Byłem na twoim grobie – trudno rozpoznać ludzi od mar
w nikłym świetle lampionów
i trudno zgadnąć w masie krzyży, na którym umarł Mesjasz,
a na którym łotr.
Napis – kapitan, lekarz współgra z niebieskim lampionem
na sąsiedniej mogile,
choć znając twoją matkę, byłbym zdziwiony brakiem
inskrypcji.
Przyniosłem ci trochę jadła i plotek, zapaliłem znicz,
papierosa, zachowując kolejność –
świat jest wciąż nieśmiertelny, długie sznury aut w drodze
do marketu, skłócone pary wewnątrz,
większość kobiet, za którymi szaleliśmy zgubiło czar
(wiedźmy!), umawia się na poprawę wad w konfesjonale –
osiedlowym spa, zapominają,
że łatwiej jest żyć z wadami – jak mówił Cioran. Kilka
wyjechało, tych brzydszych.
Przez inwestycje można wstrzymać czas – na krótko
i pięknieją domy. Mleczny bar karmi starców, choć
przestali przyjmować talony, którymi płaciliśmy.
U mnie –
bez zmian (oby
nie jak u Remarque'a – wojna wisi na baranim włosku)
czytam, że ciemna czekolada, żeń-szeń i ashwagandha
są najbardziej obiecującymi składnikami dalszej oceny
w domenie poznawczej. Łykam
co innego, chudnę,
wstając o 5.30, zasypiam po północy. Czekam na Locustę –
siostrę kwestarza z Gdańska, którego postawiłem na nogi.
Nie chcę się żegnać z emfazą (jak twoja matka), obiecywać
spotkania (byłeś mistrzem zwodzenia kobiet),
sam wiesz,
jak trudno znaleźć czas na najważniejsze. By the way –
Mesjasz może być na twoim krzyżu.