Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Byłem wtedy w pokoju o zachodzie słońca. W przedpokoju. W pomarańczowej poświacie wirowały pyłki, cząsteczki kurzu mżące i lekkie. Szumiąca cisza rozchodziła się jak teraz o północy.

Na schodowej klatce niczyje kroki. Lśniąca w słońcu drewniana poręcz wytarta, wypolerowana przez lata, błyszcząca… Zatrzaśnięte drzwi na wieczność do kogoś, kogo już dawno nie ma. Smugi blasku na ścianach, na stopniach, niknące powoli w nadciągającym zmierzchu…

 

Gdzieś tutaj… Nie wiem. Nie pamiętam…. Ale tu było… Zaraz… Zaraz… A, tak. Już wiem. Nie, nie wiem niczego… Poplątało mi się wszystko i plącze nadal. Gdzieś tutaj, w tym stosie papierów, czasopism i książek, prześwietnych foliałów…  Albo tam. W półmroku, w kącie. Za wygniecionym przez umarłego dekady temu ojca fotelem, bądź kanapą z przetartym obiciem…

Coś się porusza. Nie. Coś się tam kiedyś poruszało. Teraz leży zwinięte w kłębek. Nieżywe. Martwe. Doskonale martwe truchło tą martwością zimnego kamienia. W absolutnie szczątkowej formie. Z dużą ptasią czaszką, której oczodoły wpatrują się w bliskość ściany, jakby próbując wydziobać z niej ziarenka kwarcu.

 

Czasami siada w swoim fotelu ojciec. Martwy albo żywy. W zależności od sennej bioluminescencji. Siada w nim w jakiejś dziwnej aurze, która go otacza. I patrzy się, gdzieś przed siebie, w jakieś nieokreślenie tego albo tamtego świata. Albo mówi coś w doskonałym milczeniu, poruszając jedynie martwymi ustami. Mówi coś, śniąc razem ze mną. I przenikając skłębione byty, przedmioty rozjarzone dziwnym, wewnętrznym światłem.

Otwiera usta i zamyka, między pulsowaniami, między uderzeniami mojego serca. Otwiera usta i zamyka. Otwiera. Zamyka… Otwiera… Zamyka… Otwiera… Zamyka, jakby to były dwa płatki zastawki na włóknistym pierścieniu przedsionkowo-komorowym. Zamykając usta, zapobiega cofaniu się krwi. Choć czasem nie domyka swoich ust. Widać wtedy cienką, jakby śladową szparkę między sinymi kreskami warg… Mówi coś. Grymasi. Wspomina nieskładnie jak po alkoholu wychylonym do samego dna. Podniesionym w toaście przez mistrza ceremonii podczas nocnego misterium zwidów i mar. Albo opowiada ze wzruszeniem w kłębach papierosowego dymu o jakimś opuszczeniu, wtedy, tam przy drodze przed wojną albo zaraz po niej (której?) Zresztą cała ta opowieść jest pełna niedomówień, ponieważ mylą mu się epoki i lata. Plącze się. Kluczy…

 

Przerywa wątek i zaczyna od początku, bądź od końca. Albo od środka. Albo jakoś tak po przekątnej. Opowiada o swoim ojcu i matce, o bracie… I jakimś takim tonem podobnym do pieśni pobrzmiewającej w szumiącym głucho lesie. W tym lesie ciężkim od powalonych, spróchniałych konarów… W tym lesie, w którym przetacza się westchnienie jak sen lekkie i niosące się echem. Wypowiada słowa za wcześnie albo za późno tak, jak to się dzieje w ostrej jak brzytwa gorączkowej malignie. Niezrozumiale, niejasno, dziwnie, ale za to z finezją nieboszczyka pełnego werwy. Tej werwy jaką miał za życia. I ściemnia się wtedy, i zmierzcha w płonącej łunie horyzontu. Gwałtowny dzień zamiera w ciszy rozproszonej i niemej. I odchodzi wtedy. I idzie wraz z wiatrem, który szeleści w liściach wierzby, w proroczym nad głową przelocie nocnych ptaków. Jak ta przyświecająca obietnica opuszczonemu przy drodze…

 

Zaciskam powieki. Otwieram. W otwartych oknach wybrzuszają się firanki między płachtami zasłon pełnymi pajęczyn. Za oknami noc. Cisza. Senne przepływy tych wszystkich widm, których nie odstręcza żaden mozół w zaświatach. Przytulam się do ściany. Całuję pęknięcia tynku. I liżę te rowki gorzkie i słone zarazem. I płonę w aureoli żółtawej poświaty. W blasku wiszącej u sufitu lampy. I przywieram jeszcze mocniej do pustej ściany z cementu, której szepty narastają i nikną.

