Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Zgłoś



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • dlaczego nie ufasz mi człeku i wątpisz w siłę moc moją stworzyłem ciebie - nie w grzechu i jestem twoją Ostoją   ty ciągle się dajesz ogłupić dopuszczasz myśli te czarne miast usiąść i wolę swą skupić krzyknąć: Jezu Ty się tym zajmij"*   * słowa księdza Dolindo Ruotolo :)  
    • @Falkone ładnie z żalem ale rozumiem że za późno - pozdrawiam 
    • czy umiem pojednać się wrogiem mam przyznać że białe jest czarne mi wmawia na wszystkie sposoby bo za to kasiorkę ogarnął    i zdania nie zmieni swojego choć szkodzi kantuje nas wszystkich wyśmieje i zadrwi on z tego i już zwyciężyłem - pomyśli :)
    • Matka traci swoje dziecko, jak gwiazda, która bez ostrzeżenia gasnie w bezkresnym, czarnym niebie, zostawiając po sobie jedynie pustkę, którą nic już nie zapełni. Jej serce pęka jak starożytny dzwon, którego dźwięk umiera w próżni, a każda łza, która spływa po jej twarzy, jest jak kropla deszczu w morzu, które nigdy nie pozna końca. Zatraca się w tej ciszy, w której świat staje się obcy, a powietrze ciężkie jak kamień. Jak zdmuchnięta świeca, jej nadzieje gaśnie w mroku, pozostawiając jedynie cień, który na zawsze zostanie w jej sercu.              Czerwcowy poranek rozlewał się po świecie niczym płynne złoto. Słońce, ledwie wstające zza horyzontu, malowało niebo delikatnymi różami i ciepłymi odcieniami bursztynu. Chmury, jak jedwabne strzępy, powoli rozciągały się na błękitnym tle, a ptaki w pobliskich zagajnikach wydawały się współzawodniczyć w tworzeniu pieśni życia. Powietrze pachniało słodkim zapachem akacji i młodej trawy, a delikatna mgła unosiła się nad wilgotną ziemią, jakby ziemia sama oddychała.    Ścieżka na cmentarz wiodła przez gęsty tunel zieleni – bujne drzewa, których liście szeptały na lekkim wietrze, tworzyły naturalne sklepienie. Kwiaty rosły dziko na poboczach, rozrzucając plamy barw – białe margerytki, fioletowe dzwonki i żółte kaczeńce zdawały się drżeć od nadmiaru życia. Ale to życie było dziś bolesnym kontrastem.    Na cmentarzu zbierali się ludzie – rodzina, przyjaciele i znajomi, a także przypadkowi przechodnie, których ciekawość sprowadziła tu, by zobaczyć to, czego nie potrafili nazwać. W centrum zgromadzenia stała biała, niewielka trumna, pokryta girlandą świeżych kwiatów – róż, lilii i stokrotek. Była zbyt mała, zbyt niewinna, jakby sama nie rozumiała, dlaczego znalazła się w tym miejscu.    W tle cicho sączyła się melodia – smutna i delikatna, może „Cisza” Mozarta, której dźwięki zdawały się oplatać przestrzeń jak niewidzialne wstęgi. Ksiądz, ubrany w czarne szaty, stał przy grobie, trzymając w dłoniach Pismo Święte. Jego głos był cichy, łamliwy, jakby każda wypowiedziana sylaba raniła jego własną duszę.    Rodzice chłopca – matka o zapadniętych policzkach, z pustym wzrokiem wbitym w trumnę, i ojciec, którego dłonie drżały, choć próbował je ukryć w kieszeniach marynarki – wydawali się być jedynie cieniami ludzi, którymi byli jeszcze kilka dni temu. Matka, ubrana w czarną suknię, trzymała w dłoniach białego misia – zabawkę jej synka – ściskając go z taką siłą, jakby mógł w magiczny sposób przywrócić chłopca do życia. Ojciec, choć starał się być silny, co chwilę odwracał wzrok, jakby światło dnia go raniło.    Kiedy ksiądz poprosił o ostatnie pożegnanie, cisza była tak głęboka, że nawet wiatr zdawał się zamierać. Ludzie powoli podchodzili do trumny, kładąc na niej kwiaty, które pachniały zbyt słodko, zbyt intensywnie, jakby chciały przyćmić ból. Wśród zebranych było kilka osób, które patrzyły z boku, ciekawskim wzrokiem, jakby to wydarzenie było dla nich jedynie kolejną sceną w teatrze życia.    Gdy trumna zaczęła opuszczać się w głąb ziemi, matka chłopca upadła na kolana, wydając z siebie cichy, zduszony szloch, który przeszył serca wszystkich obecnych. Ojciec objął ją ramieniem, choć sam ledwie trzymał się na nogach. W tym momencie czas zdawał się zatrzymać – świat na chwilę przestał istnieć. Ludzie wstrzymali oddechy, jakby sam odgłos opuszczania trumny w ziemię był czymś świętym i niedotykalnym.    Ziemia – ciemna, wilgotna, pachnąca deszczem – zdawała się z niechęcią przyjmować to, co jej powierzono. Pierwsza garść piasku, którą ojciec rzucił na trumnę, zabrzmiała jak grzmot w tej wszechobecnej ciszy. Matka zasłoniła usta dłonią, próbując stłumić krzyk, który chciał wyrwać się z jej piersi.    Nad cmentarzem unosiła się atmosfera, której nie dało się opisać słowami. Było w niej coś z żalu, coś z ulotnego piękna przemijania, ale też coś, co przypominało o kruchości życia. Ptaki na chwilę przestały śpiewać, jakby chciały uszanować tę chwilę. Nawet ciekawscy zebrani na obrzeżach stali teraz w milczeniu, poruszeni tym, czego byli świadkami.    Kiedy ceremonia dobiegła końca, ludzie zaczęli odchodzić, zostawiając rodziców samotnych przy grobie. Matka uklękła przy świeżo usypanej mogile, szepcząc coś cicho, jakby chciała, by jej słowa dotarły do syna. Ojciec stał za nią, patrząc w dal, z pustym spojrzeniem człowieka, który stracił wszystko. Czerwcowe słońce, które jeszcze rano rozlewało złote światło, teraz skryło się za chmurami. Świat zdawał się znowu oddychać, choć już nie tak samo jak wcześniej.
    • a może napisz inaczej starają się nas katować możliwość mamy od zawsze wyłączyć jątrzące słowa   uważać czego słuchamy i z kim wiedziemy dysputy jeśli myślimy - to sami nie wolno dać się ogłupić   jeszcze wzniesiemy do Niego ręce i prośby wysoko z większego szamba nas wywiódł  ufajmy i żyjmy spoko :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...