I na odwagę mnie wzięło
By otworzyć następne pudło
To z czerwoną kokardą
Z duszą na ramieniu
Z drżeniem dłoni
Ciągnę wstęgę
I zdziwienie mnie bierze
Niepewne oczekiwanie
Na grzmot jakiś
W cichej nadziei
Myśl bojaźliwa
Pandora odpuściła?
Teraz szukacie powodu.
Pytacie o sumienie.
O powód
tego całego okrucieństwa i zła.
Lecz czy to ja szukałem Was,
czy to Wy przyszliście do mnie?
Powodem jest sprawiedliwość i zemsta.
Sumienia we mnie brak.
Powodem również
ludzka nienawiść i moja niejedna łza.
Co Wy wiecie o bestii,
która się tu wylęgła.
Trzymaliście się z dala od mroku
tych ścian i ciasnej klatki.
A bestia w niej uwięziona,
szarpała wściekle pręty.
I wyła żałośnie do księżyca
aż do gardła zdartego.
Później odkryliście przypadkiem
ślady krwi
od posesji prowadzące w las.
W głąb kniei prowadził Was,
jej blask szkarłatny.
Zaprowadziły Was aż na polanę,
gdzie przy zwalonym
nocną burzą świerku, leżał chłopiec.
Dusza umknęła już z ciała martwego.
Po pogrzebie.
Odkryliście jego pokój.
Jego za życia zbudowany grobowiec.
Gdzie wszędzie walały się
pamiętniki, wiersze.
Słowa wśród ścian zbłąkane,
szukały niedokończonych prac.
I wtedy zrozumieliście,
że kiedyś nie była to bestia
a zraniony, zniszczony człowiek.
Lecz teraz mimo wszystko.
Dziękuję Wam.
Zabiliście we mnie wszystko. Zamęczyliście coś,
czym i tak nie chciałbym być.