Twoja nieobecność nie jest brakiem –
jest nową fizyką, w której ciało rozpada się na cząstki,
a czas jest językiem, którego nikt jeszcze nie przetłumaczył.
Czuję cię w trzewiach kosmosu,
jakbyś była planetą, której orbita pękła,
a ja wypadłem z grawitacji i teraz
dryfuję w próżni złożonej z twojego braku.
Każdy mój miesień jest biblioteką,
w której zapisane są twoje gesty,
ale litery się kruszą,
i połykam ten pył, żeby cię jeszcze raz przeczytać.
Noc nie jest już ciemnością.
Noc to twój cień, który nauczył się chodzić po mojej skórze
i zostawiać ślady, jak gwiazdy wyżłabiane paznokciem Boga.
Oddycham i czuję, jak powietrze się rozdziera,
bo nie ma cię w cząsteczkach tlenu.
Każdy wdech jest krachem metafizyki,
każdy wydech – filozofią bez autora.
Tęsknię za tobą nie w sercu, lecz w bycie.
Twoja nieobecnosć to nie brak osoby –
to dziura w ontologii świata,
to pytanie, które połknęło wszystkie odpowiedzi
i wypluło mnie jako echo.
Jestem teraz zwierzęciem zbudowanym z tęsknoty:
moje mięśnie to drżenie planet,
moje oczy to pustki po twoim spojrzeniu,
moje ręce to dwie jałowe modlitwy,
które próbują sięgnąć nieskończoności.
Nie proszę już o powrót.
Nie proszę o sen.
Proszę tylko, by wszechświat zrozumiał,
że bez ciebie jestem czarną dziurą w środku dnia,
która pożera znaczenie słów,
i wypluwa język zbudowany wyłącznie
z krzyku, światła i twojego imienia,
którego nie mogę już wymówić,
bo stało się całą moją krwią.