Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Gdzieś na środku oceanu, ogromnego, nieogarniętego przez żaden umysł...na jednej z małych wysepek, tak małych, że ledwie mieści się tam słowo "mało"...a "malusieńko" wystaje poza jej krawędzie....rozbił się samolot....taki sam, jak setki jemu podobnych wcześniej i setki jemu niepodobnych później...

I choć wydawać by się mogło to zupełnie absurdalne... samolot nie był ani pusty, ani też nie uległ katastrofie przypadkowo...jedynym jego pasażerem i pilotem...a teraz także i mieszkańcem wyspy, był mały chłopiec....

Mały chłopiec, któremu wydawało się, że od dawna jest już duży, dorosły...i tylko z tego powodu wolno mu było rozbić samolot z rozmysłem...nie tak "dziecinnie", czy też "przypadkowo".....tylko tak "dla-zabicia-czasu", "z-ciekawości"....."z-nudy?"...

Z przyczyn zupełnie oczywistych rozpoczął on proces przywłaszczania sobie wyspy...nazywania wszystkiego po swojemu....rozpychania się łokciami....powoli tworzył on swój świat z własnymi regułami...taki ot świat, do którego jak sobie tłumaczył wchodził "po-nic"...."po-cośtam"...przecież i tak nikt nie patrzył........każdy miał swoją wyspę, gdzieś daleko, daleko... nieistniejące archipelagi....miliony wysp większych od "giga" i mniejszych od "bitów"...

Nawet nie raczył zajmować swojego umysłu tym, co może się znajdować w tych innych, odległych światach i światkach....nie miał ochoty na to, by zastanawiać się czy "inni", czy też "pozostali", albo po prostu "reszta" są prawdziwi....czy też trafili na swoje wyspy świadomie, podświadomie...czy po prostu nadal nie zdają sobie sprawy z tego, że tam są.....sam nie był pewien ani swojej świadomości, ani podświadomości...ani do końca bytności na wyspie...w końcu była ona tak mała, że zupełnym absurdem była cała ta katastrofa....i on na tym małym skrawku czegoś co trudno było nawet nazwać "czymś"...

Jednego był pewien : BYŁ DOROSŁY I TA CAŁA HISTORIA Z SAMOLOTEM I WYSPĄ NIC NIE ZNACZYŁA...

Wpadał na ten swój nie do końca realny skrawek "lądu" i gapił się bezmyślnie w nieruchomą, lśniącą i migająca w blasku słońca taflę bezkresnego oceanu.....wszystko, co zobaczył nazywał, od początku, na nowo...bez celu i bez sensu....surfował po oceanie bez deski, bez zabezpieczenia, "bez-myślnie".....aż w końcu jedno jego słowo rozbiło się o jakieś obce słowo...o słowo "innego", "pozostałego".....nie było to czymś nowym, albo niespotykanym....co chwila czyjeś słowo puszczone na ocean ocierało się o inne, były ich tam przecież biliony....jednak tym razem "słowo" trafiło w "sedno".....boleśniej niż kiedykolwiek wcześniej....na tyle potężnie, że wytworzyły się dwie fale.....dwie niemalże identyczne fale....które, jak przystało na przyzwoite fale, wróciły dokładnie tam, skąd przybyło "słowo" i bez problemu do miejsca, w którym podróż swą rozpoczęło "sedno"...

Ten dziwaczny zbieg okoliczności, który był jedynie zapowiedzią ironii losu, zupełnie zaskoczył chłopca. Odruchowo zaczął zdejmować przemoczone skarpetki, wyżymał je, przyglądając się jak po jego dłoniach spływają mokre resztki fali, a do skóry przylepiają się szczątki banalnych słów, fragmenty nic nieznaczących zdań - oceaniczny syf, bezdźwięczna kakofonia...dokładnie tak samo nudna plątanina słów, jak kilka powyżej napisanych linijek tekstu....Gdy już troszkę oswoił się z lepką mazią na rękach, spostrzegł coś niesamowitego: otóż on, poważny mężczyzna, racjonalista stał tam sam...ZUPEŁNIE BOSO. Jak dziecko. Jak brzdąc. Nagi od kostek, po czubki palców; od czubków palców, po pięty. Zdjął swoje najzupełniej dorosłe skarpetki. Z powodu jednej fali...

