Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dwie Twarze VII


Rekomendowane odpowiedzi

 30.05. 1322r. Ery Spokoju

 

 To już ósmy wymiar, który udało mi się odkryć. Po moich ostatni przeżyciach postanowiłam nie działać pochopnie. Będę teraz odpowiednio przygotowana.

 

 Najęłam maga z zewnątrz, odstawiając na chwilę swoje obawy na bok. Jeśli będzie chciał skraść wyniki moich badań, daję gwarancję że nie poddam się bez walki.

 

 Przyczyną dla której potrzebuję asystenta jest oczywiście utrzymanie stabilności portalu. Wypływające z niego ciepło pozwala mi oszacować temperaturę krainy po drugiej stronie, jednak nie mogę działać pochopnie. W ostatniej sferze którą odwiedziłam pogoda potrafiła zmienić się w ciągu kilku chwil. Wybrałam się tam jak na plażę, a prawie zamarzłam na śmierć.

 

 Widzę że Mi, bo tak ma na imię mój asystent (jest oczywiście gendruńczykiem) zaczyna słabnąć. Przyznaję że jestem pod wielkim wrażeniem że udało mu się utrzymać portal tak długo.

 

 Mam pewne obawy co do gruntu następnej krainy. Wszystkie wrzucone do środka przedmioty nie wydają żadnego dźwięku, a przez taflę nie widać absolutnie nic, jedynie wszechogarniającą ciemność. Świetliki, lampy, wszystko co do tej pory próbowałam gaśnie od razu po przekroczeniu portalu. Chcę jeszcze spróbować luksynu przed podjęciem jakichkolwiek działań.

 

04.06.1322r. Ery Spokoju

 

 Mi zaczął zachowywać się dziwnie. Mówi, że przemawiają do niego istoty po drugiej stronie. Widzę jak walczy, by zachować zdrowy rozsądek, ale obawiam się, że dla jego dobra muszę zakończyć naszą współpracę.

 

05.06.1322r. Ery Spokoju

 

 Powinnam zrobić to o wiele wcześniej. Dlaczego byłam tak głupia? 

 

 Znalazłam dzisiaj ciało Mi. Rozdrapał sobie skórę na rękach, odgryzł sobie język i wydrapał oczy. Nie mam pojęcia jak długo musiał cierpieć, ale w końcu się wykrwawił.

 

 Nie będę kontynuować badań. Niektóre miejsca powinny pozostać nieodkryte.

 

Dziennik Elizabeth Moore

 

 Rozdział VII

 

 - Pobuuudka! - jak zawsze przywitała ich z rana Zia. Jednak od jakiegoś czasu żmudne wstawanie wspomagane przez różne zaczepki ze strony opiekunki odeszły w zapomnienie. W trójkę jak jeden mąż wstali, przeciągnęli się i zaczęli ubierać. Stało się to już rytuałem, pamięć mięśniowa, jak to mówiła Zia. 

 Dzisiejszego dnia przywitała ich niespodzianka. Kiedy weszli na stołówkę, rozmawiając o tym co ich dzisiaj czeka i jak bardzo im się nie chce, Willy nagle osłupiał. Evan z Deanem stanęli zdziwieni i spojrzeli w tym samym kierunku. Z okrzykiem radości który zwrócił na nich uwagę wszystkich wychowanków pobiegli w kierunku nikogo innego, a Carris. 

 Grupowy uścisk wywołał falę śmiechu na sali, ale nie przejmowali się tym. Nie widzieli jej dobrych kilka tygodni, taka reakcja była nieunikniona. 

 Kiedy już się wyprzytulali, wszyscy uśmiechnięci od ucha do ucha spojrzeli na koleżankę. Radosna twarz którą zapamiętali zmieniła się w ponurą maskę. Duże zielone oczy były teraz lekko przymknięte i posiniaczone jak gdyby przez tydzień nie zaznała snu. Była też zdecydowanie bardziej blada.

 Nikt nie wiedział od czego zacząć, więc to Zia rozpędziła aurę podniecenia.

 - Od dzisiaj Carris wraca do swoich starych zajęć. Oczywiście nadal będzie uczęszczała na zajęcia do mistrza Tarloka. To znaczy, że raczej już się nie odpędzicie od dodatkowych obowiązków… Jak mi przykro. 

 Nie zwracali na to uwagi. Już dawno zdążyli się przyzwyczaić, a była to niewygórowana cena za powrót przyjaciółki do żywych. 

