Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Chodziłem alejkami pełnymi złomu, powyginanych prętów. Stelaży od starych szpitalnych łóżek. W alejkach tych wijące się kable, chrzęszczące pod stopami rozbite szkło. Gruz. W półmroku kątów kopce nie wiadomo czego. Jakieś pryzmy z minionych lat. Coś, co spadało. I spada nadal. Opada. Osiada czarną sadzą. Wysoko pod sufitem migające światła. Obskurne. Brzęczące szeregi podłużnych jarzeniówek. W mdłej bieli, w żółtawej, zatłuszczonej. Brudnej. Pełnej pajęczyn i kurzu rozległej hali…

 

Wszystko tam. I wokół. W skrzyniach. Zakopane zbyt głęboko. Pod niezliczonymi warstwami kilogramowych złogów, co odkładały się i odkładają nadal. W zmiętoszonych kartonach przeterminowane odpady. Całe ich stosy. Stosy porzuconych szmat. Poszarpane... Wysypują się zewsząd. Zwisają z półek odnogi. Rękawy, mankiety, kołnierze… Suknie w szafach. Choć jedna leży osobno. Pozbawiona barwy. Wyblakła przez lata… Wszystko jakieś zdekompletowane i nie do pary. Zbierające niegdyś laury w modowych kręgach. Na łamach prospektów, fachowych żurnali. Zmieszane z reklamą pasty do zębów. Uśmiechniętymi twarzami. Szare mydło. Stalowe obręcze, dłuta, zębate koła, ciężarki podnoszone przez trzyletniego siłacza… W ciszy. W płynących powietrzem lśniących drobinkach gryzącego kurzu. W spadających nie wiadomo skąd ptasich piórach. Które powoli... Tak bardzo powoli... Które tak niesamowicie wolno... Gdzieś tutaj. I dalej... I jeszcze dalej…

 

*

 

Przez wysokie okna, co stają się nieomal smukłymi witrażami, przeciska się słońce. Kładzie się pomarańczową geometrią na podłodze, na ścianach... I taką zniekształconą dziwnie. Zdeformowaną. Odbitą od luster świetlistą frazą. Przesuwa się. Płynie w jakimś nieziemskim letargu o motylich skrzydłach. Lecz bez najmniejszego poruszenia. Bez jakiegokolwiek machnięcia. Choć załamują się na krawędziach przedmiotów z kamienia. Z drewna. Z tandetnej płyty. Z pilśniowej… Przepierzenia zawieszone na cienkich prętach. Naddarte. Jakby nadgryzione, ale nie szybko, tylko powoli. Z mozołem. Cierpliwie.

 

Oglądam pęknięcia. Ciemne liszaje w kątach, w których miliony bakterii szemrzą w nieskończonym rozroście kolejnych pokoleń… Dopada mnie gorączka, rozsadzając uszy piskliwym szumem spadającego wodospadu. I głuche, tępe uderzenia jakiegoś hutniczego młota… I te uderzenia… Mój cichy chód. Kroki stawiane ostrożnie wśród trzaskań rozsychających się podłogowych desek. Moje ciche kroki. Moje kroki powolne. Kroki donikąd. Do niczego. Tu kiedyś szło życie. Konik na biegunach. Porzucony. Drewniany artefakt przeszłości. Znieruchomiały we śnie. W zapomnieniu. Z sękami popękanej sosny na długiej grzywie. W milczeniu odeszło stąd dzieciństwo, przeglądając się w kałużach na zewnątrz. Na drodze. Na ścieżce… Gdzieś tam, daleko. Coraz dalej. Aż do zniknięcia. Do rozmycia wszelkich szczegółów rozmiękczonego deszczem krajobrazu. I choć przewidziałem to wcześniej, zatraca się w powietrzu. Moje szalone proroctwo szeleści cieniami liści. Potrząsa nimi. Moje szalone proroctwo. Nie jedno. Lecz całe ich roje o poszarpanych brzegach…

 

Jesteś tu jeszcze? Szukam. Wciąż szukam śladów. Zatarte w połowie. Starte. Zarośnięte liszajami pleśni. Zielone naloty na mosiężnych klamkach. Na rurach. Na ciągnących się donikąd rurach. Na tych rozgałęzieniach niknących w ścianach. I w kolejnych… W sufitach. W podłogach… Niknące w półmroku. W kurzu. Rury. Rury. Rozgałęzienia rur… Milczące. Choć wydaje się, że czasami coś w nich jęknie, stuknie… Puste wanny, całe łazienki, zlewy… W rdzawych nalotach kapiącej przez lata wody. Teraz milczące, skorodowane. Martwe… W pyle jakiejś skażonej aury, w słonecznych smugach padających z ukosa. A więc w tym pyle, w tych wirujących drobinkach kurzu twarze. Uśmiechnięte twarze patrzące z plakatów, z fotosów… Twarze umarłych. Patrzące z uśmiechem, tak jak patrzyły niegdyś za życia. Twarze. Całe szeregi twarzy. I te twarze spoglądają w całkowitej ciszy. Liczą każdy mój krok. Każde poruszenie. Wodzą za mną wzrokiem… Milczą. Milczą. I w tym całkowitym milczeniu majaczą o życiu. I w tej ciszy wiecznej. W tym śnie nieskończonym roją im się rozległe przestrzenie nieskończonego lata. I roją im się wizje jakie tylko mogą się objawiać całkowicie martwym.

