Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

domy patrzą na przechodniów
witrynami pstrą farbą graffiti
wzdłuż drzew o zakurzonych pniach
chodnikami przebiegają
czarne koty kulawe psy

zielony skwer jak tropikalna wyspa
wytyczona nierównym krawężnikiem
unosi zardzewiałe huśtawki
wygrywające smętnego bluesa
gołębie przy ławce
i staruszka w chustce
wypatrują przez rozgrzane powietrze
autobusu linii sto pięć

dynamiczne solo na trąbce
zawieszone w powietrzu jak dym

na sukienkach dziewczyn kwitną kwiaty
na balkonach purpurowe pelargonie
firanki tańczą w rytm

a bawełna, o Panie
bawełna bujnie rośnie, o Panie, tak bujnie

Opublikowano

ja bym troszeczkę dał pooddychać co niektórym wersów może leciutka przemiana chodź nie powinienem ale jakoś...wybacz;)


chodnikami przebiegają
czarne koty kulawe psy
wzdłuż drzew o zakurzonych pniach
domy patrzą na przechodniów

zielony skwer jak tropikalna wyspa
wytyczona nierównym krawężnikiem
unosi zardzewiałe huśtawki
wygrywające smętnego bluesa

gołębie przy ławce
i staruszka w chustce
wypatrują przez powietrze
autobusu linii sto pięć

dynamiczne solo na trąbce
zawieszone w powietrzu jak dym

na sukienkach dziewczyn
kwitną kwiaty
na balkonach purpurowe pelargonie

a bawełna
o Panie
bawełna bujnie rośnie
o Panie tak bujnie

Opublikowano

WETO!
Takich przeróbek proszę nie robić.
Można polemizować z autorem, napisać, co się nie podoba, ale nie można mu przerabiać wiersza na swoje kopyto.
Mnie też czasem skusiło i zawsze replika była ostra.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



POPIERAM!
To jakaś choroba chyba - można coś próbować 'przepisać' autorowi (funkcjonuje to pojęcie: mix), ale nie na 'dzieńdobry'; jeśli się zna sposób pisania itp. to takie wersje czasem dobrze służą, ale wymagają wiele cierpliwości, uwagi i taktu (czyt. skromności, bo autor zawsze wie lepiej, co chcial napisać).

Co do wiersza: wydaje się solidnym opisem, z nastrojem, brak jakichś fajerwerków poetyckich - raczej reportażowy, beznamiętny styl. Ma klimat "Południa" , choć pewnie jest o tu i teraz.
pzdr. b
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



E... no te..... sierotki poetyckie ;)

Rozumiem, że pytanie poważne.
gołębie przy ławce
i staruszka w chustce
wypatrują przez rozgrzane powietrze
autobusu linii sto pięć

- tu jest ładnie, nastrojowo, prawdziwie, bezmetaforycznie (? bo jednak gołębie może zhumanizowane?).
Fajerwerkiem byłyby tu próby wykreowania lub dodania znaczeń.
Proszę nie zwracać uwagi na moje zrzędzenie - tak już mam ;)
A wiersz z każdym czytaniem robi się lepszy w odbiorze.
pzdr. b
Opublikowano

gdyby nie zakończenie, nazwałabym ten wiersz zwykłym średniakiem.
zakończenie mnie zwyczajnie urzekło. wpasowało się tak niezwykle w wiersz, że mam ochotę przeczytać go raz jeszcze, i jeszcze... koniec sprawił, że wiersz stał się wielowymiarowy, zupełnie inny, niezwykły, może nawet magiczny.
gratuluję.