- No dobra, wszyscy na to czekamy - zaczął Dean - opowiadaj co tam się działo.

Przez chwilę Carris się zawahała. Kiedy tylko otworzyła usta oni wstrzymali oddech i przysunęli się bliżej.

- No więc… Byłam na zajęciach u Tarloka i… No jakoś tak wyszło, że niektórych z nas zabrał do siebie na prywatne zajęcia i… Tak nas trzymał.

 Oczywiście to im nie wystarczyło. 

- Nie po to czekaliśmy na ciebie tyle czasu żeby dostać teraz tylko taki strzępek informacji.

- Ale kiedy nic się nie działo! - krzyknęła nagle i odeszła od stołu, nawet nie kończąc swojego dania. Osłupieli po raz kolejny dzisiaj.

 - Baby - westchnął Dean i zabrał się za pieczoną kaczkę.

 

***

 

 - Nie było na świecie nic gorszego niż wieczorny deszcz. Kiedy w środku dnia zdarzy się mżawka, można skupić się na czymś innym i szybko zapomnieć że pada. Jednak jeśli jest ciemno, a ty zostajesz wybrany do pilnowania najnudniejszej bramy w całej Nowej Sorannie, zostajesz sam. Tylko ty, ciemność, deszcz i przygłup do rozmowy.

- Hę?

- No właśnie. A mamusia mówiła: “Nie idź do wojska! Tylko desperaci i ludzie bez ambicji wybierają taką drogę!”. No i babsztyl miał rację - splunął na ziemię - a mogłem kurwa zostać grajkiem. Widziałeś jakie tacy mają życie? Łażą po miastach, trochę pośpiewają, trochę pograją a te łachudry obrzucą ich złotem - znów splunął - ciebie to pewnie tylko błotem obrzucali co?

- Hę?

- No właśnie. A chłopaki śmiali się że tępy jesteś jak strzała. Taka naprawdę tępa strzała. Ale wiesz co? Według mnie to się tylko zgrywasz. No bo chyba nie można być aż tak głupim co nie? Co jak co, ale ja się musiałem trochę o tą robotę ubiegać. Nie żeby było to coś wspaniałego, nie nie nie, ale musiałem pokazać że potrafię machać żelastwem. A ty wyglądasz mi na takiego co nie wie jaką stroną trzyma się miecz - po raz kolejny splunął - to wszystko podpucha co nie? 

- Hę? Nie słysze sze, desz…

- Tak, tak, no jasne że podpucha. No bo, co jak co, dożyłeś już swojego wieku. Widziałem już kilku takich co zapowiadali się na geniuszy, a tu pyk! Jakaś epidemia, jakaś napaść i tyle ich widzieli. Trzeba mieć co nieco pod kopułą żeby się tyle utrzymać, dobrze mówię - zaśmiał się i splunął - Ja sam kilka razy otarłem się o śmierć, ale mamusia wiedziała jak mnie wychować. Może na to nie wyglądam, ale kiedy przyjdzie okazja to potrafię udrapać, ugryźć czy co tam chcesz. Jak tygrys. Albo jak wąż. Ta, bardziej jak wąż - jeszcze raz splunął, z coraz większą trudnością z powodu braku śliny - Widziałeś kiedyś węża na deszczu? No właśnie. Nienawidzę warty w deszczu.

- Ktosz idzie?

- Co? Nieważne. Widzisz, jeśli chcesz przetrwać tyle godzin w tej ciszy musisz sobie jakoś zapełnić czas. A w takim deszczu nawet się nie zdrzemniesz. Dlatego mogę polecić ci rozmowę z idiotą bo nawet dobrze można się przy tym pobawić. W sumie nie wiem czy mogę to nazwać rozmową. To bardziej mogolog czy jak to tam zwał. Pewnie nie znasz takich trudnych słów co? Krety…

- Sztać! Kto idzie?
  Nim w ogóle zdążył zareagować, usłyszał cichy świst kiedy metalowa strzałka wbiła mu się w czoło. Spojrzał w kierunku kretyna bez większości zębów, który był już daleko w głębi ciemnych ulic Soranny. 

- No nie mogę, przeżył - chciał się zaśmiać, ale zachłysnął się krwią. Splunął po raz ostatni i osunął się na ziemię.

