Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Pełne uroku, podobieństwa, różnic...

są i potężne, słyną majestatem,

bywają jeszcze nad wyraz leniwe,

inne radośnie błyskają dowcipem.

 

Wszystkie ciekawość wielką wykazują,

zajrzą gdzie mogą, musną każdą trawkę.

Chichoczą, mówią, szumią opowieścią,

migocze uśmiech, ciało tętni życiem.

 

Młodość bez przerwy i ukryta siła,

niosą w dłoniach dary na zebranie.

trójzębny władca otwiera podwoje

pałacu, dokąd każda panna zmierza.

 

Jest centrum plotek, wymiany poglądów,

wielki rozgardiasz, istna mieszanina

szczególnych darów składanych tam wokół,

na dnie zbiornika, pośród chlupotu fal.

Opublikowano

@Dagmara Gądek  Prawdę mówiąc o morze jedynie zahaczam w finale, a rzecz dotyczy zgoła czego innego, więc chyba nie ma w wierszu zbyt wiele dosłowności ;) Tak, tak... metafory... w końcu dobiję i do tego brzegu, ale jak widać z wolna się rozpędzam po długim okresie nie pisania wierszem. Dziękuję za uwagi.  Pozdrawiam :)

Opublikowano

@corival Ciekawe zestawienie panien i wody. Jedyne co mi nie pasuje to chlupot fal na dnie zbiornika. Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Na dnie jest cicho, fale są na górze. Drobiazg. Czytałam z zaciekawieniem. Pozdrawiam. Ewa.

Opublikowano

@Dagmara Gądek Sytuacje liryczne... pffff... to dopiero zagadka...

A swoich światów obiecuję trzymać się mocno. W nich czuję się najlepiej. 

Jeszcze raz pozdrawiam :)

@E.T. Cieszy mnie, że znalazłaś tu coś dla siebie. Co do fal na dnie zbiornika... to czy są tam ruchy wody zależy od głębokości zbiornika. Baltyk na przykład jest stosunkowo płytki...

Swoją drogą panny i woda to jedno. Mowa tu o rzekach.

Pozdrawiam :)

 

@Amber Coś w tym stylu :)

W końcu rzeki, bo o nich w wierszu mowa, płyną do morza niosąc ze sobą rozmaite minerały, które osiadają tam na dnie i... no, dość wykładów ;)

Miło mi, że się podoba... Pozdrawiam :)

@Nata_Kruk Tak, tak... ze wystęgami masz jak najbardziej rację. Czyli nie muszę juz nic tłumaczyć.

Wielki plus za domyślność.

Cieszy mnie, że zajrzałaś.

Pozdrawiam :)

Opublikowano

@corival Jasne, wszystko rozumiem. Rzeki są oczywiste. Panny i woda nadal fajne. Ale chlupot kojarzy mi się z brzegiem morza, kałużami, jeziorem - jednak z zetknięciem i tą chwiejną granicą między brzegiem a wodą, a jeszcze jak się tam nogę wystawi żeby, w kaloszach czy bez, poszalała, to już cudo! Ale proszę mi wybaczyć i nie brać do siebie. Po prostu uwielbiam ten chlupot i nijak nie potrafię go zamknąć w głębokościach swojej wyobraźni :):) 

Pozdrawiam. Ewa

Opublikowano

@E.T. Absolutnie nie mam za złe takiego rozumienia. Mialam okazję swego czasu powędrować na dno oceanu. Podyskutować o tym z wiedzącymi... 

Fakt, małym przekłamaniem jest chlupot fal na głębokości, ale z drugiej strony, kto wie jak odbierają je mieszkańcy wód? :) Mała fantazja by podkreślić klimat podwodnego świata.

Pozdrawiam :)

Opublikowano

@befana_di_campi Moja wyobraźnia przeczytała to tak, zmieniając dno zbiornika, samo z siebie niezbyt radosne, na salę balową, przecież jesteśmy w pałacu, i tworząc rym jeden podkreślający zakończenie wiersza, zarazem dając alibi tym falom, gdyż jak dobry bal to wszystko faluje od parkietu, po sklepienie.

