Trzecia nad ranem.
Miasto pachniało deszczem i zmęczeniem.
Nie spałam — znowu.
Bezsenność siedziała naprzeciw.
Milczała. Wiedziała wszystko.
Za oknem neon żarzył się jak wyrzut,
którego nie da się stłumić.
Miasto udawało, że śpi,
słyszałam jego tętno —
równe, głębokie,
szurało po korytarzach,
odpalało silniki,
nawoływało.
Kawa stygła na stole.
Bezsenność uśmiechnęła się krzywo,
szeptała o błędach,
których nie da się cofnąć.
Spod skóry wypełzały wspomnienia,
rozpinały czas, wciskały się pod powieki.
Myśli krążyły jak koty na zapleczu baru,
głodne, czujne, gotowe do skoku.
Zostałam sama -
z nocą.
ze sztucznym światłem, które nie gaśnie,
z prawdą,
że dziś to ja jestem duchem.