Piasek oblepił jego stopy i wtedy dopiero poczuł, że wyspa jest bardziej realna niż mu się wydawało. Rozejrzał się dookoła, fala nie zostawiła żadnych śladów na wyspie, poza przyjemnym uczuciem chłodu i świeżości. Nagle, pchnięty poczuciem wolności i bezkarności postanowił podjąć kolejną próbę...otrzepał stopę z piasku i ostrożnie zanurzył duży palec w wodzie, poruszył nim delikatnie, ażeby wywołać niewielką falę, którą starał się skierować dokładnie w tę samą stronę, z której nadeszła pierwsza fala. Na wodzie utworzyła się mała, niepewna fałdka, która ociągając się ruszyła naprzód…

Chłopiec wstrzymał oddech i ze zdumieniem stwierdził, że oddychanie na wyspie nie jest kwestią zupełnie oczywistą. Nie dzieje się ono za sprawą tlenu, a tym bardziej płuc, a to, co dotychczas zwał „wstrzymywaniem oddechu” jest przeżyciem nadzwyczaj przyjemnym, wręcz podniecającym. Postanowił więc poczekać tak w bezdechu, zachwycając się pięknem oceanu. Nagle, w jego głowie pojawiło się „coś” …było trochę niepokojące, ale i ekscytujące. Stanęło w najciemniejszym zakamarku umysłu… rozejrzało się figlarnie, a potem szybko, z tupotem przebiegło przez myśl, jak beztroski, zuchwały dzieciak… Tak, to był Pomysł. Jeden z tych diabelskich, tych, które wywołują swędzenie w nosie i łaskotanie w żołądku. Pomysł przebiegł przez głowę, usiadł na ramieniu chłopca i… krzyknął najgłośniej jak potrafił „złap ją!!!”. Potem zniknął. Chłopiec zatkał rękami uszy, podskoczył i wypuścił oddech…trochę z żalem, gdyż uważał, że to był „naprawdę-dobry-oddech”. Otrzepał piasek z kolan, odruchowo, bo na wyspie piasek miał niewielkie znaczenie, niewielki wpływ i niewielki sens… i podbiegł blisko brzegu. Ale dopiero wtedy uświadomił sobie, że ten cholerny Pomysł nie raczył mu powiedzieć, jak ma ją złapać… ją, hmm… a może nie chodziło mu o falę? Ale jeśli nie o falę, to o co? Gdyby był w „normalnym” świecie, na zupełnie zwyczajnej wyspie, pewnie złapałby falę w szklankę, w garnek, może w butelkę… albo nie, pewnie postąpiłby jak dorosły. No tak, przecież jest dorosły! Jak mógł o tym zapomnieć!? Dorosły, dorosły, dorosły… No, a co by zrobił dorosły? Wtedy wszystko wydało mu się logiczne: Dorosły zrobiłby zdjęcie! W tej chwili niewątpliwie był z siebie dumny. Nawet przez chwilę wydawało mu się, że na wyspie nie jest już sam, tylko jest ich dwoje: on i jego duma. Genialnie, zrobi zdjęcie a potem wróci do „siebie” i będzie je pokazywał kumplom, siostrze, kolegom w pracy. Może nawet będą się z niego śmiali, a on razem z nimi. Może pozbiera wszystkie zdjęcia, dorysuje im wąsy i brody i otworzy galerię…

