Lubię się spotkać z panem Poezją
I tak po prostu na całkiem trzeźwo najbardziej lubię gdy jest nas dwoje
Z nim to wystarczą skromne pokoje kanapka kocyk ciepła herbatka
W siebie wpatrzeni i rozmarzeni
Nie straszne są nam mroki jesieni
On pięknie umie rymy swe składać
Sypie z rękawa metaforami
I choć zmrok się już cicho skrada
Tu zawsze jasno jest między nami
Lecz słychać kroki
Ach, idzie zołza, ta pani Proza
Znowu urwała się gdzieś z powroza
Ona jest często przykra nad miarę
Sprawia że wszystko staje się szare
Idź przybłędo
gdzie pieprz rośnie wiej
A do niego szepcę cicho
Nie wpuść jej, nie wpuść jej
Pan Poeta w głowę się podrapał
Trochę wzdychał trochę sapał
W końcu rzekł
Też mi przykro jest nad miarę
Lecz ja z Prozą tworzę parę