzeczywistość to demaskacja, odwieczny zawód, świstki papieru, aura świętości czy grzechu zapowiadającą druzgoczącą obietnice początku. On nie opowiada, jak czuje to powietrze. Kiedyś spróbował i drżącą dłonią nakreślił twarz. Uczynił coś, czego nie pojął. Czy faktycznie świat opiera się na ociężałym i leniwym żółwiu, który łypie łagodnymi, ale tępymi ślepiami i koszmarnie długo umiera. A jeśli to miasto zbudowały dwa ssaki sterczące przy sutkach wilczycy, mitycznej bestii, a one śliniąc się wsysały w siebie tą pierwotną i naturalną dzikość gęstego lasu i rozległych pól okrytych żałosnym piskiem pożeranego stworzonka, które po prostu nie zdążyło w porę uciec. Nie, nie płacz już, to, co przeżyjesz wynagrodzi każdy strach. Ja nie jestem złym człowiekiem, inaczej to tylko odbieram. Żyję miłością, bo wiem, jak smakuję. I jest mi przykro, że jesteśmy tak, a nie inaczej. Kiedyś moglibyśmy być razem, ale ja się zgubiłem, a ty się śmiałaś. Jestem cierpliwy, poczekam aż będziesz gotowa. To długo trwa, całe to wybaczanie. Zatem nie płacz, oto kwiat miłości mojej... Boże, ale z nas kłamcy, marni aktorzy, nie powinnaś się teraz ruszać, maluję prawdziwie, chociaż w to nikt nie uwierzy, nawet jeżeli powiedziałbym że jesteś piękna, ale to już literatura, Bruno Schulz, którego nawet ja nie prześcignę w tym drążeniu środka, to takie odrażające, piewcy geniusza. Ty byś pewnie wyszła za takiego, bo czaruje coś między jedną godziną a drugą, może zgodziłby się, że w nieczasie, kiedy to próbuje się złapać sfinksa za ogon. a ja to wchłaniam od razu, ciągnę i ciągnę, znam te smaki.
Jest to miejsce zwątpienia, niemocy, bezsiły, czar niewiedzy, ten nimb tajemniczości co zwabia motyle nocy. A kiedy intuicja milczy, wpada się w płomień. On bełkocze, to biedny chłopiec o zbyt trwałej pamięci, samotny jak cała reszta takich jak on, cóż możesz mu dać, gest, frazes, resztę życia ? Zamienić Stwórcę w człowieka. Przecież on stoi i ziewa, on się nudzi. Ćmy uderzają w okna, gdyby tak wejść w jego myśli, usłyszelibyśmy pewien dysonans: stuk, słowo, stuk, słowo, stuk, słowo. Jeżeli to rozbije wreszcie mury jego czaszki i pogrzebie go w akcie tworzenia ? A jeśli wyjdzie poza i zawali te ściany i siedzących w nich konsumentów, albo wypowiedziane zagłuszy tą monotonię równo poustawianych krzeseł, stolików, a huk łamanych skrzydeł zagłuszy te żucie, mlaskanie, ścieranie się zębów. A jeżeli on rozwinie swoje dwanaście skrzydeł i odleci ? To wtedy będzie można spokojnie wstać i wyjść w ponurą ciszę ulic.

Czego oczekiwałaś ode mnie, cudu, wskrzeszenia, zmartwychwstania ? Przecież dałem ci najwięcej – odebrałem twe życie. Nie potrafisz tego pojąć ? Przecież układałem tylko dla ciebie, tylko ty mieszkałaś we mnie i miotałaś mną, taki taniec Wita, zostałem obłąkany. Ty tylko wychodziłaś, ciągle z nimi i teraz też z nim, tak blisko mnie, ale gdy wstaniecie, to pójdę za wami, skończę to, co teraz, wyrwę cię z jego rąk i poniosę, łoże z ciebie kompozycje, bo tylko ty jesteś dla mnie.