A może najpierw się zastanowi skąd, do diabła, wziąć aparat!? Musiałby opuścić wyspę, pójść po aparat, a potem… no właśnie, a jeśli potem, będzie już za późno? Stwierdził jednoznacznie, że Pomysł był głupi i przez niego stracił swój oddech. Tak to bywa z gówniarzami, przybiegają, robią dużo hałasu, a potem zostawiają po sobie bałagan. A on jest przecież już starym facetem. W końcu 25 lat to szmat czasu, to ćwierć wieku, to 5 kadencji prezydenckich, to cały, długi pontyfikat… 25 lat, a on mógłby policzyć na palcach jednej ręki sytuacje, w których był świadkiem gdy „słowo” trafiało w „sedno”…

Nagle zrobiło mu się niedobrze. Poczuł smród gnijącej w nim duszy, tak, jakby świadomość, że całe swoje życie mógłby spisać na jednej kartce papieru dodała jego duszy kolejne 25 lat. Przykra woń wywołała w nim mdłości. Zamknął oczy… Tym razem to, co wcześniej wydawało mu się piękne i niezwykłe w tej wyspie, rozzłościło go. W tym miejscu nasunięcie powiek na gałki oczne dawało taki sam skutek, jak próba wmówienia kobiecie, że zakup kolejnej bluzki w tym samym kolorze jest zbytkiem. Postanowił obrazić się na wyspę i nakłonił swoją duszę, by odwróciła się plecami do oceanu. Nawet przypomniał sobie o swoich skarpetkach i już miał dokonać manifestu przeciw absurdowi tego miejsca nakładając je na stopy, gdy nagle coś ciepłego połaskotało go po zwróconych ku oceanowi plecach. Jego fala wróciła niosąc na swoim grzbiecie upleciony ze słów obraz… i czas stanął w miejscu…

W żaden garnek na świecie, w żadną szklankę nie udałoby się uchwycić tej fali. Nie stworzono także takiego aparatu, który mógłby uwiecznić piękno tego obrazu. Była na nim…hmm…tak, to była kobieta. Przez chwilę nie mógł w to uwierzyć, ale tak… to najwyraźniej była kobieta, choć obraz był portretem zaledwie małego fragmentu jej duszy. A czas, jak zaczarowany stał w miejscu. Fala jakby zupełnie zapomniała o konwenansach i dobrych manierach i ani jej w głowie było rozbić się o brzeg. Znów wstrzymał oddech. Podświadomie poczuł, że stanie się to jego nałogiem. Zgarnął delikatnie słowa z powierzchni wody i ułożył je starannie na środku wysepki, tak aby nawet minimalnie nie zniekształcić obrazu. Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy nie powinien go zakopać, żeby ktoś mu go nie ukradł, ale szybko zawetował w głowie ten Pomysł. Jak na dzisiejszy dzień miał dość głupich Pomysłów. Rozejrzał się tylko dla pewności dookoła. Nikogo tam nie było, ale… czas stał w miejscu… Chłopiec przeszedł wzdłuż brzegu, popatrzył na zastygnięty ocean, znów, odruchowo strzepnął piasek z kolan, nawet wysilił się na wydłubanie go zza paznokci… i nic… przeklęty czas stał. Chłopiec, w jakimś bliżej mu nieokreślonym celu tupnął nogą. Słusznie nie spodziewał się reakcji ze strony tego, tego… cholernego złodzieja, sprintera – wtedy, gdy się go goni i leniwca – gdy się na coś czeka. Drań ani drgnął. Zasnął. Umarł. Wywinął orła. Przekręcił się. Kopnął w kalendarz. Trafił go szlag…

Chłopiec czuł się oszukany, baa… zrobiło mu się smutno. Sam nie wiedział dlaczego. W końcu tyle razy marzył, żeby czas się zatrzymał. Mógłby pozałatwiać tyle spraw, zmienić bieg wydarzeń… „Kurwa mać!” przeklął na głos najbardziej po męsku jak potrafił. Jego marzenie się spełnia a on, zaskoczony, zupełnie nie wie co z tym zrobić. Nie tu miało się jemu to przytrafić, nie tu… TU, hmm… Przeszedł go zimny dreszcz. Zupełnie zapomniał o TAM. Przecież Tam jest ważniejsze od TU, a jednak zapomniał… CZAS, ten sukinsyn, go oszukał… TU sobie niby stoi, niby śpi – prawie słychać jak chrapie, a TAM cały czas pędził… Szybko sięgnął do kieszeni, wyjął zegarek. Tak, od początku miał go przy sobie. Spojrzał na tarczę… 24 minuty po północy…

