Jestem duchem wielu różnych ludzi w jednym ciele.
Rozpływam się, siedząc na krześle —
zamieniam ciało w wodę
i próbuję dosięgnąć fali.
Zbiorowa świadomość wymywa marzenia
i ludzkie dusze: ich myśli, pragnienia, pożądania.
Wszystko, z czego kiedyś byli zbudowani
i przez co mogli nazywać się człowiekiem,
zniknęło w morzu słów
i niespełnionych obietnic.
Pozostaje jedynie gorycz i żal —
cierpki smak na języku bez końca.
Czujesz go, choć nie masz ciała;
jesteś tylko wyobrażeniem przeszłego „ja”,
powoli rozmywanym wraz z kolejną pełnią.
Krzyki odbijane od klifu
ze zwiększoną amplitudą
nie pozwalają zasnąć.
Nie pozwalają odpocząć.
Nie pozwalają uciec.
Płaczesz nad losem swoim
i umęczonych ludzi.
To wyobrażenie łez,
wyobrażenie smutku.
Tak trudno zaakceptować,
że nie ma już nic.
Jesteś sam.
Każdy człowiek, którego kochałeś, zniknął bezpowrotnie —
utopiony w tafli grzechów.
Nie ma Boga.
Nie ma litości.
Pozostało jedynie cierpienie i strach.
Rozpościeram skrzydła,
pływając w ludzkiej godności.
Trochę inna wersja dawnego tekstu
trochę w nerwach pan makowiec
aż się w brzuchu mak poplątał
cukierenka jemu w głowie
tylko nie wie jak wygląda
czupiradło lukrowane?
przepaloną skądś wywlekli?
ale gdzie tam piękno same
wyrzeźbiona dziś w cukierni
już ją widzi ciasta fałdką
aż rodzynek nagle stoi
jęczy z boku stary piernik
bo mu widok karp zasłonił
lico słodkie cała reszta
kolorowa karmelowa
oblubieńca to pocieszka
lecz w jej sercu wielka trwoga
jeden z gości chce ją schrupać
ma apetyt na jej kształty
pan makowiec blachą stuka
kocha przecież nie nażarty
gościu widzi smaczny maczek
aż go wzięła wielka chętka
lubo moja choć zapłaczesz
ty przeżyjesz mnie pamiętaj
cukierenka jest w rozpaczy
gdyż makowca głupol trawi
więc wskoczyła mu do gardła
aż się człowiek nią udławił