Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Recycling. Szkło ( ciąg dalszy... )


Rekomendowane odpowiedzi

‘Halo?’ powtórzył głośniej Krystian ‘Kto mówi?’
‘Czy to Marek Himersztajn ?’ zapytał głos ‘Czy mogę prosić Pana Marka Himersztajna?’
‘Nikt taki tu nie mieszka’
‘Marek Himersztajn. Z Agencji Detektywistycznej Himersztajna’
‘Przykro mi’ powiedział Krystian ‘ale to musi być jakaś pomyłka’
‘Ale to strasznie pilna sprawa’ nalegał głos
‘Nic nie mogę na to poradzić’ powiedział Krystian ‘Nie ma tutaj Marka Himersztajna”
‘Nic nie rozumiesz…’ powiedział głos ‘Czas ucieka!’
‘Więc radzę dobrze wybrać numer, bo to nie jest Agencja Detektywistyczna!’
Rozłączył się, po czym stał dalej na zimnej posadzce, spoglądając w dół na swoje stopy, kolana i zwiotczałego penisa. Przez mgnienie oka żałował swojego zdenerwowania telefonem. Pomyślał, że ciekawiej byłoby się czegoś dowiedzieć o sprawie – może nawet w jakiś sposób być pomocnym. ‘Muszę szybciej myśleć, gdy działam’ powiedział do siebie na głos.
Jak większość ludzi, Krystian nie miał głębszego pojęcia o naturze przestępstwa. Nigdy nikogo nie zamordował, ani nie okradł – nawet nie miał okazji poznać kogoś „z branży”. Nigdy nie przebywał na komisariacie, ani też nie rozmawiał z prywatnym detektywem, lub choćby ze zwykłym przestępcą. Wszystko czego doświadczył w tym temacie, to artykuły prasowe, książki i filmy. Niemniej jednak, nie uważał tego za jakiś problem. Tym, co naprawdę interesowało go w związku z pisanymi przez siebie historiami, nie był ich stosunek do rzeczywistości, ale ich stosunek do innych tego typu historii. Jeszcze zanim stał się Wojtkiem Wojtczakiem, Krystian był zapalonym czytelnikiem powieści „z dreszczykiem”.
Wiedział, że większość z nich to grafomańskie gnioty, których realizm nie wytrzymałby krytyki pięciolatka, ale mimo tego, forma tych książek nadal do niego przemawiała i tylko naprawdę niewyobrażalnie kiepski kryminał mógłby go odstraszyć od czytania. Choć w stosunku do innych książek był zasadniczy aż do przesady, jeśli chodziło o kryminały – jego tolerancją była jak z gumy. Kiedy był w dobrym nastroju mógł przeczytać nawet dziesięć lub dwanaście takich książek cięgiem. To było jak posiłek bulimiczki, tyle że nie kończyło się widocznymi wymiotami – po prostu sam wiedział, kiedy ma już dość.
Tym, co lubił w tego rodzaju książkach, był ich wyczuwalny umiar i lakoniczna oszczędność. Nie było tam zmarnowanych słów, ani jednej niepotrzebnej sytuacji lub rekwizytu – potencjał wszystkiego był oczywisty; gdy w pierwszej scenie pojawiał się rewolwer, w następnych mógł wypalić lub nie – co nie miało znaczenia – bo czytelnik wyczuł już proch i krew nosem. Świat opowieści pulsował życiem, a przedmioty i postacie stawały się pełne tajemnic i przeciwieństw. Gdy każde wypowiedziane słowo, nawet rzucone z głupia frant, mogło nieść w sobie zapowiedź puenty historii, nic już nie mogło zostać przeoczone. Wszystko było esencjonalne, każde wydarzenie było jak wrzucenie kolejnego biegu, nadającego opowieści przyśpieszenia. Równocześnie punkt centralny historii mógł być wszędzie, co sprawiało, że czytelnik nie lekceważył niczego i nikogo do samego końca.
Detektyw to ten, kto patrzy, słucha i porusza się uważnie poprzez grzęzawisko faktów i zdarzeń, pośród których poszukuje wniosku - myśli, która wszystko logicznie uporządkuje.
Sprawia to, że pisarz i detektyw są współzmienni, bo czytelnik wciąż widzi świat oczyma detektywa.
W trakcie, lub raczej t r a n s i e lektury, czytelnik wita każdy nowy fakt jak rodzic noworodka – z radością i niepokojem. Przebudzony dla otaczającego go świata, czuje się jakby rozmawiał z każdym przedmiotem – jakby - bo tylko jego wytężona uwaga sprawia, że rzeczy mogą dla niego znaczyć więcej, niż tylko tyle, że są. Nikt nie znał Roberta Laborskiego aż tak dobrze, by wiedzieć o jego tajemnicy. Nikt poza Krystianem. Laborski miał pośrodku czoła trzecie, niedostrzegalne oko. Było ono jak malutka „pluskwa” umieszczona w jego ciele, pozwalająca na „nadrzędne śledztwo”. Równocześnie było to prawdziwe oko pisarza, człowieka spoglądającego na świat w nieustającej nadziei, że on ukarze mu siebie w pełni. Krystian wiedział o trzecim oku Laborskiego wszystko, z tej prostej przyczyny, że od kiedy powołał do życia Wojtczaka – sam nieustająco w tym oku mieszkał.
Dawno bowiem przestał już postrzegać siebie jako realną osobę. Jeśli w ogóle jeszcze żył na „tym” świecie, to tylko w momentach działania i świadomości wymyślonego przez siebie bohatera. Jego detektyw musiał być realny – tego wymagała specyfika opowieści. Gdy Krystian pozwolił sobie na zniknięcie, na rozpłynięcie się w ciasnych granicach swojego dziwacznego, hermetycznego życia, Laborski kontynuował jego istnienie pośród innych ludzi, a im bardziej nieobecny stawał się Krystian, tym nachalniejsza stawała się obecność Laborskiego. Gdy tylko czuł się źle w swojej skórze, Laborski stawał się agresywny za niego. Czegokolwiek Krystian mógł nie być pewny, Laborski brał za rzecz naturalną i codzienną jak oddychanie. Nie to, żeby c h c i a ł być swoim bohaterem – Krystian nawet nie chciał być do niego podobny – doszedł jednak do wniosku, że udawanie Laborskiego na czas pisania książki jest niezbędne – musiał więc nosić go w sobie, chociażby tylko w umyśle, by czuć, że jest obecny kiedy tylko go „potrzebuje”.
Tej nocy, gdy w końcu odpłynął w sen, Krystian wyobrażał sobie, co też Laborski powiedziałby osobie, która niedawno zadzwoniła. Gdy zalała go ciepła fala snu, którego treść potem zapomniał, widział siebie pośrodku pokoju z rewolwerem w ręku, oddającego bezpłodny strzał w kierunku nagiej białej ściany.