„siedzisz obok mnie i mnie nie słuchasz. Jesz. Ty jesteś gatunek i pewnie nawet ci smakuję. Później i mnie zechcesz pożreć, dając mi kwiaty, śliniąc się żałośnie, jak żałosne jest to, że wcześniej czy później przyjmę cię do siebie, żeby później nie zostać sama, żeby samotnie nie przeminąć, jakoś damy sobie radę, tyle że ja częściej będę patrzeć w okno słuchając łamanych skrzydeł, a ciebie nawet nie stać na to, by dla mnie napisać sonet, nie umrzesz za mnie, i na pewno bałbyś się mnie rozerwać. O szczęście nawet nie pytam, bo po co. Ten kucharz jest jeszcze gorszy, wtapia się we mnie, ale ty tego nie widzisz, zajęty sobą, nie rzucisz się na niego, nie zejdziesz po rękawiczkę nawet po to, by dać mi nią w twarz. To chore mity z odległych czasów. Masz kawałki mięsa na brodzie, żuj, to jest tak wpisane w ciebie, tak banalnie konieczne. Jesteś ślepy. Pamiętasz choć jakieś skrawki wierszy, czy śnią ci się smoki i rozrywane dziewice, a ty, niczym Jerzy z błyszczącą zbroją na białym koniu idziesz im naprzeciw ? Ja śnię. Czasem biały człowiek, Wysłannik, mówi do mnie. Czy to złe, czy to się nie zdarza ? Czy nie zakrada się cichutko Morfeusz by klęknąć przy mnie i złożyć mi hołd ? Ty śpisz, zadowolony z siebie, bierzesz do łóżka cały dzień, całe to oszalałe miasto. Żuj, żuj to, potem nakryjesz mnie, wnikniesz we mnie, ten ruch tak jak teraz do ust, dla ciebie to pewnie to samo, smak tego czy tego, marny i nieświadomy hedonista, mimo, że tak zadowolony s siebie, ja wzywam strzygi na świadków, najmogilniejsze mroki, żeby to się skończyło dzisiaj inaczej. Demony, wyrwijcie kawałek po kawałku tę pierwotność, tą fatalność, obślizgłe fatum indywidualności. Byłam tak piękna za młodu, ten świat był cały mój, Narcyzy wtapiali wzrok we mnie i umierali, Adonisi tarzali się w pyle u mych stóp, sam Zews zlatywał i jęczał. I przez to zjadała mnie powoli bestia przemijania, Ten Minotaur w labiryncie moich dni, w których się pogubiłam. Czekałam na Dantego, żeby wspiął się do mnie, ale nie zwróciłam uwagi, że Dante już dawno został pogrzebany, zresztą po raz drugi i nie na darmo tracił swój wzrok. Miał racje, te kartki kłamią i ja zostałam oszukana, zbladłam, przygasłam, Narcyzy wrócili nad swe potoki, Adonisi wstali z klęczek i szturchając mnie poszli sobie dalej, by upaść gdzie indziej. I teraz tylko ty zostałeś, co z tego, że bogaty, ale pusty, wyjałowiony, i innej tradycji.”

Tworzy się galeria już powielonych obrazów. Siedzą przy stołach, jeden obok drugiego. Rzeczywiście, nikt nie rzuca się na drugiego, by go pożreć, nie stać na taki gest nikogo, tam w kącie kucharz coś mamrocze zapatrzony, widocznie odkrył jakieś piękno, którego tu nie ma, a ty, ty co obok niej, co jesz teraz w publicznym miejscu, gdybyś się ocknął i pojął, wyczuł tą cienką nić powietrza nie wychodziłbyś stąd, czy słyszysz ?

