Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
Corleone 11

Corleone 11

                           - dla Martyny   

 

   Nadeszły - aspodziewanie i zarazem spodziewanie jak najbardziej - ostatnie moje chwile przy niej. 

   Oddała mnie. Zsunęła ze swoich włosów, rozpuszczając je na moment, a zaraz później spinając je drugą - nową - w tak zwany koński ogon. 

   Oddała mnie jemu. Nic spodziewającą się po tygodniach wielogodzinnej, ciężkiej pracy. 

   - Masz, weź ją - powiedziała o mnie. 

   Nie dodała, po co. Było przecież jasne, że nie będzie nosił mnie na głowie. I zarazem, żebym mu ją przypominała, gdy jej przy nim nie będzie. Tak w każdym razie zrozumiałam tę sytuację.

 

                     *     *     *

 

   Przechodziłam na jego lewej ręce wiele. Wiele, wiele kroków po najrozmaitszych przestrzeniach najróżniejszych pomieszczeń i wiele, wiele czasu. Blisko miejsca, w którym rozstała mnie ze sobą. A potem daleko i jeszcze dalej. Do pomieszczeń w bezruchu i do dziwnych, czasem krótkich a czasem długich, pokoi poruszających się. Do tych, które poruszały się prosto poziomo i do tych, które podejmowały ruch w górę i na boki. Wciąż na jego ręce, wciąż i wciąż. Zdejmował mnie tylko do czynności związanych z wodą. Nie rozumiem ich, a zresztą nie lubię wody. Źle czuję się po kontakcie z nią, mając alergię. 

   Mam na myśli także przestrzenie, gdzie było dużo, dużo cieplej niż w tych, w których przedtem przebywałam. Przedtem, czyli z nią. Dobrze, że pamiętał i że zabrał mnie ze sobą, wracając. Nie czułam się tam dobrze również dlatego, że było tam za wilgotno.

   Jest mi znacznie lepiej teraz, gdy wrócił. A jeszcze lepiej, gdy jest tuż przy niej, spotykając się z nią. Tak to się chyba nazywa: spotykać się z kimś. Tak?

   Chociaż żałuję, że mnie zostawiła. Że mnie oddała. Cóż, trudno. Przyzwyczaiłam się już trochę do niego. I wciąż się przyzwyczajam.

   Bo co mam zrobić? 

 

   Gdańsk, 6. Lipca 2025 

    

Corleone 11

Corleone 11

                           - dla Martyny   

 

   Nadeszły - aspodziewanie i zarazem spodziewanie jak najbardziej - ostatnie moje chwile przy niej. 

   Oddała mnie. Zsunęła ze swoich włosów, rozpuszczając je na moment, a zaraz później spinając je drugą - nową - w tak zwany koński ogon. 

   Oddała mnie jemu. Nic spodziewającą się po tygodniach wielogodzinnej, ciężkiej pracy. 

   - Masz, weź ją - powiedziała o mnie. 

   Nie dodała, po co. Było przecież jasne, że nie będzie nosił mnie na głowie. I zarazem, żebym mu ją przypominała, gdy jej przy nim nie będzie. Tak w każdym razie zrozumiałam tę sytuację.

 

                     *     *     *

 

   Przechodziłam na jego lewej ręce wiele. Wiele, wiele kroków po najrozmaitszych przestrzeniach najróżniejszych pomieszczeń i wiele, wiele czasu. Blisko miejsca, w którym rozstała mnie z sobą. A potem daleko i jeszcze dalej. Do pomieszczeń w bezruchu i do dziwnych, czasem krótkich a czasem długich, pokoi poruszających się. Do tych, które poruszały się prosto poziomo i do tych, które podejmowały ruch w górę i na boki. Wciąż na jego ręce, wciąż i wciąż. Zdejmował mnie tylko do czynności związanych z wodą. Nie rozumiem ich, a zresztą nie lubię wody. Źle czuję się po kontakcie z nią, mając alergię. 

   Mam na myśli także przestrzenie, gdzie było dużo, dużo cieplej niż w tych, w których przedtem przebywałam. Przedtem, czyli z nią. Dobrze, że pamiętał i że zabrał mnie ze sobą, wracając. Nie czułam się tam dobrze również dlatego, że było tam za wilgotno.

   Jest mi znacznie lepiej teraz, gdy wrócił. A jeszcze lepiej, gdy jest tuż przy niej, spotykając się z nią. Tak to się chyba nazywa: spotykać się z kimś. Tak?

   Chociaż żałuję, że mnie zostawiła. Że mnie oddała. Cóż, trudno. Przyzwyczaiłam się już trochę do niego. I wciąż się przyzwyczajam.

   Bo co mam zrobić? 

 

   Gdańsk, 6. Lipca 2025 

    



×
×
  • Dodaj nową pozycję...