Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Brnę przez śnieg i zaspy. W zawiei narkotycznych przestrzeni. Jakbym przedzierał się przez stronice lodowatej zamieci. Pełnej fantasmagorii i postmodernizmu groteski. Wybuchowej mieszanki, zupełnie jak u Władimira Sorokina. Ostre opiłki mżących kryształków ranią już i tak szczypiące, łzawiące oczy, płonące od szronu policzki…

 

Wokół świst czasu, wirujące sześciany powietrza. Idę przed siebie drogą nie mającą kresu. Idę w sinym tumanie pędzących chmur o obfitych, napęczniałych brzuchach, które szorują po mnie i wciskają z całą swoją mocą w ziemistą biel skostniałej, wiecznej martwoty. Gdzieś tutaj, tam albo nigdzie dalekie echo dźwiękowych iluzji, jakieś fantomowe słowa, jakieś glissanda. Powracają. Ocierają się o mnie i nikną. Coś mówią, poruszają nieśpiesznie swoimi szklistymi od mrozu ustami. Jakieś stukoty, szelesty, szumiące jak w gorączce gwizdy. Zagadkowe gesty. Projekcje wyimaginowanych widm, które pędzą prosto, aby w ostatniej chwili rozminąć się ze mną, rozejść się na boki. Aby omieść mnie jedynie swoimi włosami i wzrokiem, skostniałym oddechem przeszłości.

 

Nie mogę milczeć, więc mówię do samego siebie. W tym stukocie nie wiadomo czego, w tym szumiącym pisku… Zaciskam powieki.

 

Nie! Nie mogę. Nie mogę ścierpieć tego bezmiaru… Otwieram… Ściany wokół mnie. Sufit napęczniały wilgocią. Ściany nachodzą na mnie. Zatrzaskują się jak trumienne wieko. Nie! To nieprawda, nieprawda! Słowiku, poeto! Co? Skąd tu nagle ten kompletny bezsens? Ojciec przechodzi przez przedpokój. Trąca ręką drewnianą szpicrutę wiszącą na wieszaku i pustą foliową torbę. Więcej nic. Albowiem nie ma na nim więcej niczego. Reszta rozsypała się w pył, w mikroskopijną otchłań kurzu, tych powolnie wirujących cząsteczek, które wznieciły się nieco tym niemrawym ruchem ojcowskiej ręki. Widzę jak zatacza się, kuleje (tak właśnie kulał kiedyś za życia) Idzie powoli, jakby wstał dopiero co z zimnego grobu. Jak ktoś zaraz po przebudzeniu, co nie jest jeszcze pewien kolejnego kroku. Ojciec przechodzi, przechodzi… -- jak ból zęba. Jak jego tępe uderzenia w dziąśle od kroków niezdarnych w odorze śmierci. Ojciec dygocze, rozpycha się ze swoją nicością w poszczególnych warstwach powietrza, w przebłyskach pijackiej maligny. Mojej. Albo jego własnej. Zapamiętanej z życia. Tak więc rozpycha przestrzeń, rozkładając szeroko ramiona. Rozpycha. Rozpycha… I niknie powoli w mroku drugiego pokoju, kiedy przekracza próg wraz z narastającą niechybnie zagadkową ciszą nocy.

 

W mdławym blasku wiszącej lampy obserwuję kołyski pajęczyn z uschniętymi truchłami much i motyli. Żeliwne rury pną się po kątach, rozgałęziają pod sufitową powałą, jak jakieś meandryczne drzewa istnienia obwieszone owocami rdzawych narośli. W mrocznych zakamarkach pomieszczeń miliardy bakterii toczą ze sobą bój o przetrwanie w mikroskopijnym szmerze nieskończonego wzrostu. Jakieś stukoty obcasów, kiedy wracam do samego siebie. Pierzchające po parkiecie kroki. Nie wiem czy to ja sam, czy ktoś inny. Albo czy jeszcze ktoś inny. Czy może jeszcze bardziej ktoś inny… Wracam do samego siebie, widząc przelotne spojrzenie swoich własnych oczu w wielkim lustrze stojącego trema. Obserwuję sam siebie, swoim własnym odbiciem. Wpatruję się. Albo to moje odbicie, uskrzydlone złudzenie wpatruje się we mnie ze zdarzeń zupełnie innej rzeczywistości, w której przeszłość miesza się z teraźniejszością.

 

Siadam na krześle przy stole. Na wprost kwiatów w pękniętym wazonie. W uschniętych płatkach pająk trzęsie pajęczyną. W kruchych liściach... Na talerzu nadgryziona kromka czerstwego chleba. Rozsypane na nim okruchy i wokół. Obok zaplamiony egzemplarz: Moskwa - Pietuszki, Wieniedikta Jerofiejewa. I chłodna na nim szyja przewróconej karafki. Drżąca, migocząca coraz bardziej brylantami strzała...

