Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Tekstury II


Rekomendowane odpowiedzi

W tym pustym domu. W oknie. Firanki miotają się w tę i z powrotem. W podmuchach wiatru. W ciszy… Wiesz, stałaś tutaj jeszcze przed chwilą. Albo może było to tylko złudzenie. Czy złudzenie?

Czy ty mnie… Powiedz, czy ty… Słyszę jakieś szepty. Jakieś szmery. Szelesty… Słyszę wciąż… Wciąż…

 

Widzę ciebie w świetle jakimś takim drżącym. Od gorąca. Od zimna... Migającym całą feerią subatomowych procesji nie wiadomo czego. Patrzę na ciebie z boku. Z profilu. Na pokładzie jakiegoś statku. Żaglowca. Pośród trzeszczących masztów. W wietrze spadającym na takielunki bomów. W wietrze, co szarpie płachty żagli. Tarmosi. W łopoczącym szarymi płótnami anturażu. W rozwiewającym włosy...

 

*

 

Stoisz na pokładzie, trzymając się relingu. Twoje kostki dłoni zbielałe od uścisku. Zapatrzona w ocean. Zapatrzona. I w tym całym zapatrzeniu… Nie, nie widzisz mojego spojrzenia. Mojego podziwu dla twojej twarzy. Dla twoich ust wilgotnych i lśniących. W drżeniu. W kącikach mży jakaś światłość nieokreślona. Mikroskopijne rozbłyski... Refleksy... Jakieś fanaberie drgających atomów.

 

Uderza w źrenicę słońce odbite od lustra wody. Mnożą się jakieś odblaski nieznanej natury, rzeczy. W oddali. W oddaleniu. W ciszy…

 

*

 

Atol Mururoa, Bikini, Eniwetok… Spalona ziemia. Czarne kikuty palm… Nie! Już odrosłe, pozieleniałe. Chwiejące się w podmuchach wiatru. W szeleście. W ciszy. W promieniach jaskrawego słońca. Tego, co kiedyś wzeszło, ale z drugiej strony. I znowu. I… Dotykam kamieni. Ich brunatnej faktury pełnej zastygłych bąbli. Naznaczonych nuklearnym żarem rajskiego wniebowstąpienia. W kołysce moich dłoni migoczą lśniące ziarenka kwarcu…

 

Fale oceanu rozbijają się o betonowe nabrzeże. Samotne. Zapomniane widma. Snujące się donikąd. Wychodzące znikąd…

 

To tutaj… Gdzieś daleko w kobaltowym niebie, biały obłok zsuwa się na skraju. Dotykam resztek betonowych kołysek, w których kwilił młody czas. Gruz. Zardzewiałe pręty. Wijące się kable… Ja tu umarłem i umieram znowu.

 

Byłaś tu w tej swojej zawoalowanej formie. Kiedy do ciebie podbiegałem, po piasku. Po mokrym piasku. Po raniącym gołe stopy żwirze. I kiedy dotykałem już twojej twarzy, zamilkłej, przeszywałem jedynie puste sześciany, przezroczyste wymiary. Upadając, rysowałem w locie jakieś półkola, niewidzialne symbole... W powietrzu W rozpalonym słońcem. Tym albo tamtym. Wzeszłym znienacka, w ułamku sekundy. W popiele i żarze tryumfującej śmierci. W ryku zmartwychwstałego Lucyfera, którego oczy. Te, jakże straszliwe oczy… Którego oczy…. O, mój Boże!

 

*

 

Znowu nie mogłem zasnąć. Nie mogę… Kartkuję pożółkłe roczniki, miesięczniki… Całe stosy gazet. Poplamionych. Podeptanych. Pogniecionych… Testy atomowe. Pierwsza na świecie lampa kobaltowa. Opuszczone bunkry. Betonowe. Żelbetonowe grobowce. W nicości. W cichym szmerze nieskończonego wzrostu. W szmerze radiacji. Nowotworowe guzy. Malformacje. Choroba von Recklinghausena. Nacieki. Rdzawe naloty. Wszędzie rozkład i zniszczenie. Resztki jak nie tej, to z tamtej strony. Wszędzie…

 

*

 

Budzę się. Wciąż się budzę. I ty budzisz się razem ze mną. Pozieleniałe truchło obok mnie. Rozsypujące się… Otwieram oczy. Majaki. Majaki… Ostre piksele pod powiekami. Przechodzące w tę i z powrotem. Nieustannie… W rytmie bijącego serca. Czerwone, zielone, niebieskie… Piksele. Piksele… Wciąż...