 

*

 

Spójrz na mnie! Ja spoglądam w lodowatą noc. W nic… Znowu noc. Dopiero, co był dzień upalnego lata. A więc mógłbym spoglądać na ciebie. Pod sufitem roje ciem. Puszystych. Krążących niestrudzenie wokół lamp. Pełne milczenia wzniecają kurz szarymi skrzydłami. Łopoczą nimi miękko. W tej ciszy sennej. W tym majaku jakieś ręce. Ręce jakieś. Wyciągnięte, jakby spragnione objęć. Lecz martwe jak te kwiaty uschnięte w donicach. Jak te kruche patyki. Połamane… Ręce. Czyjeś ręce. I oczy. Te martwe oczy. Umarłe. Czyje to oczy? Mojej martwej już matki? Ręce? Dłonie? Pożółkłe plakaty. Kalendarze. Zwisające bezładnie. Pozrywane… Jesteś tu jeszcze? Ja jestem. Spójrz! -- Żadnej reakcji. Żadnego odzewu. Więc spoglądam sam w siebie. Albowiem już nie twoje oczy widzą, lecz jedynie moje. I moje dłonie czują. Moje ręce. Już nie twoje. Tylko moje. I już tylko moje…I moje usta szepczące. Wypowiadające niezrozumiałe frazy. W ciszy. Płyną stłumione słowa. Niezrozumiałe. Niespieszne. Słowa jakieś bez składu. Bez logiki. I sensu. Słowa idące ku górze. Wymykające się chyłkiem z okna. Przeciekające strumieniem czasu. Idące w cichy las. Szumiący w strategii zmysłów jakiejś niepojętej. Moje widzenie. Moje oczy widzące w zastępstwie twoich. I moje usta mówiące za twoje. Lecz, co to? Widzę! Dostrzegam cień twój płynący po ścianie. Mieniący się od blasku rozwartych szeroko okien. Próbuję go schwytać. Przyciągnąć do siebie. Zamknąć ramionami, lecz nic. Ta próba kontaktu kończy się fiaskiem. Wymyka mi się z dłoni grudami powietrza wzlatującymi w przestwór.

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2025-03-23)

 

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ten wiersz pokazuje, że można upamiętniać wielkie wydarzenia bez emfazy. W niewielu słowach i obrazach da się zamknąć cały dramatyzm wydarzeń i dotrzeć podskórnie do emocji. Wojskowy rytm wiersza doskonale współgra z treścią i przesłaniem.
    • Pozostaje pytanie, w co naprawdę chcesz uderzyć? Bo jeżeli w hipokryzję (tendencja do piętnowania zachowań sodomicznych i pobłażania wybrykom hetero), to jak najbardziej. Istnieje jednak ryzyko pewnego uproszczenia, że homoseksualizm to takie samo zło wcielone, jak cudzołóstwo (kąpiel w tym samym szambie) i tu już zaprotestuję, pewnie nie ja jeden. ;) W świecie homo, podobnie jak w świecie hetero, oprócz brudów, jest też możliwa piękna i prawdziwa miłość. Tak, ta ostatnia strofa jest problematyczna, bo jednak spycha świat relacji homoseksualnych do tytułowej kałuży. Nawet, jeżeli ta kałuża istnieje tylko w głowie adresatki wiersza (najprawdopodobniej to właśnie autor miał na myśli).  
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Bardzo interesujący komentarz :) O nic zatem nie pytam.    Dziękuję Ci za wizytę. Pozdrawiam :)  
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Dobrze, że dotarłem do końca, do tego skrawka poezji w tym długim tekście. Wszystko, co powyżej, to niewątpliwie zapis uczuć, ale czy wiersz?   Utwór bardzo szczery, emocjonalny, lecz: 1) w obrazowaniu poetyckim wykorzystuje klisze, gotowe foremki, w związku z czym historia nie posiada swojego kolorytu, swoich indywidualnych cech, i niczym się nie wyróżnia; 2) jest przegadany, można go spokojnie skrócić o połowę bez uszczerbku dla treści. 3) niepotrzebnie tłumaczy sam siebie, nie kryje żadnej tajemnicy, wszystko podane jest jak na tacy.   Pisanie wierszy to nie tylko "czucie", ale też rodzaj rzemiosła.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Dokładnie: Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Zrozumiałeś nadspodziewanie dobrze, i oczywiście masz rację, tutaj znaku równości nie można postawić, chociaż rozpusta pozostaje rozpustą, zarówno w wykonaniu heteroseksualnym jak i w innych wydaniach, co, jak wydaje mi się, osobom o orientacji hetero, zdaje się dosyć często umykać. Powstaje wówczas tendencja do piętnowania zachowań sodomicznych i pobłażania wybrykom w formie hetero, czyli np. zdrady, prostytucja, itp. Chociaż osobiście dostrzegam w tych z pozoru zupełnie odmiennych zachowaniach pewne podobieństwa, to tak, jak napisałem powyżej, masz rację, nie można stawiać znaku równości między nimi, tak jak nie można naprzykład zrównać roweru z samochodem, chociaż obydwa są pojazdami kołowymi. Przeedytowałem trochę tę ostatnią zwrotkę. Może teraz jest nieco bardziej akceptowalna, nie wiem. Dzięki za czytanie i uwagę. Pozdrawiam P.S.: Ta ostatnia strofa jakoś mi w ogóle nie wyszła :)))
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...