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-10-03)

 

 

Edytowane przez Arsis (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Berenika97 Bereniko, podobno są kobiety i dziewczyny, które nie cierpią, jeśli druga ma taką samą. No na mnie to nie działa- ja się cieszę z choćby z tego powodu, że ktoś ma gust podobny do mojego, że nie jestem taka ostania - mogę nawet siedzieć obok,  a co? Celowo nie można? A czasem i z zazdrości, że Twoja jest ładniejsza, zdarza się kąśliwa uwaga albo i złośliwa psota - no cóż... :)
    • Historia wdzięczna a puenta znakomita. Podkreślona flamastrem. Z przyjemnością Alu. I jesteśmy zgodne w kwestii miłych materiałów. Bb   PS zniszczyłam w dzieciństwie mamie ulubioną bluzkę. Nałożylam lalce jako sukienkę i obcięłam nożycami rękawy, bo były za długie. Słabe wspomnienie (nie robiłam na złość, tyle że nikt mi nie powiedział, że tak nie można). 
    • @Migrena Miłość jako akt kreacji - niezwykłe ujęcie. Słowa płyną lekko, naturalnie i zabierają mnie w sferę mistyczną i cielesną jednocześnie. I niech trwają, niech się stwarzają, natura nie zna pojęcia "koniec". O ciszy nie piszę, bo poeci wiedzą lepiej, jak ją dotknąć.  
    • Stara, drewniana figura kiedyś w głównej nawie swoje miejsce miała. Wszystkie prośby, intencje i żale — przez tyle lat w jej kierunku wypowiadane — słuchała. Łzy, czasami, na posadzkę świątyni spadające — widziała. Na pytania: „Czy jesteś?”, „Czy widzisz, co robią?” — nawet gdyby mogła odpowiedzieć, odpowiedzi nie znała. A jednak, mimo swego milczenia, była jak światło w ciemności— ci, którzy przychodzili, znajdowali w niej jakąś ciszę, cień nadziei, poczucie, że nie są całkiem sami. Z wysokości swego cokołu patrzyła na dzieci trzymające matki za rękę. Na starców z różańcem w dłoniach. Na zagubionych, którzy z lękiem w oczach i gniewem w sercu stali w półmroku. Na zakochaną dziewczynę, co szeptała: „Niech mnie pokocha”.   Niemy świadek wszystkiego, co kruche i piękne w człowieku. Jej drewniane ramiona wypłowiały, twarz popękała przez wieki. Spojrzenie, wyryte przez dłuto, nie straciło jednak łagodności. Nie mogła cofnąć czasu. Nie miała mocy sprawczej. Nie znała odpowiedzi na modlitwy. A jednak — była. Właśnie to „bycie” było jej najważniejszym darem. Z czasem nowe figury, dekoracje zaczęły otaczać ją z każdej strony. Ona — skromna, lekko pochylona — wciąż stała. Stała i słuchała. Choć nie znała słów, rozumiała ciszę. A w tej ciszy ludzie mówili najwięcej. Została zdjęta z cokołu. Ostrożnie, bez ceremonii. Przeniesiona do zakrystii. Tam, między szafami z ornatami, obok zapasowych lichtarzy i zakurzonych mszałów, stoi cicho — zapomniana. Nie słyszy już szeptów modlitw. Nie czuje ciepła ludzkich spojrzeń. Nie widzi łez spadających na kamienną posadzkę.   Czasem tylko, przez uchylone drzwi, wpadają do niej echa liturgii: odległe śpiewy, brzęk dzwonków, szelest procesji. Serce z drewna — czy może w ogóle istnieć takie serce? — ściska wtedy tęsknota. Tęskni za kobietą, która codziennie zapalała przy niej maleńką świeczkę. Za chłopcem, który z obawą patrzył w jej oczy, zanim odważył się przystąpić do spowiedzi. Tęskni za szeptem: „Pomóż mi przetrwać…”. Za zapachem wosku i kadzidła. Za szczególną chwilą ciszy, gdy kościół był pusty, ale ktoś wchodził — i tylko dla niej klękał. Choć zrobiona z drewna, nosi w sobie ślady tych wszystkich dusz, które przez lata złożyły przed nią swoje ciężary. I nie umie zrozumieć, dlaczego została odsunięta. Czeka. Bo figury — tak jak ludzie — potrafią czekać. I wierzyć, choć nie potrafią mówić. Czeka. A jej drewniane serce, w zakrystii między szafami, wciąż wystukuje słowa pieśni: „Kto się w opiekę…” A ona słucha.   Rzeszów 24. 07.2025
    • Moim*             jak najbardziej skromnym zdaniem: Świat Zachodu jest po prostu w stanie głębokiego kryzysu, a źródłem jego klęski jest nieodróżnianie tego - co realne, rzeczywiste - od różnego rodzaju kalek ideologicznych - czy wręcz propagandowych i w tej chwili najpilniejszą rzeczą, którą Świat Zachodu ma do odrobienia i wszyscy ci - co chcą być odpowiedzialnymi politykami - muszą zrozumieć - jak bardzo zideologizowane jest myślenie ludzi Świata Zachodu i przez to - jak bardzo odklejone jest od realnej rzeczywistości, zrozumienie - jak często osoby w swoim subiektywnym mniemaniu chcą dobrze - na przykład: walcząc o demokrację i o prawa człowieka - są tylko i wyłącznie marionetkami w rękach tych tworzących ideologie i za fasadą pięknych haseł są ukrye - bardzo i bardzo i bardzo - iście brutalne interesy...   Magdalena Ziętek-Wielomska    *zrobiłem drobną edycję - treść bez zmian 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...