Zdeptany ogród opanowały chwasty, to na nic jest
Jednak odór z wspaniałym zapachem przeplata się
I znów sen ten, powtarza się, choć w kolorze to stres mnie gnie
Stres ten jest gdy powieki wznoszę, gdy szarość kąsa
Wiecznie mnie nozdrza informują o jej obecności
Przesadzisz to tracisz przecież, choćby wspólny grunt
Podejście na szybko typu wyrwiesz coś i w sumie git
Kończy się kolcem, który w samotności rani, długie dni
Jej usta gorące parzyły, zaniemówiłem na lata
Wtem wkrótce spoglądam, Heban kwitnie. To znak
To symbol milczenia, jakbym jej nie znał od kilku lat
Czerń hebanu, rzekł mi z kraju, szeptem "nie chce tak"
Całowała jak wiosna, żegnała jak chłodny listopad
Mało dała nam wojna, odebrała wspomnień milion lat
Działała jak słońca promień tworząc cień mnie
Lecz cień ten to jedyny element, który wciąż dzierżę
Chaber pachniał jak nadzieja zawsze, bardzo ładnie
Kwitła łżąc choć mimo to śmiech przypominał bławatkę
Nabrałem się skarbie, nabrałem się zawszę. Masz mnie
Patrzę wstecz, motywuje mnie chęć w pamięci mieć Cię
A jednak boli to, choć wolę to niż non stop być z Tobą bo
Zamieszkał heban wewnątrz niej, owinął serce ponoć
A te ślepia to piękny odcień. Chaber przypomina wręcz
Jak mam znaleźć w tym sens gdy wiem, że jej mina kupi mnie
Lub rezerwie mnie na części pierwsze pewnie
Wiem że będę jak ten saper, nie dam przecież się
Rozkwitała w kłamstwach, z jej imienia ulepiłem żal
Głośniejsza od darcia parła hebanowy niebyt tych fal
Czerń to prawda, błękit złuda. Heban spławił, że się uda
Kłębią w nas tak błędne cuda, podtrzymując, że to fakt
Każda łza to nawóz i bynajmniej chaber nie upodobał go
Plącząc kłączy parę, girlandą sprawnie ozdobiłem dom