Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

- Za nic w świecie nie chciałbym leżeć tutaj na cmentarzu – zakomunikował stanowczym tonem pan Julian Drohobycki do swojej żony pani Natalii Drohobyckiej. „Bo jeżeli – ciągnął dalej – nie ma na razie szans na powrót do Lwowa, to przynajmniej wypadałoby poszukać sobie miejsca na pochówek gdzieś w Jarosławiu albo w Przemyślu…”

 

Słuchała tych wywodów Lidia, młodsza córka państwa Julianostwa i nie mówiła nic, bowiem do pomysłów swoich dziadkorodziców dawno zdążyła się przyzwyczaić. Wcześniej pan Julian kombinował przeprowadzkę na obecne Kresy Wschodnie, gdyż „kiedy Lidzia poślubi kuzyna Ludwika albo młodego chemika Adama, to wówczas nie stoi nic na przeszkodzie, aby zamienić trzypokojowe mieszkanie komunalne na pokój z kuchnią na jakimś osiedlu...”

 

Niedawno owdowiała Lidia, po raz kolejny dziwnie nie pytana o zgodę jeszcze nie protestowała. Nie polemizowała dlatego, ponieważ doskonale znała bezdyskusyjny słowotok swoich rodzicieli, więc postanowiła przeczekać. O ile w przypadku zamiany mieszkania postawiła stanowcze weto, to tutaj musiała przystać na (nie)przemyślane koncepcje dziadkorodziców, którzy mieli za nic takie niedogodności jak: odległość od własnego zamieszkania, kłopoty z dotarciem [zwłok] do punktu przeznaczenia, problemy z zatrzymaniem się na samym miejscu, bo niby gdzie, u kogo, ponieważ nie w jedynym wówczas hotelu? Wreszcie perturbacje z posługą religijną i usługą funebralną. Nie mówiąc o kosztach.

 

Pani Natalia była wszak kobietą konkretną: wspomagana nie zawsze rozsądnymi uwagami własnego męża zaczęła się rozglądać za wcielaniem uprzednich kombinacji w czyn. Najpierw więc zorganizowała u swoich dawnych znajomych kilkudniowy popas, aby następnie rozpytywać po administracjach rozmaitych cmentarzy o stosowne lokum na pochówek, ustalać lokalizację [ewentualną] szukać kamieniarza itp. W obawie o zdrowie Mamci uczestniczyła w tych wszystkich zabiegach Lidia, często zniecierpliwiona, nerwowo znużona do granic wytrzymałości, obolała od wewnątrz i na zewnątrz z powodu obtartych pięt.

 

Nagrobek stanął; na nowo wydzielonym cmentarzu przy ul. Słowackiego, na wzgórzu, skąd roztaczał się malowniczy widok na panoramę Miasta. Pani Natalia kontemplując owo panneau co rusz spoglądała w kierunku niewidocznego dlań Lwowa, pociągając i chlipiąc zaczerwienionym nosem. Po kilku latach Lidia stwierdziła, iż zlecona praca była bublem. Obramienie osiadło jeszcze przed położeniem kogokolwiek do ziemi; żeliwny krzyż z postumentem nie wróżył trwałości, tym bardziej że sama mogiła, do której prowadziła stroma ścieżka usytuowana była na wygwizdowie. A to wszystko sprawiało wrażenie tymczasowości, wręcz tandety, mimo że wtedy wartej [1977 rok] 10 tysięcy zł. Pieniędzy zresztą z wielkim trudem supłanych z przysłowiowej batystowej chusteczki.

 

„Iudica, me Deus, et discerne causa meam,,,” [Wybaw mnie, Boże i rozeznaj sprawę moją…] początkiem Psalmu 42 wita odwiedzających granitowy grób Juliana i Natalii Drohobyckich inskrypcja informująca, że ciż, urodzeni we Lwowie oczekują Dnia Pańskiego nie pod przemyskim, lecz wielickim niebem. Odeszli do Pana 3 lutego 1994 roku oraz 18 kwietnia 2012. A kto zasiedlił tamto puste miejsce, to nad tym Lidia nigdy się nie zastanawiała.

 

15.07.2024

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Mam takie małe pragnienie. Małe dla ludzi, którzy tego nie czują; którzy nie doświadczyli uczucia płynącego w głowie nurtu, eksplozji pomysłów i myśli zdających się być tak błyskotliwymi, jak u najwybitniejszego artysty. Dla mnie pragnienie to jest olbrzymie, przytłaczające i przygniata mnie tak w środku, jak i na zewnątrz. Dusza pragnie nowego tworu, mózg zaś krzyczy... nie, on wrzeszczy, wrzeszczy tak, że gdyby był słyszalny po tej fizycznej stronie, pękałyby szyby, szklanki i bębenki uszu. Drze się jak opętany, jak popapraniec w delirium. Wmawia mi, że nie dam rady, że nie napiszę ani słowa, a nawet jeśli cudem przekopię się przez jamę bez światła, do której mnie wrzucił, to ten tekst nie będzie nic warty. Żałosny, odpychający i partacki niczym dziecięce bazgroły. Cztery miesiące. Cztery ciągnące się jak drętwe nauczanie wypalonego wykładowcy, któremu uciekło sedno miesiące. Mnóstwo nędznych prób poprowadzenia jakiejś pisaniny, która już na początku odbierała poczucie sensu. Czasem wpadł jakiś pomysł, lepszy czy gorszy, nieważne, bo i tak nie miał prawa zaistnieć, skoro brakowało sił nawet na podniesienie się z łóżka. Zgasł płomień w sercu wzbierający z każdym napisanym słowem. Pewność w swoje zdolności odeszła wspierać kogoś innego; kogoś, kto być może ma szansę zbudować coś pięknego.

