W butelkowej zieleni śpią smutki,
by zliczyć je wszystkie — dzień za krótki.
Więc budzą się dopiero wieczorem,
wypływają przez szkiełko zielone.
Kołyszą się na nóżce miarowo
i z zapomnieniem krążą nad głową.
Zamykają oczy na chwile złe,
takie smutki — jak płyną, to lżej.
Gdy butelkowa zieleń już pusta,
od krzywych uśmiechów bolą usta.
Ramiona sypią się gdzieś bezwiednie,
z ust płyną słowa nieodpowiednie.
W lustrze — kto inny jest, to nie ona,
jakby rozmyta i rozproszona.
Zamyka oczy na chwile złe,
i już jej nie ma, znika we mgle.