 

***

 

  Zia zwalniała kroku coraz bardziej, im bliżej była do uczniów Tarloka. Zdążyła się do tego przyzwyczaić po kilku nieszczęśliwych wypadkach, których doświadczyła za czasów kiedy była mniej ostrożna. Tak jak uważała swojego mistrza za uosobienie spokoju i harmonii, tak jego podopieczni tworzyli na placu totalny chaos. Oczywiście byli to dopiero nowicjusze, a Tarlok dbał o to by nic im się nie stało podczas ćwiczeń, jednak ona cały czas czuła ukłucie strachu kiedy widziała jak któryś z uczniów ledwie panuje nad swoim talentem.

 Spojrzała na Carris z powątpiewaniem. Odkąd udało jej się wyjść ze swojej “tymczasowej” komnaty, nie było w niej czuć żadnego życia. Wydawała się jakby obojętna na wszystko. Nawet teraz, nieudolnie próbując wykrzesać z siebie odrobinę talentu, nie dało się poznać po niej żadnych emocji. Tysiąc prób, tysiąc porażek i żadnej wściekłości, wstydu. Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy i spróbowała jeszcze raz.

- Wyjdzie z tego - Zaskoczył Zię Tarlok - Jeszcze jest w szoku. To minie. Jeszcze odzyskasz swoją ulubioną uczennicę - uśmiechnął się do niej.

- Nie mam ulubieńców - odparła sucho Zia, łudząc się że zdoła ukryć prawdę przed mistrzem. Oczywiście próbowała tego wiele razy, a on zawsze przeszywał ją na wskroś.

- A szkoda, bo naprawdę jest utalentowana. Brakuje jej tylko… Motywacji. Na szczęście zbliża się okazja, by zobaczyć co potrafi. 

 Po tych słowach od razu poczuła się pobudzona. Kiedy Najwyższy Kapłan mówił coś takiego, wiedziała że szykuje się coś ekscytującego. Od dawna brakowało jej jakiejś przygody. Odkąd stała się Opiekunem całe dnie spędzała w budynku Zakonu. Nienawidziła bezczynności.

 Zanim zdążyła otworzyć usta, Tarlok ją uprzedził.

- To niespodzianka. Wiem jak bardzo nie możesz się doczekać, ale oczekuję jeszcze odrobiny cierpliwości. 

- Oczywiście, mistrzu. 

 

 Spacerowali przez kilka minut po placu. Kiedy zaproponował, że pokaże jej co osiągnęli jego wychowankowie, nie mogła odmówić. Ze zdumieniem wsłuchiwała się w każde wypowiadane przez niego słowo, tak jak to robiła już od dziesięciu lat. Gdyby miała odwagę, powiedziałaby że był dla niej jak… Ojciec?

- A teraz patrz. Pamiętasz Zeke’a?
- Chłopak Kalama, mam rację?

 Zeke skinął głową i spojrzał pytająco na Tarloka. Ten tylko machnął ręką w kierunku manekina stojącego przed nimi, sugerując aby kontynuował.

 Chłopak wziął głęboki wdech, lekko ugiął kolana i rozłożył ręce na boki, trochę je przekrzywiając. Po chwili zaczął nimi machać z nienaturalną prędkością. Trwało to około pięciu sekund, a zdążył się przy tym porządnie napocić. Kiedy skończył swój pokaz, tym razem Zia patrzyła na Najwyższego Kapłana pytająco. 

- Podejdź - powiedział do niej i wskazał na manekina.
Pochyliła się i wytężyła wzrok w miejscu które wskazywał. Chwilę jej to zajęło, ale ukazała jej się malutka dziurka w miejscu, gdzie cel chłopaka miałby serce. 

- Na wylot - stwierdziła Zia. Powędrowała wzrokiem wyżej i zobaczyła jeszcze jedno miejsce, centralnie między węglowymi oczami manekina. Raz za razem znajdowała kolejne miejsca, w których został przebity. Było ich przynajmniej trzydzieści. 

- To… Niesamowite - powiedziała, a Zeke się uśmiechnął - jak to zrobiłeś?
Wystawił ku niej otwartą dłoń i pokazał ledwie dostrzegalne ziarenko piasku. Poruszył palcami, a ono delikatnie się uniosło. Nagle wyprostował rękę w kierunku manekina i po cichym świście kolejna dziura powstała między nogami manekina. 

- Oczywiście Zeke nie opanował jeszcze tej umiejętności do końca - uśmiechnął się Tarlok i spojrzał na dłoń chłopaka. Była czerwona i cała w maleńkich dziurkach z zakrzepniętą już krwią - teraz pora na naukę.


