Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

wiosna się do nas przykolebała, taka z gatunku 
mało żywych. gdzieniegdzie pojawiają się pierwsze 
kwiatki opadowe, w rowach ma miejsce wesoluchne 
szlamienie, pomiędzy skibami ciekną 
smużki dyfuzyjne rosy.

 

jest mi tak przyjemnie, że aż myślę o śmierci.
uaktywnia się swoista "psychoza muzealna", jak
zwykłem nazywać kompletnie absurdalne pilnowanie,
aby nie zostało po mnie nic wstydliwego, żadne
znoszone szmaty, zużyte chusteczki za wersalką.

coś każe mi meblować własną niezaistniałą izbę
pamięci, palić sprane tiszerty, wywozić na złom 
dziurawe wiadra, garnki z poobijaną emalią.

 

nie chodzi o zwyczajne porządnictwo. dziwaczna siła 
każe myśleć o świecie, w którym mnie już nie będzie. 

jakbym czuł na plecach oddech przyszłych pokolenialsów, 
widział ich sardoniczne uśmieszki, gdy będą 
oglądać (choć doskonale wiem, że nie będą!) 
moje stare żelazko ("jak on się nie wstydził mieć w domu
trzydziestoletniego rupiecia, na dodatek produkcji 
radzieckiej, to nic, że całkiem sprawnego!"). 

 

więc przyczepiam się wspomnianego żelazka, 
rozkręcam je (zawsze jakimś tam grosik wpadnie, 
gdy sprzeda się aluminiową stopę, 
lepsza złotówka w garści, niż bezrefleksyjne 
wywalenie całego urządzenicha do elektrośmieci).

 

mam kilka piór, kolekcjonuję maszyny do pisania,
sukcesywnie wymieniam graty na nowe, 
na meblościance dumnie puchną pudła 
pełne rękopisów (samochwalczydło!). 

 

zapełniam sobą gabloty, których nie będzie, bo nie
ma prawa być. znajduję dziwaczny (bez)sens w tej 
jałowej zabawie. wspinam się na kosmiczną górę,
zlepiam przeciwskrawki niespajalnej tkanki.  

coś każe mi poukładać sobie wszechrzecz, 
okiełznać ją.  by było równiutko, jak w magazynie. 
aby nie ostał się po mnie obciachowy i poprzepalany 
fajkami kardigan, jak po  Cobainie.

 

mają być książki,  najlepiej – w nadmiarze!
i eleganckie krzesła jak u Iwaszkiewicza!

 

wiem, pełno w tym masturbacyjnej wręcz potrzeby 
pompowania ego.  i rozpacz gdzieś się poniewiera 
na dnie, wyziera spod podszewki. bo nie mam 
zamiaru zakładać rodziny. i... komu to zostanie?
myszom, pająkom?

 

im częściej nachodzi mnie gorzka refleksja o jałowości,
tym większy i bardziej żartobliwy rodzi się 
we mnie opór. a niech... wystrój domu 
kompletnie nie odzwierciedla mojego charakteru!

 

kupię sobie akordeon, by na nim nie grać! 
albo "naczynia gędziebne" typu kobzy, drumle, 
gliniane fujarki! na ściany – być może pójdą
obrazy z Buddą i Thorem! do tego: plakaty 
nielubianych filmów. i akty, oczywiście – męskie.

 

niech zostaną tak cudownie wprowadzeni w błąd,
obducenci moich czterech kątów, fani, których
nie będzie miała moja pisanina.

 

wiosenka, panie. zadzierżysta i z trupią mordką.
aż chce się usypywać słowa. jak kamyki.

Opublikowano

Świetny wiersz.

Tak myślę, że słaby odbiór czytelniczy czy też mniej polubień i komentarzy wynika też z nikłych tu kontaktów interpersonalnych (to nie dotyczy tylko Ciebie :) sporo tu autorów, którzy z lekka tylko bądź wcale nie wymieniają się myślami z innymi tutejszymi. Pewnie Ci to nie przeszkadza jeśli wciąż coś wklejasz, bądź wcale Cię to nie obchodzi :) 

Oczywiście, wolna wola, więc ja - kierując się takowąż :) wpisałam się tu ale już zmykam i nie przeszkadzam :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...