      Najpierw był smutek. Dziecięcy płacz i nieświadomość, skąd ta wstrętna podłość od ludzi, którzy mieli być oparciem i otaczać opieką.

      Potem się trochę dorosło, pojęło pewne sprawy. Były próby łagodzenia napięcia, wpasowania się w tłum, a z wolna znajdowało się środki, w założeniu mające pomóc osiągnąć te cele. Dawały takie uczucie... nie, nie szczęście. Coś, czego nie dało się pojąć, ale rozumiałam, że tego stanu poszukiwałam całe życie.

      Piętnaście lat. Pierwsze wizyty u psychologa, próba ratowania się przed zatonięciem w substancjach. Z początku szło dobrze, a potem przychodziły koleżanki i mówiły "Chodź, zarzucimy coś". I jak tu odmówić?

      Szesnaście lat. Szósty grudnia. Pierwszy gwałt.

      Następna była czystość. Z przerwami, co prawda, bo dalej obracałam się wśród ludzi wychowanych na dewiacjach, ale z rzadka się to zdarzało. Pierwsza miłość, motywacja do zmiany dla kogoś, o kim myślało się jakoby o rodzinie, bliższej nawet niż matka. Nawet za tym nie tęskniłam.

      Wtedy jeszcze to było tylko zabawą. Byłoby to zbyt bajkowe, by mogło trwać dłużej. Odeszłam od Niego dla kogoś Innego. Oddałam serce, ciało, wszystkie pieniądze. W zamian dostałam przemoc, której nie sposób tu opisać. Odebrał mi plany, nadzieję na dobrą przyszłość i ucieczkę z gówna, w którym topiłam się od urodzenia. Zabrał pasję, zdrowie, jak również najsłabsze poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Próba zabójstwa. Gwałty. Bicie. Poniżanie. Odbieranie wartości. Stałam się szmatą, plugawym odpadem i niewolnikiem czegoś, co nazywałam dozgonną miłością. I z zupełną szczerością przyznam teraz - nigdy nie kochałam nikogo mocniej, dlatego bez znaczenia było, że bez wzajemności. W końcu uciekłam.

      Dziewiętnaście lat. Wpierw za granicę, na zarobek, później do większego miasta po lepsze życie. I znów wciągnęło mnie to, co do tej pory nazywałam zabawą.

      Substancja opanowała mnie do szpiku. Czułam się jak heros z powieści, człowiek o niebywałym talencie i mądrości, jakiej wielu ludziom brakuje. I to nie tak, że sobie pochlebiam. To słowa ludzi, których poznałam, a którzy na koniec mnie zniszczyli. Wciągałam, połykałam, piłam i pisałam bez przerwy z niebywałą radością. Z czasem to przestało wystarczać, lecz substancja dalej mną władała i wyszeptywała mi, że bez niej jestem nikim.

      Kolejna ucieczka. Mamo, błagam, pomóż. Wróciłam do domu i do tej pory tu jestem, w malutkim pokoiku, gdzie przeżywałam najgorsze katusze, choć nie mogę zaprzeczyć, że to mój mały światek i jedyne miejsce, gdzie mogę się podziać.

      To ścierwo dalej mną rządzi. Rzuciłam to. Prawie. Szukam czegoś na zastępstwo, bo już nie umiem być trzeźwa. Będąc na haju przynajmniej łagodzę syf wypełniający mój popieprzony łeb. Poza tym, znów mam przed czym uciekać. Zdrada. Niejedna. Od osoby, która dała mi tak wiele miłości, że trudno było w nią uwierzyć. Przebaczenie to jedna z najgłupszych decyzji, jakie podjęłam, ale taka jest miłość. To nie pochlebstwo, a czysta prawda - mało kto potrafi kochać tak, jak ja. I świadomość, że nigdy nie spotkam osoby, która miłowałaby mnie podobnie, rozrywa mnie od środka.

      Po drodze psychiatryki, szpitale, próby odwyku, bitwy toczone z matką, samotność. Nie wiem, czy z Tamtym nie byłam w lepszym stanie, niż teraz. Zakończę ten tragiczny wylew popularnym i nierozumianym klasykiem: obraz nędzy i rozpaczy.

      Gorące pozdrowienia z Piekła, 

      Allen

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...