 

szczególnych darów składanych tam wokół, 

sali balowej, pośród fal chlupotu.

Pozdr.

 

 

Opublikowano

@befana_di_campi @befana_di_campiWystarczy popatrzeć na powierzchnię wód jeziora, rzeki, morza, stawu w blasku słońca migoczące radośnie. Uśmiechają się jak nic.

Miło mi, że poświęciłaś chwilę na ten tekst. Pozdrawiam :)

@Adaś Marek Słusznie mówisz w kwestii balu itp. A co do chlupotu... jest pałac, w podtekście jakiś obszar ograniczony... jakieś ściany, filary może... musi być i chlupot. Nie zrezygnuję z niego, bo moja wyobraźnia mi go sugeruje.

Dziękuję za odwiedziny. Pozdrawiam :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        bolesna prawda .  I równowaga grawitacji neutralizowana w przeciwstawnej scenerii.
    • @viola arvensis   violu:)   pytania były retoryczne, pytanie retoryczne, nie służy odpowiedzi, ponieważ odpowiedź jest oczywista albo np. nieistotna:)  poza tym, najpierw pomyliłaś recenzję wiersza z krakaniem a teraz portal poetycki, z portalem ornitologicznym, wybacz, ale nie podejmuję się dyskusji na temat twoich problemów z ptactwem i pozostawionymi przez nie fekaliami :)    a ja ci życzę, podszkolenia się i opanowania trudnej sztuki czytania ze zrozumieniem, a jeśli kiedykolwiek pojawi się u ciebie potrzeba pogadania ze mną na poziomie wyższym, niż zoologia, daj proszę znać, miałam kiedyś takiego nicka wieśniara (to mój ulubiony) myślę, że byłabyś usatysfakcjonowana, zwracając się tak do mnie :)  
    • @Migrena @truesirex @Waldemar_Talar_Talar Cappuccino filioliryczne. To miło, że smakuje  :) Dziękuję, pozdrawiam. 
    • Ranek przywitał nas piękną pogodą. Klimat w tym rejonie zmienił się na tyle, że wszyscy czekali już na śnieg — aż mocno zawieje od Alp. Ludzie byli spragnieni chłodu i prawdziwej zimy. Ev rano oznajmiła smutnym głosem, że dziś nie ma siły na podróż do Lindau. Dopadła ją kobieca słabość. Zostanie w pokoju. Może tylko wyjdzie na kawę. — A co z Em? A co z Maksymilianem? — zapytałem. — Wczoraj byli tacy chętni na wycieczkę. — Nie chciałam cię budzić — powiedziała. — Em dzwoniła rano, że będzie sama. Maks też jest zmęczony, a poza tym musiał gdzieś wcześnie pojechać. — I nic mi nie mówisz? — Widzisz… nie chciałam ci przeszkadzać, kiedy jadłeś śniadanie. Masz tutaj rzeczy, przygotowałam ci. Weź aparat. Zrób dla mnie kilka zdjęć. — Dobrze. Nie przemęczaj się, kochanie. — Postaram się — uśmiechnęła się ciepło. Na zewnątrz czekała już na mnie Em. — Witaj, Arturze. — Witaj, Em. To gdzie mnie dzisiaj zabierzesz? — Niespodzianka — rzuciła z uśmiechem i ruszyła przed siebie. — Mamy jakieś dwadzieścia minut do odjazdu pociągu i kawałek drogi przed sobą. Ale powinniśmy zdążyć. Dopiero teraz, w porannym świetle, dostrzegłem w pełni jej rysy — bardziej europejskie, z wydatnymi ustami jak u modelki. Zapewne to po dziadku, Francuzie. Szybko dotarliśmy na stację. Em kupiła dwa bilety. — Chciałabym ci coś pokazać — powiedziała. — Ale dopiero na miejscu. Do Lindau mamy