 

Ale przechodzi powoli. Tak powoli. To chwilowe. Zaraz przejdzie… Zaraz…

 

Spoglądam na środek pokoju otwartymi szeroko oczami. Pusto i szaro. Spoglądam jak ślepiec zaraz po przebudzeniu. Deszcz przesiąka przez szczeliny zasłon. Odsunięte od stołu krzesło. Na stole wazon pęknięty na wpół. I bukiet róż. A w uschniętych płatkach kurz i pajęczyny. Nieruchoma szyja pustej karafki majaczy w mżącym potoku przepływającego kurzu. Wokół niej rozsypane okruchy czerstwego chleba.

 

A więc ktoś tu był. To się powtarza. To się wciąż powtarza…

 

*

 

Cichy trzask. Stuknięcie za ścianą. Skrzypienie podłogi, jakby od czyichś kroków. Kto tu jest? Kto? Tak jakby matka krzątała się. Jakby wróciła na chwilę z zaświatów, wstała z grobu pełnego ziemi. A więc stąd tyle czarnych śladów na dębowych klepkach. Tyle zgnilizny i rozkładu...

 

Ale to nic. To tylko nicość. Jedynie szepty w mojej głowie. Narastają. Nawarstwiają się niewyraźne słowa, głosy, jakby mnisze śpiewy z pogłosem echa.. Spotęgowane potokiem myśli, maligną chorego snu. Obłapują mnie jeszcze demony swoimi zimnymi łapami. Szarpią za poły koszuli w dreszczach i szumiącym pisku gorączki. Coś mówią. Mówią. Nie słyszę. Nie dosłyszę. Jedynie sina pustka i czyjeś zamurowane usta. Twoje? Moje? Niczyje… Wilgotny od potu mur porośnięty zielonkawym mchem. Ciągnie się długo. Tak długo… Mur. A za nim otchłań porośnięta pożółkłą wegetacją. ..

 

*

 

A jednak spływają na mnie czyjeś długie włosy. Jakby twoje… Miałaś je przecież długie. Pamiętam. Pamiętam je i widzę. Widzę tak jakby poprzez drgania elementarnych cząstek substancji czasu. Idę do ciebie znowu. Przeciskam się poprzez jakieś dyskretne przejścia. Jakieś załomy. Szczeliny… Idę długo. Wchodzę po schodach krętych. Długie korytarze. Długie… I drzwi zamknięte. Otwarte… Drzwi… Jakiś Instytut. Szkoła. Laboratorium… Zapach woskowej pasty, kurzu, pleśni… Szklane gabloty. Eksponaty. Szklane gabloty, a w nich pośmiertne maski bogów. Jakieś formy zatracające się z każdym moim krokiem w powietrzu…

 

I dalej… A dalej… W nicości… W tej oto nicości. W tych mgielnych oparach. W smugach bladego światła, co padają od wysokich witraży z ukosa… Nie widzę już niczego, albowiem staje się wszystko zbyt elementarne, aby zrosło się w całość...

 

*

 

Jesteś?

