Szukałem balsamu — na blizny,
na echo dawnych ran;
nostalgia, jak woda w starych kadziach,
rozlewa się po grudniowym niebie.
Chłód spuszcza głowę,
rozkłada woal szronu,
szepcze do siebie po cichu
i nie patrząc w przód — idzie dalej.
Na parapecie czarny kot
jak przecinek w zdaniu dnia,
straszy sikory drżeniem ogona,
jakby bronił tajemnicy zimy.
Bo czasem najgłębsze ukojenie
znajduje się dopiero wtedy,
gdy odczytasz własne rany
jak mapę powrotu do siebie.
Wiesz kiedy nasze dłonie
spotkają się w pół drogi,
zgaśnie ciężar zim
lecz błogi rytm nigdy nie wróci.
I co wtedy ? Czy już bez lęku
przyjmiemy swoje słowa,
jakby bliskość była pieśnią,
nową prostą formułą - zostań.
Boję się odpowiedzi,
bo może nie będzie w niej gwarancji
może bliskość nie być hymnem
lecz zgodą na brak melodii.