p.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena przeczytałem twój wiersz ale wiersza tam nie znalazłem, jest to świetne opowiadanie które aż prosi się pociągnąć dalej. Wspaniałe wprowadzenie bardzo plastyczne przedstawienie kochanków i ich namiętności. Wprowadziłeś senną poświatę z żywym ogniem, ale nie puentą. Tylko doprowadziłeś czytelnika do pozycji rozparcia się w fotelu i przekręcenia strony. No nie nie możliwe na drugiej stronie nie ma cdn. cóż trzeba sobie samemu dopisać, a poważnie masz początek dobrej powieści mnie wciągnęła a co ty zrobisz dalej?
    • @Simon Tracy  Weteranie, głowa w górę!
    • Ciągle w tej samej rzece, z której wyjść mogę — nie chcę. Ciągle w tej samej rzece, płynę po nowe dni — jeszcze.   Dziękuję Panie za brzegi strome, za wyspy, na których chwila kwitnie. Dziękuję Panie za wiarę w Twój nurt, za horyzont meandrów ważnych — wybitnie.   Doceniam słowo, ten splot gęsty, Twoje światło: bez limitu, bez końca. Idę do Ciebie, szukając siebie, a każda z dróg wiedzie do Ojca.   Ile dasz Panie, tyle wezmę, bo szczegół to rok, czy godzina, wobec Ciebie, ja w drobinie drobina, która dalej dzięki Tobie sięgnie.     Za każdą dziękuję Ci pogodę, za miłość, jej skwar i ochłodę, za szczęścia niepewne, ulotne, i usta.. jak zwykle samotne.
    • Po przebudzeniu. Otwieram leniwie, szare jak popiół ze spalonych marzeń oczy. Komendy z wolna dochodzą  do przeboćcowanych uszu,  wyczulonych na krzyk ale i głęboką ciszę. Dzwonki i gwizdki oficerów,  pobrzmiewają ostrym jazgotem.  Czasami zagłuszają nawet jęki, kalekich pobratymców, którzy w kałużach krwi, potu i błota, wykopanych z mozołem okopów.  Drwią ze śmierci. Nie chcą się poddać.  Choć ich skrwawione kikuty  oderwanych kończyn lub strzaskane odłamkami pocisków oblicza, szczernione pożogą wszędobylskiego ognia, dalej tchną, niegasnącym zarzewiem życia. Nienawidzę tego życia. Życie mnie zabija. I tylko dlatego chcę wstać i walczyć. Zawsze na przekór  nawet swojemu rozsądkowi. Muszę cały dzień  błądzić w labiryncie okopów. Mijać tych, którzy są mi obojętni. Ja jestem im obojętny. A może wszyscy jesteśmy ofiarami  wojny z życiem i jego przygnębiającą pustką egzystencjalną. Śmierć wystawia swoją ogołoconą  z włosów i skóry głowę z okopu wroga. Śmieje się  ze swojego najdzielniejszego żołnierza. Wabi i kusi.  Ponagla i błaga.  Droczy się bym bez strachu opuścił bezpieczne schronienie  i puścił się gnany znużeniem bytu  ku liniom kolczastego drutu  z upiętymi na zwojach  co kilkanaście metrów przeciwpiechotnymi minami, wypełnionymi wspomnieniami dawnych dni traumy w postaci ołowianych kulek i ze szkła tłuczonego powstałych szrapneli. Nie jestem już nieobytym młodzikiem. Jestem na wojnie z samym sobą  od kilkunastu lat. Uśmiech śmierci to pułapka. Życie wcelowało w moje schronienie,  lunety karabinków. Wszędzie wokół są snajperzy. Depresja, lęki i nerwica.  Najgorzej jest wreszcie ulec  i wyczołgać się w stronę beznadziei.  Tej ziemi nie mojej ani niczyjej. Z uczuciem pustki.  Nie czuć już kompletnie nic. Nawet tych wchodzących gładko w ciało pocisków. Mam tyle ran, że już nie zwracam uwagi. Wreszcie czyjeś dłonie wciągają mnie za mundur do kolejnego leju po jakiejś uczuciowej, związkowej bombie. Pełno w nim nigdy nie zastygłej krwi. Ona patrzy na mnie martwo. Oparta plecami o nasyp.  Jej włosy w nieładzie. A ręce rozrzucone. Na czole nikły ślad. Przestrzelony na wylot. Chociaż śmierć jest sprawiedliwością. Zdejmuje chwilowo zbędny hełm. Obracam go nerwowo w dłoniach. Żyj by umrzeć. Papieros i as pik. I właśnie dokładnie to robię każdego dnia. A wieczór. Wieczór jest wyczekiwaną ciszą. Sielską i spokojną. Front milknie a do głosu dochodzą  ciche rozmowy  żyjących jeszcze nieszczęśników. Wielu trzyma w brudnych, poranionych dłoniach, białe koraliki różańców. Inni całują srebrne krzyżyki. Nie wiem czy modlą się o życie  czy o szybką, bezbolesną śmierć. Co dzień jest nas tu coraz więcej. Nieważne ile istnień pochłonie życia front. Rakiety sygnalizacyjne ulatują w ciche, bezchmurne niebo.  Zielone, fosforyzujące światło  miesza się z czerwienią rac. A ja kończę pisać przy prawie rozładowanej latarce, pożegnalny list, którego i tak nikt nigdy nie odczyta. Lubię samotność wieczorów. Strzelcy usadowieni w swych kryjówkach są wtedy widać ślepi. A ja czuję radość i euforię, że jutro znów zbudzą mnie bym szturmował bez sensu i celu kolejne transze życiowych kolein. Patrzę na pełny i srebrzysty księżyc. Czasami widzę w nim istotę wyższą. Po cóż to ciągle przechodzić? Nikt mnie i tak nie zrozumie. Nigdy nie będę przez nikogo pokochany.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Nawet nie wiecie jak bardzo Wam dziękuję. Dawno nie poczułam takiej ulgi. Dzięki Wam. Pozdrawiam serdecznie.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...