Świat się przechyla,
jak stary statek na wzburzonym morzu,
z blachy moralności odpadły już nity,
a człowiek – sterem własnej chciwości –
płynie ku przepaści, myśląc, że to port.
Wielkie słowa straciły znaczenie,
miłość ma cenę,
prawda – kolor polityczny,
a sumienie?
Stało się echem,
którego nikt nie słucha.
Miasta rozświetlone,
ale serca ciemne.
Wśród śmiechu — jęk.
Wśród postępu — lęk.
Wśród wiedzy — pustka.
Ale…
Jeszcze są.
Są ci, co wołają — nie z krzykiem, lecz z niepokojem.
Szeptem modlitwy, listem do sąsiada, gestem czułości.
Ich głosy są ciche,
bo nie szukają echa,
ale prawdy.
I są też tacy, co nie mówią nic.
Idą przez świat jak wiatr przez trawy —
nie burzą, nie hałasują, ale zmieniają.
Ich obecność koi.
Ich spojrzenie uzdrawia.
Ich serca — biją jak dawniej,
prosto.
To oni noszą świat,
kiedy inni go upuszczają.
To w ich dłoniach drży jeszcze
iskra, która pamięta Światło.
Nie szukają chwały.
Nie chcą władzy.
Oni tylko są.
I może to właśnie wystarczy,
by świat jeszcze nie runął.