Ocknął się, przetarł oczy, przeciągnął się na krześle i jeszcze raz spojrzał na zegarek. 00.38. Skrzywił się na myśl, że przed nim niespełna 5,5 h snu. Wstał i wyjrzał przez okno. Po ulicy, w strugach deszczu przesuwały się z mozołem samochody. To była jedyna oznaka tego, że miasto nie wymarło. Wszyscy ludzie pochowali się przed deszczem. Pozaszywali się w swoich dziuplach. Pozamykali okna i drzwi i karmią swoje ptasie móżdżki kiczowatymi obrazkami życia płynącymi z kilkudziesięciocalowych, plazmowych, płaskich, panoramicznych, drogich i jeszcze droższych ekranów. Za oknem dokonuje się cud natury – deszcz, a oni w tych swoich pieprzonych enklawach, azylach, pustelniach siedzą i gapią się w jedyne okna jakie znają. Najnowszej generacji „okna na świat”. 48 kanałów. kablówka. Satelita! pierwszy raz od bardzo dawna poczuł się tak samotny, a jednocześnie szczęśliwy, że odnalazł ten mały fragmencik duszy, który daje nadzieję…”Rano powietrze będzie pachniało mokrymi chodnikami” – pomyślał i uśmiechnął się do nieogolonego odbicia w szybie…

Tej nocy nie mógł zasnąć. Jego wewnętrzny dzieciak wiercił się w nim, ciągnął go za włosy, drapał po brzuchu, wpychał mu swoje pulchne, dziecięce paluchy do uszu, do nosa…Tej nocy był to najbardziej nieznośny chłopczyk na świecie. Nieznośny i uroczy. Postanowił zająć czymś dzieciaka. Zamknął oczy. Ciemno. Dzieci nie lubią ciemności, mocniej zacisnął powieki. W ciemności zaczęła wirować błękitno-złota plamka. Całą siłą swojej woli próbował nadać jej jakiś sensowny kształt. Nic z tego, powieki same uniosły się i pojawił się obraz ciemnego pokoju. Z początku ledwie widoczny, potem coraz wyraźniejszy, aż wreszcie zaczął w nim dostrzegać dobrze znane szczegóły. Na krześle spodnie bezskutecznie próbowały przybrać kształt czegoś groźnego. Na biurku spała skarpeta, która już tydzień temu straciła nadzieję na odnalezienie swojej towarzyszki do pary. Bo ze skarpetami tak już jest…tylko z jedną, jedyną tworzą idealną parę, ale tak trudno jest upilnować, żeby któraś z nich nie zgubiła się, nie zbłądziła, nie trafiła do innej pary, nie przebarwiła się w praniu, nie podziurawiła, nie znalazła innego właściciela. Zresztą z ludźmi jest tak samo…Chciał nawet mocniej zagłębić się w tajniki i specyfikę tej skarpetologii, ale nagle poczuł dziwny ucisk w klatce piersiowej. Dzieciak usiadł na nim tak, że prawie odebrał mu możliwość oddychania, spojrzał swoimi ogromnymi, szklistymi oczkami w jego oczy i…rozbeczał się wyjątkowo głośno. Dzieci nie da się oszukać, zwieść jakąś bezwartościową, „dorosłą” paplaniną, omamić ubranymi w metafory historyjkami…Ponownie zamknął oczy. W głowie słyszał jeszcze pełne wyrzutów, dziecięce zawodzenie. Znów na czarnym tle roztańczyła się migająca plamka. To musiało być coś prostego, coś pięknego, błogiego, pozbawionego alegorii i symboliki, coś takiego jak…łąka, zielona łąka. Niebo, czyste i bezchmurne. Teraz popuścił wodze fantazji, napełnił jeszcze tą przestrzeń świeżym, kryształowym powietrzem i odpłynął w świat marzeń. Chłopczyk przytulił się do mężczyzny i zasnął z kciukiem w ustach…