Zwołał wszystkich uczniów na placu którzy z ulgą przyjęli chwilę odpoczynku. Rozsiedli się przed Tarlokiem tworząc półksiężyc. 

- Na samym początku muszę przeprosić, że tak rzadko mam okazję bezpośrednio was uczyć tak jak to robię w tej chwili. Niestety, obowiązki Najwyższego Kapłana nie należą do tych nieważnych, a także do tych najciekawszych - zapauzował, kiedy zaczęli falę śmiechu - ale skoro mam teraz chwilę dla was, pokażę coś. Logan!

 Jeden z chłopaków wstał i z niepewnością podszedł do mistrza.

- Pokaż nam czego się nauczyłeś - powiedział Tarlok i lekko machnął ręką. Za jego plecami ukazała się widmowa postać mężczyzny. Była to tylko nieruchoma, martwa iluzja, ale wśród uczniów wywołała falę podniecenia - daj z siebie wszystko.

 Logan skinął głową i ustawił się w pozycji bojowej. Ugiął kolana, wyprostował ręce i zaczął pokaz. 

 Tak jak wszyscy byli zdziwieni widmową postacią Tarloka, tak teraz wstawali i krzyczeli z podniecenia na to co robił ich kolega. Przeszywał iluzję mistrza ognistymi pociskami, rzucał w niego lodowymi soplami i rozcinał swoim sztyletem, który poruszał się za pomocą telekinezy. W każdym miejscu, w którym postać została zraniona zostawała lekka czerwona poświata, sygnalizując obrażenia. Nim minęła chwila, cały widmowy mężczyzna przybrał szkarłatny kolor. 

 Chłopak zakończył pokaz miażdżąc głowę “przeciwnika” dwoma głazami. Oczywiście była to iluzja, więc stała tam tak samo jak na początku, w efekcie jedynie rozjaśniając się jeszcze bardziej na czerwono. 

 Reszta uczniów zaczęła klaskać. Nigdy nie widzieli czegoś tak imponującego i momentalnie nabrali szacunku do dotąd niezauważalnego dla nich Logana. Ten, choć był teraz niesamowicie zmęczony i marzył jedynie o odrobinie snu, uśmiechał się od ucha do ucha i ochoczo przyjmował gratulacje. 

 Kiedy sytuacja się uspokoiła, Tarlok stworzył odrobinkę dalej identyczną, siwą postać. 

 - Zeke - zawołał kolejnego ucznia - daj z siebie wszystko.

 Wszyscy nagle zamilkli, oczekując kolejnego widowiska. Zeke delikatnie się przeciągnął i przyjął identyczną pozycję jak jego poprzedni kolega. 

 Teraz jednak było inaczej. Po pierwsze, trwało to tylko kilka sekund w przeciwieństwie do ostatniego przedstawienia. Po drugie, nie było żadnych wspaniałych kul ognia ani pięknych sztuczek. Zdezorientowani uczniowie nawet nie wiedzieli co się stało. Po chwili w tłumie dało się słyszeć chichot. Jeden z wychowanków wyszeptał coś innemu na ucho i nie minęła minuta, i wszyscy zaczęli wskazywać widmową postać, śmiejąc się. Dopiero teraz wszyscy dostrzegali małe czerwone plamki na czole manekina, jego piersi i ta szczególna pomiędzy nogami, która sprawiała im tyle radości. 

 Kiedy śmiechy ucichły, znów zabrał głos Najwyższy Kapłan.

- Naprawdę wyśmienity pokaz, uczniowie - uśmiechnął się do Logana i Zeke’a - może Zia wytłumaczy wam o co chodziło w tej lekcji. 

 - Ale ja nie… - chciała się wytłumaczyć, ale Tarlok zdążył przyciągnąć ją obok siebie i odszedł. Nie miała kompletnego pojęcia o co chodzi. Rozglądała się po wychowankach, jak gdyby szukając ratunku, ale oni czekali na odpowiedź tak samo jak ona. 

 Obróciła się i spojrzała na widmowe postacie. Jedna z nich, wręcz jarząca się szkarłatem stała naprzeciw tej prawie całkowicie siwej, z ledwie widocznymi czerwonymi kropkami. 

I tak nagle zrozumiała.
Ustawiła się pomiędzy nimi i wystawiła ręce na boki.