Następnej nocy, Krystian został przyłapany poza posterunkiem. Myślał, że zdarzenie było pojedynczym incydentem i nie spodziewał się, że osoba znów zadzwoni. A złożyło się tak, iż właśnie zasiadał na sedesie, wypuszczając z siebie powoli łajno, gdy rozdzwonił się telefon. Było nieco później niż poprzedniej nocy, być może kwadrans przed pierwszą. Krystian właśnie doszedł do rozdziału, w którym Alosza odwiedza Fiodora Pawłowicza, poturbowanego poprzedniego dnia przez jego brata - Dmitrija Fiodorowicza i książka spoczywała na jego udzie, gdy oddawał się swojemu zajęciu w niewielkiej toalecie. Dźwięk telefonu wwiercał mu się w mózg, lecz szybkie odebranie go, oznaczałoby wstawanie bez podcierania i przejście przez całe mieszkanie w tym stanie, co nie było zbyt zachęcającą
perspektywą. Z drugiej strony, dokończenie tego co robił bez pośpiechu, oznaczało utratę szansy na odebranie telefonu. Mimo to, był niechętny wyjściu. Telefony go niezbyt rajcowały i wielokrotnie rozważał pozbycie się swojego. Nienawidził tyrani telefonu, wobec której zawsze był bezwiednie wasalny. Tym razem postanowił się zbuntować. Przy trzecim dzwonku, jego jelita były już wypróżnione. Przy czwartym, dokonał samopodtarcia. Przy piątym podciągnął portki i spokojnie przeszedł przez mieszkanie. Odebrał telefon przy szóstym dzwonku, ale po drugiej stronie już nikogo nie było. Dzwoniący się rozłączył.

Kolejnej nocy był przygotowany. Rozwalił się na łóżku, przeglądając „Przegląd Sportowy” i oczekując na trzeci telefon. Zwykle w takiej sytuacji, nerwowo krążyłby po mieszkaniu – tej nocy nie było inaczej, bo w końcu puściły mu nerwy i stanął na równe nogi. Do odtwarzacza CD włożył najnowszą płytę Porcupine Tree „Deadwing” i przesłuchał ją od początku do końca. Czekał i czekał. O godzinie drugiej trzydzieści w końcu się poddał i zapadł w sen.
Czekał następnej nocy, podobnie dwa dni później. Właśnie gdy postanowił odpuścić ten schemat czekania i podważyć wszystkie swoje wcześniejsze przypuszczenia, telefon zadzwonił ponownie. Był wtedy dziewiętnasty maja. Zapamiętał tę datę, ze względu na rocznicę ślubu swoich rodziców, którą uczciliby tego dnia butelką szampana, gdyby jeszcze żyli. Matka powiedziała mu kiedyś, że właśnie tego dnia został poczęty, w noc poślubną. Zawsze odpowiadało mu posiadanie wiedzy na ten temat. Mógł wskazać dokładny moment „pierwszej iskry” swojego życia i, niczym stwór doktora Frankensteina, celebrować wtedy swoje urodziny. Tym razem było nieco wcześniej niż ostatnio, w okolicach jedenastej wieczorem, więc podnosząc do ucha słuchawkę, zakładał, że to kto inny.
‘Halo?’ powiedział
I znów po drugiej stronie zapanowało milczenie. Krystian momentalnie wiedział, że to ta sama nieznajoma osoba.
‘Halo?’ powtórzył ‘W czym mogę Ci pomóc?’
‘Tak…’ wykrztusił w końcu głos. Ten sam bezosobowy szept, ten sam desperacki ton. ‘Taak…właśnie w tej chwili. Bezzwłocznie’
‘Czego Ci potrzeba?’
‘Rozmowy. Właśnie w tej chwili. Rozmowy właśnie w tej chwili. Taak’
‘I z kimże to tak bardzo chcesz rozmawiać?’
‘Wciąż z tą samą osobą. Z Himersztajnem. Z gościem, który nazywa siebie Marek Himersztajn’
Tym razem Krystian nie czuł oporów. Wiedział co zamierza zrobić i teraz przyszedł na to najwyższy czas.
‘Przy telefonie’ powiedział ‘Marek Himersztajn przy telefonie’

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...