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-09-15)

 

 

Edytowane przez Arsis (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @egzegetaNie ma sprawy Wiktorze. Wiktorze, czy z tego tomiku wierszy zakosztujemy kunsztu pisarskiego Twoich dzieł? 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Rozdział dziewiąty      Minęły wieki. Grunwaldzkim zwycięstwem i przejęciem ziem, wcześniej odebranych Rzeczypospolitej przez Zakon Krzyżacki, Władysław Jagiełło zapewnił sobie negocjacyjną przewagę w rozmowach ze szlachtą, dążącą - co z drugiej strony zrozumiałe - do uzyskania jak największego, najlepiej maksymalnego - wpływu na króla, a tym samym na podejmowane przez niego decyzje. Zapewnił ową przewagę także swoim potomkom, w wyniku czego pod koniec szesnastego stulecia Rzeczpospolita Siedmiorga Narodów: Polaków, Litwinów, Żmudzinów, Czechów, Słowaków, Węgrów oraz Rusinów sięgała tyleż daleko na południe, ileż na wschód, a swoimi wpływami politycznymi jeszcze dalej, aż ku Adriatykowi. Który to stan rzeczy z jej sąsiadów nie odpowiadał jedynie Germanom od zachodu, zmuszanym do posłuszeństwa przez księcia elektora Jaksę III, zasiadającego na tronie w Kopanicy. Południowym Słowianom sytuacja ta odpowiadała również, polscy bowiem królowie zapewniali im i prowadzonemu przez nich handlowi bezpieczeństwo od Turków. Chociaż konflikt z ostatnio wymienionymi był przewidywany, to jednak obecny sułtan, chociaż bardzo wojowniczy, nie zdobył się - jak dotąd - na naruszenie w jakikolwiek sposób władztwa i interesów Rzeczypospolitej. Co prawda, rzeszowi książęta czynili zakulisowe zabiegi, aby osłabić intrygami spoistość słowiańskiego imperium poprzez próbowanie podkreślania różnic kulturowych i budzenie  narodowych skłonności do samostanowienia, ale namiestnicy poszczególnych krain rozległego państwa nie dawali się zwieść. Przez co od czasu do czasu podnosił się krzyk, gdy po należytym przypieczeniu - lub tylko po odpowiednio długotrwałym poście w mało wygodnych lochach jednego z zamków - ten bądź tamten imć intrygant, spiskowiec albo szpieg dawał gardła pod toporem czy mieczem mistrza katowskiego rzemiosła.     Również początek wieku siedemnastego nie przyniósł jakiekolwiek zmiany na gorsze. Wielonarodowa monarchia oświecona, w której rozwój nauk społecznych służył utrzymywaniu obywatelskiej - nie tylko u braci szlacheckiej, ale także u mieszczan i chłopów - świadomości, kolejne już stulecie okazywała się odporna na zaodrzańskie wysiłki podejmowane w celu zmiany istniejącego porządku. W międzyczasie księcia Jaksę III zastąpił na tronie jego syn, Jaksa IV, pod którego rządami Rzeczpospolita przesunęła swoje wpływy dalej na zachód i na północ, ku Danii i ku Szwecji, zaczynając zamykać Bałtyk w politycznych objęciach, co jeszcze bardziej nie w smak było wspomnianym już książętom.     - Niedługo - sarkali - ten kraj będzie ośmiorga narodów, gdy Jaksa ożeni się z jedną z naszych księżniczek lub gdy nakaże mu to ich królik - umniejszali w zawistnych rozmowach majestat władcy, któremu w gruncie rzeczy podlegali. I którego wolę znosić musieli.     Toteż i znosili. Sarkając do czasu, gdy zniecierpliwiony Jaksa IV wziął przykład - rzecz jasna za cichym królewskim przyzwoleniem - przykład z Vlada Palownika, o którego postępowaniu z wrogami wyczytał niedawno z jednej z historycznych ksiąg... Cdn.      Voorhout, 24. Listopada 2024 
    • @Katie , ciekawie jest poczytać o tego typu uczuciach. A czy myślałaś o tym, żeby zrobić krótsze wersy? A może właśnie takie długie wersy spełniają jakąś funkcję w tym wierszu... .
    • Zostały nam sny Zostały nam łzy   Z poprzednich wcieleń   A prawda okazała się kłamstwem Zapisanym w pamiętniku   Tam głęboko gdzieś na strychu
    • Dziewczynie stojącej w szarych spodniach przy telefonie spadł przy rozmowie ze stopy... więzienny drewniak. Stuk było słychać sto kilometrów dalej.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...