jakieś trzydzieści minut. Po chwili byliśmy już w środku pociągu. — Usiądź proszę — wskazała miejsce. Usiadłem, a Em zajęła miejsce naprzeciwko. Poluzowała płaszcz, rozpinając go lekko. Miała drobną, zgrabną sylwetkę. — Widzisz, my kobiety… co drugie pokolenie jesteśmy skazane tylko na siebie. Mag była szczęśliwa, miała Maksa. A ja znowu jestem sama. Może moja córka wypełni się miłością… — westchnęła. — Wiesz, że przez ostatnie dwieście lat działało tu wielu znanych malarzy? Jedni przyjeżdżali, drudzy wyjeżdżali. Część mieszkała tu całe sezony. Manet, ten Manet, tak, ten słynny — uwieczniali swoje muzy na płótnach, malując je w podobnych pozach, w wyszukanych miejscach. Pokażę ci… mam kilka szkiców Jakuba. — Kogo? Jakuba Ammersinna? — Tak, tak. Miał na imię Jakub. Constanze i Jakub Ammersin. Idealnie do siebie pasowali. Jak dwie krople wody. Pociąg sunął brzegiem jeziora. Po obu stronach migotała tafla wody, a w oddali majaczył ciężki kontur Alp. Patrzyłem w okno, chłonąc widok. — Widzę, że spoglądasz w kierunku jeziora — uśmiechnęła się Em. — Zaraz będziemy na miejscu. I faktycznie — po chwili byliśmy już na zewnątrz. Ruszyliśmy w kierunku zachodniej części wyspy. — Nie mówiłam ci jeszcze jednej rzeczy — zaczęła. — Mam tutaj swój dom. Zabiorę cię tam na moment. Zobaczysz obrazy. Mam kilka ręcznie malowanych portretów mojej babki. Oczywiście autorstwa Jakuba. To bardzo miłe z twojej strony — powiedziałem. Dom był duży, elegancko wtopiony w krajobraz wyspy. Weszliśmy do środka. Em zdjęła płaszcz i wskazała mi fotel. — Proszę, usiądź. Zniknęła na moment w sąsiednim pokoju. Po chwili usłyszałem jej głos: — Myślałam, że to moja córka… gdzie ona znowu się podziewa! — Masz córkę? — zapytałem. — Mam. Niesforną nastolatkę, która co jakiś czas przepada gdzieś na tej wyspie — odpowiedziała, wracając z lekkim uśmiechem. — Rozgość się proszę. Na ścianach wisiało kilka szkiców pięknej kobiety. Przez moment pomyślałem, że to Em. — Nie, to nie ja — powiedziała, zauważając moje spojrzenie. — To moja babka. A to obok… to już ja. Podobieństwo było uderzające. Różniły je właściwie tylko usta. — Masz niezwykle spostrzegawcze oko — skomentowała. — Nie myślałeś kiedyś, żeby malować? — Raczej nie. Nie mam tak sprawnych dłoni. Malować potrafię bardziej słowem. — Piszesz? — dopytała z zaciekawieniem. — Coś tam próbuję. — Bardzo chętnie bym coś twojego przeczytała. — Tak. To na pewno kiedyś ci coś prześlę — uśmiechnąłem się. Mój wzrok zatrzymał się na innym obrazie — innym niż wszystkie wokół. — To nie Ammersin… — powiedziałem cicho. — Nie. To jeden z ważniejszych obrazów powstałych na tej wyspie. „Śniadanie na trawie”, Claude Manet. Oryginał ? Tak. Jeden z dwóch namalowanych właśnie tutaj — wyjaśniła. — Te kobiety… piękne prawda? Jedna podobna do ciebie? Uśmiechnęła się. — Zapewne któraś z moich babek. W każdym pokoleniu pozowałyśmy malarzom. Był Manet, był Pissarro… wielu pozostawiło tu swój ślad. Podczas gdy opowiadała, podeszła