- Co tutaj widzicie? - spojrzała na postać po swojej lewej, tą okaleczoną przez Logana. 

Tak jak się spodziewała, nie usłyszała odpowiedzi. 

- To jest trup.

 Spojrzała na postać po prawej. 

- A to? - zapytała, chociaż nadal nie spodziewała się odpowiedzi.

- To też jest trup. Jeden i drugi tak samo martwy. Sztuka Reny, sztuka zabijania nie polega na rzeźbieniu w trupach. Śmierć sama w sobie jest sztuką, nieważne jak spowodowana. Nie ma lepszej i gorszej śmierci. Trup to trup. 

 Wzięła głęboki oddech. Cały czas liczyła, że nie spaliła się na interpretacji nauk Tarloka. 

- Mistrz Tarlok ma na myśli to, żebyście dążyli do zdobycia takiej mocy jaką ma Logan, lecz używali jej jak Zeke. Tak właśnie powstają najlepsi magowie-zabójcy.

 Po raz pierwszy spojrzała na Najwyższego Kapłana. Zobaczyła na jego twarzy znajomy uśmiech dumy na jego twarzy.

- Dlatego właśnie jesteś moją ulubioną uczennicą.

 

***

 

 Einzaff oparł się o balustradę i wziął głęboki wdech. Ostatnio coraz częściej zdarzało mu się tu przychodzić, opierać się o tą samą barierkę i patrzeć w te same gwiazdy.
Był strasznie zmęczony. Nie do końca wiedział co było tego przyczyną, ale nie czuł się tak źle… Nigdy? Wydawało mu się, że to śmierć Rinsa tak na niego wpłynęła. Później miał teorię, że po prostu brakuje mu żołnierskiego życia. Walka była tym czymś, czego raz się spróbowało i do końca życia czuło się pociąg. A może był po prostu stary?
To nie było takie złe. Na każdego żołnierza czeka kiedyś spokój. Wiele razy już słyszał że wypełnił swoją rolę na świecie, że przyszedł czas na zasłużony odpoczynek. A jednak ciągle było mu mało. Wciąż chciał czuć się potrzebny.

 Zachichotał w duchu na swoją pychę. Kim on był, by móc coś zmienić? Kiedy był młody, marzył o tym, że dzięki nieustannej walce uda mu się zaprowadzić pokój. Poświęcić się po to, by inni nie musieli. Na starość czuł się jak kropla wody w oceanie, nic nie znaczący, nie mogący nic zmienić.

 “Na starość?” zapytał sam siebie. Chyba przyszła już pora na to, żeby sobie to przyznać. Jego czas przeminął. Przez resztę życia będzie służył Harlunowi, patrząc jak jego kraj jest po mału niszczony. Młodzieniec pełen ambicji to była przeszłość. Larissa chyliła się ku upadkowi. 

 Najbardziej przerażała go niewiedza mieszkańców. Oczywiście, każdy słyszał o wojnie z Cansadonią. Co jakiś czas słyszało się o jakichś potyczkach i to tyle. Jeśli królowi coś wyszło dobrze, to na pewno ukrywanie prawdy. 

 Czterdzieści tysięcy żołnierzy zginęło od wypowiedzenia wojny. Około dwustu tysięcy cywili. Trzy małe miasta zostały spalone do gołej ziemi, około trzydziestu wiosek splądrowanych i wymordowanych. A oni tkwili w martwym punkcie. Harlun nie zrobił absolutnie nic by temu zapobiec, przetrzymując wszystkie oddziały w ufortyfikowanych punktach. Nie miało bladego pojęcia o taktyce i planowaniu. A przecież miał od tego ludzi.

 Tego właśnie pragnął Einzaff. Spełnienia. Rozkazu od króla: “Idź, uratuj Larissę póki jeszcze nie jest za późno”. Jedyne co do tej pory dostawał to rozkaz zamknięcia mordy.

 W takich chwilach nienawidził swojego ojca. To on wpajał mu od dziecka wszystkie wartości, które teraz były dla niego nie do zerwania. 

 Boga trzymaj w sercu, władcę za tarczą a przeciwnika na oku.

 - A jeśli władca jest moim przeciwnikiem? - rzucił pytanie w przestrzeń.

 Usłyszał ciche poruszenie z sypialni. Bardzo się starał nie obudzić Laurenn, ale chyba skończył się czas na rozmyślania. Skierował swoje kroki w kierunku łoża, kiedy usłyszał zamykane drzwi od balkonu. Szybko się obrócił, próbując wywołać przy tym jak najmniej hałasu.

