Tajsko am Boże - Modry Ponie,
dzie słónko tako samo śwyci,
am nie ziam, nie poziam,
Bachy tam só i some śmiych.
Tajskno Modry Ponie.
Tam dangi furajó dali i eszcze abo dzie?
A Bociony kapelków nie łoślipsió,
a żniwa to psiankno śpisiywanie.
dzie Annioł modli sia noczajści i wpierw.
Zietrz łuraduje ten zimny deszcz.
Tęsknię Boże, mój Niebieski Panie,
czy tam słońce wciąż tak samo świeci,
a niwa bezkresna to ciągłe pytanie?
Trud żniw są jak motyli drganie,
czy są tam śmiejące się dzieci?
Tęskno mi za tym Niebieski Panie.
Czy bocian świątkom nie zmieni zdanie,
świat chmura ponura znów oszpeci,
a niwa bezkresna - zadanie na pytanie.
Gdzie Anioł Pański jak ranne pianie,
tych modlitw przecież nie zaślepi
Tęsknię Boże, Ty Niebieski Panie.
Wiem, wiem- marne to moje pisanie
nic to, że miłość nieprzerwanie świeci,
jest niwą bezkresną- jak ciągłe pytanie.
Pamięci obłoków ich jeszcze trwanie,
z igieł sosnowych wzór tu nie szpeci.
Tęsknię za nimi Niebieski Panie,
a niwa bezkresna to zawsze pytanie.
Kładę się bezwładnie jak kłoda, droga z żelaza, czarna owca pod powierzchnią bałagan, para, hałas.
Stukot setek średnic, mimikra zjełczałego stada, przedział, raz dwa trzy: nastał dusz karnawał.
Chcą mi wszczepić swój atawizm przez kikuty,
me naczynia, czuję dotyk, twoja ksobność,
krew rozpływa się i pęka, pajęczyna przez ptasznika uwikłana- dogorywam.
Stężenie powoli się zmniejsza, oddala się materia.
Rozpościeram gładko gałki, błogosławię pionowatość, trzcina ze mnie to przez absynt, noc nakropkowana złotem, ich papilarne, brudne kreski, zgryz spirytualnie wbity na kość, oddalają mnie od prawdy, gryzą jakby były psem!
A jestem sam tu przecież. Precz ode mnie sękate, krzywe fantazmaty!
Jak cygańskie dziecko ze zgrzytem, byłem zżyty przed kwadransem, teraz infantylny balans chodem na szynowej równoważni latem.
kiedy pierwsze słońce uderza w szyby dworca
pierwsze ptaki biją w szyby z malowanymi ptakami
pomyśleć by można - jak Kielc mi jest szkoda!
co robić nam w dzień tak okrutnie nijaki?
jak stara, załkana, peerelowska matrona
skropi dłonie, przeżegna się, uderzy swe żebra
rozwali się krzyżem na ołtarza schodach
jedno ramię to brusznia, drugie to telegraf
dziury po kulach w starych kamienicach, skrzypce
stary grajek zarabia na kolejny łyk wódki
serduszko wyryte na wilgotnej szybce
bezdomny wyrywa Birucie złotówki
zarosłe chwastem pomniki pamięci o wojnie
zarosłe flegmą pomniki pogromu, falangi
ze scyzorykami w rękach, przemarsze oenerowskie
łzy płyną nad kirkut silnicą, łzy matki
zalegną w kałużach na drogach, rozejdą się w rynnach
wiatr wysuszy nam oczy, noc zamknie powieki
już nie płacz, już nie ma kto słuchać jak łkasz
i tak już zostanie na wieki