@Waldemar_Talar_Talar
dzięki
jesień owszem zadowoli
jeśli ładna jest i młoda
słodko może cię ukoić
ale kasy potem szkoda
:)))
@violetta
od czego jest kobietka
tego nie wie sam Bóg
raz wściekła raz kokietka
nieobliczalna i już
:)))
W koszulce pirackiej i mycce z czaszką,
Pochylony nad balią z praniem,
Pianę wzbijałem ku niebu – chlup, chlup,
Wiosłem szarpałem ocean zbyt spokojny.
Wichry w koszulę łapałem na kiju,
Kurs obierałem – ahojj! – wołałem.
Ster trzymał mój język, nie ręce,
Żagiel inspiracją: tam, gdzie wiatr dmie!
Świat zmierzyłem bez lunety i bez map,
Z oceanem biłem się z tupotem i krzykiem.
Gwiazdom nie wierzyłem, bo mrugają okiem.
Ja wam dam, wy żartownisie, dranie!
Na Nilu mętnym, wezbranym i groźnym,
Szczerzyłem kły z krokodylem rozeźlonym.
Ocean zamarł, gdy dryfem szedłem – skarpetki prałem,
Rekin ludojad nad tonie morskie skoczył i zbladł.
Na prerii mustang czarny jak moje pięty,
Ogonem zamiótł mi pod nosem – szast!
Wierzgnął, kopytem zabębnił, z nozdrzy prychnął,
Oko puścił i w cwał – patataj, patataj!
Na safari gołymi przebierałem piętami – plac, plac!
Słoń zatrąbił, nie uciekłem, w miejscu trwałem.
W ucho dostał, ot tak – i odstąpił: papam, papam.
Został po nim tylko w piasku ślad i swąd.
Lew zaryczał – też nie pękłem, no nie ja!
W pierś bębniłem – bim, bam, bom – uciekł w dal.
Ciekawskiej żyrafie, mej postury chwata,
W oczy zaglądałem – z dumy aż pękałem.
A na kontynencie płaskim i gołym,
Jak cerata w domu na stole świątecznym,
I strusia na setkę przegoniłem – he, he!
Bo o medal z kartofla to był bieg.
Aż tu nagle: buch, trach, jęk – strachem zapachniało!
Coś zatrzęsło, coś tu pękło – to nie guma w gaciach...
Łup! okrętem zakręciło, bryzg mi wodą w oko,
Flagę z masztu zwiało i na tyłku cumowałem.
Po tsunami pranie w błocie legło,
Znikły skarby i trofea farbą plakatową malowane,
Z lampy Aladyna duch też nawiał – łotr i tchórz,
Kieł mamuta poszedł w proch, złoto Inków trafił szlag.
Matka w krzyk „Ola Boga!” – ścierą w plecy chlast!
Portki rózgą przetrzepała jak to dywan.
Aj, aj, aj, aj! chlip, chlip! to nie jaaaa...
Smark, smark, łeee – nawyki to z przedszkola.
Z domku, skrytym w kniejach dębu, ot kontrola lotów.
Słyszę łańcuch jak klekoce, rama trzeszczy.
Dzwonek – dzyń! błotnik – dryń! szprychy aż pękają.
Kłęby kurzu w dali widzę – nie, to nie Indianie.
To nie szeryf z gwiazdą pędzi na rumaku,
To nie szalik śwista (z klamrą...? e tam)
Ojciec w drodze z wywiadówki – coś mu śpieszno.
Aż mnie ucho swędzi, no to klapa, koniec pieśni...