„Schowasz się i zmyślisz mit, wielki przodek Leartesa, kłamliwy i przebiegły samiec, bezmyślnie wpatrzony w przed siebie, co myślisz, że tyle czasu tylko ze mną to o wiele za dużo ? Bezpieczniej w piekło zajrzeć, niż w serce kobiety. To też Dante, tylko że inaczej. Ty to pożywiająca się machina, ale jesz to, co bezpiecznie, co zostało umęczone pod tym sufitem, co upichcił ten tępo wpatrzony we mnie kucharz, chociaż to pochlebia, ale to tylko kucharz, kucharz, wulgarnie i po prostu. Ten jego wzrok, a patrz sobie, patrz, i tak nie jestem stworzona dla ciebie, została ci łaska patrzenia, czego ten nie rozumie, choć to ty, kuchciku mu służysz”.
Zrobię to powoli, bo tak wygląda przerażenie. Tak zaczął się absolut i tak się skończy. Gdybyś rzeczywiście umiała wtedy patrzeć, nie byłoby cię tutaj, nie musiałbym tego robić. Ale ja jestem artystą, doceniam też te łzy, te grymasy, to drżenie warg, choć to trochę sztuczne. Widzisz, księżyc nie schował się przerażony tą zbrodnią, a raczej poematem. Bo tylko nocą powstają największe arcydzieła. Tylko słońce przeraża męka, a On ciągle zostawia potrzebujących. Prawda Synaju jest martwa. Prawda leży w grobach, a nad nią modli się kłamstwo. Moja rozkosz to rozgrzeszenie. Bez niej zapanowało by nic. Nawet przestalibyśmy jeść. Ja tworzę twój ból, póki jeszcze widzisz i odczuwasz. A gdy wrzaśnie, skończy się kolejne opowiadanie, a ja wrócę tam i wezmę się znowu do pracy, ale jakże pełny, jakże spełniony.
I faktycznie, jedno zapatrzone w głąb siebie, drugie zupełnie nie zapatrzone, nie zauważyli postaci sunącej za nimi, w której poznali by kucharza. Na ich usprawiedliwienie można dodać, że ulica też spała głęboko, nie słysząc żadnych krzyków.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        @Rafael Marius :) w sumie...ja też lubię, zwłaszcza w połączeniu z bujną roślinnością lecz... gdyby te wszystkie zwierzęta uciekły z niewoli...strach się bać;) Dzięki:)       @jan_komułzykant  Dziękuję bardzo   (nie chcę napisać gorąco, bo dziś to byłoby niewłaściwe - 35stp.!)           @Marek.zak1 :))) Dzięki i również pozdrowienia      @agfka :)    
    • sympatyczny obraz, z nostalgią w tle… Chętnie się czyta teraz takie migawki. Stylistycznie jeszcze dopracowałabym tekst, bo lirycznie trochę mało się dzieje pomiędzy zdaniami, nie wszystko też jest jasne jeśli chodzi o specyfikację miejsca (jej ( latarni) kamienne schody ), a po zdobyciu schodów - dziewczyna i chłopak nagle : są rozsypani piaskiem (  ?), myślałam, że są już na szczycie latarni… takie nieścisłości troszkę burzą tekst, pozdrawiam miło.
    • @Amberporannie, kanikuła kojarzy z rosyjskim, wakacje jednak polskie są. 