bliżej. Jej głos stał się cichszy, miękki. — Ja też pozowałam — powiedziała. — Chcesz zobaczyć moje akty? Zbliżyłem się do niej. — Wiesz… masz w sobie coś niezwykle pociągającego — wyszeptała. — Poczułam to od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłam u mojego ojca. Od razu… Jej twarz była tuż przy mojej. — Myślę, że mógłbym cię pocałować — powiedziałem półgłosem, a zanim dokończyłem, nasze usta spotkały się w gorącym pocałunku. Wtopiła się we mnie całkowicie. — Em… — szepnąłem. — Proszę… — odsunęła się delikatnie. — Ja jestem z tego pokolenia, które nie może już kochać. Co drugie pokolenie w mojej rodzinie skazane jest na samotność. Nie wiem, jaki grzech popełniłyśmy… ale jesteśmy same. Chodźmy już. Pokażę ci tamto miejsce. — Jakie miejsce? — To ze „Śniadania na trawie”. Zaraz wezmę tylko kawę na drogę. Napijemy się tam. Zniknęła w kuchni. Siedziałem wpatrzony w ścianę, próbując poukładać w głowie to, co właśnie się wydarzyło. A właściwie: to, co prawie się wydarzyło. Ten jeden pocałunek już wiedziałem, że zapamiętam go na długo. Ona chyba też. — Proszę, oto kawa — powiedziała, wracając. — Dziękuję. — Chodźmy już. Wyszliśmy na malowniczą ścieżkę prowadzącą w głąb wyspy. — Przepraszam cię, Arturze… za ten pocałunek — odezwała się nagle. — Dlaczego? — Jesteś z Ev. Nie powinnam była. — Em… to tylko pocałunek. Potrzebowałaś go, żeby poczuć się znów kobietą. A ja w tej chwili… musiałem cię dotknąć. Em tylko pokręciła głową. — Jesteśmy prawie na miejscu. To tutaj. Faktycznie poczułem się tak, jakbym stał się częścią tej scenerii. To było dokładnie to samo ujęcie. — Tak, to to miejsce. Tylko sto pięćdziesiąt lat później — powiedziała Em. Podszedłem do drzewa. Na korze wyryto: J. K. Ammersin. — Oni… tutaj? — zapytałem z niedowierzaniem. — Tak — potwierdziła. — Tutaj dziadek namalował portret mojej babki. Tutaj siedziała na trawie, a on malował. Wodził za nią wzrokiem, dotykał palcami jej twarzy, gładził włosy… a potem pokazywał jej efekt swojej pracy. Ona czekała cierpliwie, bo wiedziała, że jego pocałunek będzie nagrodą. A jej dotyk — wszystkim, co on będzie miał na kolejne lata. Z dala od ukochanej, gdzieś w Afryce… będzie tylko marzył. Tylko śnił, że znów jest z nią. Że kocha. Zadumałem się. — Pięknie to opisałaś — powiedziałem. — To ty pięknie to powiedziałeś, Arturze — poprawiła mnie łagodnie. — To naprawdę miejsce, które tak działa. Usiadła na moment na pniu. Gładząc delikatnie swoje kolana. Chodźmy już. — Poczekaj. Zrobię zdjęcie dla Ev. Bardzo chciała tu być. Wczoraj była zachwycona pomysłem, ale dziś… jest niedysponowana. — Rozumiem — skinęła głową. — I Maks miał tu być. Często przyjeżdżał tu z Magdą. Widać, że to dla niego wciąż trudne. I tak dobrze, że się otworzył. Że was poznał. Ustawiłem aparat na samowyzwalaczu i zrobiłem nam wspólne zdjęcie. — No to mamy… rozwodowe — rzuciła Em żartem. — Ja mam! — roześmiałem się głośniej.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...