Był zupełnie wyczerpany. Mógłby przysiąc, że od 6.00 rano minęły trzy lub cztery doby, chociaż dokładnie nie potrafił powiedzieć co takiego robił przez cały dzień. Jechał samochodem. Myślał o niej. Potem jakiś palant w banku, że niby 20 groszy za mało, czy za dużo. Nie słuchał, bo wtedy akurat myślał o niej. Potem jakiś telefon, coś o imprezie. Nie chciał rozmawiać. Myślał o niej. Znowu jechał samochodem i… myślał o niej. Potem już tylko pamięta, że zdał sobie sprawę z tego, że myśli o niej. Zaczął tęsknić do niej. Szef. Papiery. Samochód. Znów myślał o niej. 16.30… 16.32…Deszcz. 17.15…17.48…Droga do domu. Czerwone światła, jeszcze bardziej upierdliwe niż zazwyczaj…17.57. Nie wierzył, że to się może kiedyś skończyć. Ale teraz był już szczęśliwy. Leżał na wyspie gotów zdjąć skarpetki. Czas nadal drzemał. Chłopiec jednak nie tym się martwił. Teraz bał się, że jego fala mogłaby nie wrócić. Wstrzymał oddech. Poczuł przyjemne łaskotanie w żołądku. Takie samo jak to, gdy po kilku godzinach nudnej konferencji zapalał papierosa. Czekał, choć trudno mu było zrozumieć jak to jest w ogóle możliwe, gdy czas stoi w miejscu. Nienawidził czekania. „Czekać” było najdłuższym słowem jakie znał. W każdym języku świata jest ono tak samo długie…

W jednej chwili wszystko się odmieniło. Woda zalśniła, zaszumiała i przelała się przez wyspę dziesiątkami fal. Chłopiec zakrztusił się czymś przyniesionym przez ocean. Łzy popłynęły mu z oczu, a kaszel drażnił się z jego płucami. Wydawało mu się, że jest zdolny do tego, by wykaszleć swoje wnętrzności. Już chciał się poddać, gdy nagle z jego gardła wystrzeliło coś okropnego… Był to zlepek słów. Najbrzydszy jaki chłopiec widział w życiu. Nie, nie chodzi o to, że ich nie znał, ale tym razem przeraziło go to, jak bardzo były wykoślawione, powykręcane, nieświadome, nietrafne, bezduszne… Splunął, by się upewnić, że w jego organizmie nie zostało ani jedno z nich. Rozejrzał się. Jego wyspa wyglądała przerażająco, wszędzie walały się słowa, słówka, onomatopeje, hihy i hahy… Wszystko to różowe i lepkie. Ohydne. Nagle jego serce zadrżało. Szybko spojrzał w kierunku brzegu. Wszystkie fale ustawiły się w rządku, jakby na coś czekały. Każda podobna była do drugiej. Wiedział, że nie ma wśród nich tej jednej…innej niż wszystkie. Usiadł na piasku, wykopał dołek i zaczął wrzucać do niego cały ten słowny bałagan. Był wściekły i zawiedziony tak bardzo, że kolejna nadchodząca fala umknęła jego uwadze…

