Na górze zielonej, lecz z jednej strony,
bo z drugiej skalistej,
dwa źródełka biły. Wody ich były
krystalicznie czyste.
To pierwsze spływało prosto na łąkę,
na której wodopój
swój miały jelenie, sarny, zające.
Tu znalazło spokój.
Z drugiego płynęła woda po skale,
by spotkać po drodze
płynące z gór inne strumienie, dalej
swe nurty łączące.
Strumyczek więc, w ruczaj wkrótce urosły,
ciągle karmiły
podobne rzeczułki. Poziom podniosły,
dodały mu siły.
A gdy już dopłynął na skraj równiny,
to rozparł się w brzegach,
a jego hulanki tempo zwolniły.
Już stawał się rzeką,
co wzięła na barki łodzie i tratwy,
kajaki i barki,
poiła, żywiła, niosła podarki
i kary na karki.
A gdy już dobiegła morza wielkiego,
to wody wtoczyła,
bez żadnych oporów, prosto do niego,
w nim bieg swój skończyła.
Już morał z koniuszka bajki wygląda,
że to, kim jesteśmy,
nie zależy w głównej mierze wszak od nas,
ale od legendy.
Legendy na mapach, co nam wyznacza
miejsca urodzenia.
Widok masz ze szczytu, ale na bagnach
już widoków nie masz.