    • Szept bohaterów z przeszłości… Niosąc się znad kart podręczników historii, Dotykał w dzieciństwie naszej wrażliwości, Ucząc miłości do dziejów ojczystych… Gdy w budynkach szkół starych z sypiącym się tynkiem, Młode nauczycielki swej pracy oddane, Tak wielu z nas odmieniły życie, O historii ojczystej ucząc wciąż pięknie…   Gdy pośród radosnego dzieciństwa chwil beztroskich, Serdecznymi słowami ambitnej nauczycielki, Tak bardzo po temu zachęceni, Zatapialiśmy się w świat zamierzchłej przeszłości… A przepięknie wydanych historycznych powieści, Kolejne z zapałem przewracając karty Bacznie śledziliśmy bohaterów ich losy, Odmalowując je pędzlem dziecięcej wyobraźni… By długimi księżycowymi nocami, W bezdennej snu otchłani skrzętnie ukryci, W czytelniczych emocjach wciąż zatopieni, O ukochanych bohaterów przygodach śnić...  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Szept bohaterów z przeszłości… Gdy snem znużone przymkną się powieki, W szaty słów barwnych się przyoblókłszy, Aż po najodleglejsze świata zakątki, Muśnięciem niewidzialnej swej dłoni, Dotyka długimi nocami rozbudzonej podświadomości, Śpiących snem kamiennym milionów ludzi, By snem otulone emocje poruszyć…   By poprzez snów barwne obrazy, Opowiadać o losach partyzantów niezłomnych, Którzy w godzinie życiowej próby, Wzorem swych przodków przenigdy nie zawiedli… Z bezwzględną walką o niepodległość Ojczyzny, Mężnie niegdyś spletli swe losy, Z tlących się z wolna zalążków konspiracji, Tworząc kolejne zwarte oddziały… A pod osłoną rozległych lasów i borów, Gdy zabrzmiał praojców złoty róg I nastał upragniony czas odwetu, Brali zemstę na znienawidzonym wrogu…     Szept bohaterów z przeszłości… Choć ludzkim uchem pozornie niesłyszalny, Zarazem tak poruszający i tajemniczy, Dotyka strun naszej wrażliwości… Każdej smolistej bezchmurnej nocy, Przypominając o tamtych czasach okrutnych, Gdy mroki bezwzględnych dyktatorów duszy, Rozpleniając się glob cały niemal spowiły…   Gdy świat zalała powódź nienawiści, Kolejnych blitzkriegów niszczycielskimi falami, W imię krwi wyższości i postępowej eugeniki, Budząc w ludziach najprymitywniejsze instynkty… W wzniesionym ludzką ręką ziemskim piekle, Odgrodzonym od świata kolczastym drutem, Oni nie wahali się ofiarować swe życie, By w chwili próby ratować cudze… Widząc co dzień upadlanych swych bliźnich, Towarzyszy tamtej okrutnej niedoli, Uczyli ich niestrudzenie chrześcijańskiej miłości, Nie bacząc na doznane od świata krzywdy…     Szept bohaterów z przeszłości… Niosący się znad nadniszczonych obrazków świętych, Między starych modlitewników kartki I stuletnie niekiedy do nabożeństw książeczki, Pomarszczoną dłonią z czcią nabożną wetkniętych, By w smutnej niekiedy życia jesieni, Kierować ku nim rzewne modlitwy, Wypatrując z nadzieją choć nikłej pociechy,   Niejednej schorowanej staruszce, W ostatniej życia już dobie, Nim zakończyło ono długi swój bieg, Upragnioną zesłał pociechę… Gdy w drewnianym kościele spowitym półmrokiem, Pośród pustych odrapanych ławek, Na lat swych młodzieńczych odległe wspomnienie, Otarła ukradkiem gorzką łzę… Wspominając jak z niezłomnych partyzantów oddziałem, W kilkuosobowym zastępie sanitariuszek, Ofiarowywała najpiękniejsze lata Ziemi Ojczystej, W której otulona snem wiecznym spocznie...  
    • Rozległa plaża, opustoszałego wybrzeża z widokiem na morską latarnię, nawołuje. Słoneczny krąg w kolorze pomarańczy przesuwa się na nieukołysanym błękicie. Od strony lądu wyrastają budowle. Pas gorącego piachu odgradza wzburzoną wodę od miasta, prowadzi do latarni. Kamienne schody pokonane w pośpiechu, podwójnie wyczerpują. Fala za falą zalewając plażę okala wyciem starych murów blok. Na miejscu zmęczony oddech rozdziera płuca. Dziewczyna i chłopak, rozsypani piaskiem.   Ona wyczesuje promienie słońca z włosów. On zmysłowo ogarnia ją spojrzeniem kochanka. Patrzą w zdziwieniu na biegnacy dołem pasaż. Szeroki jak autostrada prowadzi donikąd. Droga bez końca utraciła początek.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...