Strząsnął z włosów krople wody, zdjął przemoczone ubranie i usiadł na piasku. Wyspa była na powrót czysta i świeża. Chłopiec wstał i z bijącym sercem podszedł do fali. Wiedział skąd przypłynęła… Jednak tym razem przyniosła ze sobą coś niezwykłego… Butelka z zielonego szkła. Korek. List. Zdziwił się. Nie lubił banałów, a jednak w tym dostrzegł coś innego… prostotę. W każdym innym oceanie spodziewałby się ujrzeć list w butelce i nie zrobiłoby to na nim najmniejszego wrażenia…tutaj było to coś niezwykłego. Ostrożnie wydobył papier z wnętrza butelki, rozwinął go i… coś w nim pękło. Nie wierzył w to co widzi, więc kolejny raz przeczytał jedno, jedyne zdanie zapisane w liście: „Szkoda, że Ciebie tu nie ma, powietrze cudownie pachnie mokrymi chodnikami.” Nagle zrozumiał czym jest szczęście. Szczęście jest wtedy, gdy człowiek zachwyca się, choć od dawna o zachwyt siebie nie podejrzewał… Teraz właśnie czuł się szczęśliwy…
Cdn...

Opublikowano

Przyznam szczerze, że przeczytałam tylko parę akapitów.
Nie zaciekawiasz czytelnika w tym akurat opowiadaniu.

Zdania - tasiemce, wielokropki jako przecinki, w sumie nie wiadomo o co chodzi.

Może jeszczeraz, od początku?:)

Opublikowano

wielokropki znikną, póki co mają swoje uzasadnienie formalne (powiedzmy wersja robocza), co do merytorycznej części, jest to dość "mocna" metafora i chcę sprawdzić czy trafia do odbiorcy. Jeśli nie, postaram się w przyszłości ją nieco "rozrzedzić". Dziękuję za komentarz ;)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Łukasz Jasiński odnowa w duchu świętym może cos ci przesłać. Żadne religie, sekty ci tego nie dadzą. Takie głupotki to są wszystkie, kizi mizi z bazi:) 
    • @Nefretete Tak, no może z umiarem, ale wiesz z życia coś mieć trzeba. Również życzę najlepszego, a nawet pozdrawiam, choć wolałbym życzyć tymczasem :)
    • @Nefretete   W Polsce jest około czternaście kodeksów, a tylko: Kodeks Karny, Kodeks Pracy i kodeks postępowania handlowego są zgodne z najwyższą ustawą zasadniczą - Konstytucją Trzeciej Rzeczypospolitej Polskiej.   Łukasz Jasiński 
    • po pierwsze to gdzieś wyjechać zakręcić wodę zgasić wszystkie światła sprawdzić gaz na odchodne pocałować Chrystuska i ten klucz magicznie przekręcić dwa razy do końca jeszcze szarpnąć klamką na odchodne podróż peron gate bilet oddalam się od codzienności jeszcze chwila i teraz wszystkie nieba świata można rzec poezja w niezdrowym przywiązaniu do podróży zbieram autografy miast szukam siebie jest niedziela za oknem malują się góry żaden dzień nie powtórzy magii tego poranka
    • @ViennaP   Nie pamiętam, pani Agnieszko, a to z jednego powodu - na mnie przypada - jako na jedną osobę - około dwadzieścia osób - piszących i komentujących i czytających, dalej: w dziale kontakty - w smartfonie - mam tylko dwie osoby, oto one: mama i brat i dla pani też jest miejsce, moje dane kontaktowe są publiczne i można je znaleźć - w moim profilu - w eseju pod tytułem: "To Życia Rys."   Łukasz Jasiński    @Nefretete   Wiem o tym: jestem przecież rodowitym warszawiakiem - na świat przyszedłem na Górnym Mokotowie - Madalińskiego i jestem humanistą: zaczynałem od Historii poprzez Literaturę Piękną do Filozofii (patrz: jasinizm - nowatorski kierunek filozoficzny mojego autorstwa - tutaj można znaleźć), prócz tego: lubię geografię, politologię, socjologię, archeologię, prawodawstwo, filmotekę, literaturoznawstwo, architekturę, etykę, religioznawstwo, sport, urbanistykę, filologię, kulturę, muzykę, krajoznawstwo, fotografię, malarstwo, seks oralny i analny i witalny i podróże - uniwersalne gałęzie nauk humanistycznych.   Łukasz Jasiński 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...