Ona mówi do mnie. Coś mówi… W siedzeniu pustego fotela jedynie wgniecenie po ojcu. Ślad martwoty pełny kurzu i opuszczenia. A więc teraz mówi do mnie ściana. Albo coś, co tkwi w niej samej, bądź za nią. Co? Kto? Nie wiem. Ale jest i mówi. Albo raczej szepcze wraz z innymi szeptami w jakimś takim niesłychanym sporze. Albo ostrzega przed czymś, co nadchodzi każdej nocy. Albo znowu milknie, abym to ja się odezwał w tym osobliwym dialogu. Zadaje pytania jak matka dziecku, głaszcząc je po głowie. Czy go nic nie boli, nie doskwiera, nie dokucza… Tylko, że teraz zadaje je po śmierci podczas szeleszczącej liśćmi nocy. O coś się pyta. Nie słyszę. Niedosłyszę, albowiem zagłusza ją szum płynącego w moich żyłach strumienia.

 

Czuję na twarzy, jakby muśnięcie. Subtelne. Ledwo odczuwalne. Nikłe. I nawarstwia się daleki krzyk rozpaczy, który nagle zrównuje się z życiem. „Już nie trzeba, nie trzeba”… — zdaje się mówić głos zza ściany i jak zapomnienie zwiewny.  Matko. Mamo! To było trzy lata temu! — Krzyczę. Zalewam się łzami… „Już nie trzeba, nie trzeba, synku”… — odpowiada echo w pustce odpływającego czasu.

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-03-10)

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Edytowane przez Arsis (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Kładę się bezwładnie jak kłoda, droga z żelaza, czarna owca pod powierzchnią bałagan, para, hałas. Stukot setek średnic, mimikra zjełczałego stada, przedział, raz dwa trzy: nastał dusz karnawał. Chcą mi wszczepić swój atawizm przez kikuty, me naczynia, czuję dotyk, twoja ksobność, krew rozpływa się i pęka, pajęczyna przez ptasznika uwikłana- dogorywam. Stężenie powoli się zmniejsza, oddala się materia. Rozpościeram gładko gałki, błogosławię pionowatość, trzcina ze mnie to przez absynt, noc nakropkowana złotem, ich papilarne, brudne kreski, zgryz spirytualnie wbity na kość, oddalają mnie od prawdy, gryzą jakby były psem! A jestem sam tu przecież. Precz ode mnie sękate, krzywe fantazmaty! Jak cygańskie dziecko ze zgrzytem, byłem zżyty przed kwadransem, teraz infantylny balans chodem na szynowej równoważni latem.
    • kiedy pierwsze słońce uderza w szyby dworca pierwsze ptaki biją w szyby z malowanymi ptakami pomyśleć by można - jak Kielc mi jest szkoda! co robić nam w dzień tak okrutnie nijaki?   jak stara, załkana, peerelowska matrona skropi dłonie, przeżegna się, uderzy swe żebra rozwali się krzyżem na ołtarza schodach jedno ramię to brusznia, drugie to telegraf   dziury po kulach w starych kamienicach, skrzypce stary grajek zarabia na kolejny łyk wódki serduszko wyryte na wilgotnej szybce bezdomny wyrywa Birucie złotówki   zarosłe chwastem pomniki pamięci o wojnie zarosłe flegmą pomniki pogromu, falangi ze scyzorykami w rękach, przemarsze oenerowskie łzy płyną nad kirkut silnicą, łzy matki   zalegną w kałużach na drogach, rozejdą się w rynnach wiatr wysuszy nam oczy, noc zamknie powieki już nie płacz, już nie ma kto słuchać jak łkasz i tak już zostanie na wieki
    • @Migrena to takie moje zboczenie które pozostało po studiach fotograficzno-filmowych. Patrzę poprzez pryzmat sztuki filmowej i w obrazach fotograficznej - z moim mistrzami Witkacym i Beksińskim. 
    • @Robert Witold Gorzkowski nie wiem nawet jak zgrabnie podziękować za tak miłe słowa. Więc powiem po prostu -- dziękuję ! A przy okazji.  Świetne są Twoje słowa o Hitchcocku. O mistrzu suspensu. "Najpierw trzęsienie ziemi a potem napięcie narasta." Czasem tak w naszym codziennym życiu bywa :) Kapitalne to przypomnienie Hitchcocka które spowodowało, że moja wyobraźnia zaczyna wariować :) Dzięki.
    • @Robert Witold Gorzkowski myślę, że masz bardzo dobre podejście i cieszę się akurat moje wiersze, które nie są idealne i pewnie nigdy nie będą - do Ciebie trafiają. Wiersze w różny sposób do nas trafiają, do każdego inaczej, każdy co innego ceni, ale najważniejsze to do siebie i swojej twórczości podchodzić nawzajem z szacunkiem. Myślę, że większości z nas to się tutaj udaje, a Tobie, Ali czy Naram-sin na pewno. Tak to widzę :) Dobrej nocy, Robercie :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...