 Na drzwiach zobaczył przyczepioną kartkę, ale ani śladu żywego ducha.

Nabij go na tarczę.

 

***

 

 Kolejna próba zakończona fiaskiem. Evan powoli stanął na równe nogi, próbując się otrząsnąć.
Nadal nie rozgryźli siatki. Odkąd wróciła do nich Carris mogli sobie pozwolić na wiele więcej prób, ale to było za mało. Stanęli w martwym punkcie. Willy zrywał sobie włosy z głowy próbując znaleźć jakąś zależność, ale to spełzło na niczym. 

- To kiedy odpuszczamy sobie metodę główkowania i podchodzimy do tego jak mężczyźni? - zapytał żartobliwie Dean. Wszyscy spojrzeli na niego z ukosa bo to on był zawsze najmniej chętnym do spróbowania się w tym egzaminie. 

- Wydaje mi się że możemy być do tego za mało męscy - stwierdził z zażenowaniem patrząc na drobną dziewczynę z grupy Kalama, której udało się zdjąć dwa haki nim przegrała walkę z najzabawniejszym wynalazkiem Tarloka. 

- Chyba tylko ja mogę być do tego wystarczająco męska - stwierdziła Carris, otrzepała swój płaszcz jak gdyby w ogóle był brudny i zaczęła się wspinać. Wszyscy zaśmiali się przesadnie. Dopiero od niedawna zaczęła wracać do żywych, więc starali się dodawać jej jak najwięcej otuchy. 

 Udało jej się pokonać najlepszy jak dotąd odcinek. Trzy haki zdjęte nim runęła w dół prosto w objęcia przyjaciół. 

 - Wiem! - zerwał się na równe nogi nagle Willy - Dlaczego nie pomyśleliśmy o tym wcześniej?

 Wszyscy w jednej sekundzie nabrali nadziei. Jeśli ktoś z nich miał znaleźć ostateczny sposób na przejście testu, był to właśnie on. 

- Carris, nie możesz jej po prostu zbadać?
Dziewczyna nagle sposępniała. Dean z Evanem jakby nie zrozumieli pytania i tylko patrzyli to na nią, to na Willy’ego. 

- Nie mogę.

- Dlaczego?

- Bo nie mogę.

- No ale dlaczego…

- Bo nie mogę, okej?!

 Nagły wybuch Carris zadziałał na nich jak kubeł zimnej wody. Nie mieli doświadczenia co robić w takich sytuacjach. Zalała ich fala niezręczności, którą zdecydowała się przerwać właśnie Carris.

- Ja… Nie widzę splotów.

 Willy się jakby zaciął. Zrobił się czerwony na twarzy i zaczął na przemian otwierać i zamykać usta, jak gdyby chciał coś powiedzieć. W końcu spuścił głowę.

- Przepraszam.

- Po prostu nie wspominaj o tym więcej.

 Zdezorientowani, do tej pory niewidzialni chłopcy postanowili się nie odzywać. Spojrzeli tylko na siebie wymownie i już wiedzieli, jaki jest plan.

 

 Kiedy po zajęciach rozeszli się do łaźni, od razu wzięli się do działania. Otoczyli Willy’ego z obydwu stron, doskonale wiedząc jaki sprawia mu to dyskomfort. Dla lepszego efektu zrobili to w tym samym czasie. 

- Pewnie wiesz po co tu jesteśmy... - zaczął Dean.

- Tak, miejmy to już za sobą - przerwał mu Willy - nic nie wiecie i szukacie u mnie pomocy. Od czego zacząć? Sploty?
- Ale… - przygasnął nagle Dean - ja przygotowałem przemowę, miałem być złym strażnikiem a Ev dobrym… Trenowałem to…

- Możemy zacząć od początku - wyszczerzył zęby Willy, oburzony Dean obrócił się plecami i już się nie odzywał. 

- Ja chętnie posłucham o splotach! - podniósł rękę do góry Evan.

- Od razu zaznaczam że jest to bardzo, BARDZO obszerny temat a jutro musimy wcześnie wstać, ale nie mogę odmówić żądnym wiedzy głąbom. Także zacznijmy od roku…

- Skróć - przerwał mu Evan - wierzę że ten jeden raz ci się to uda.

- Prosicie mnie o coś prawie niemożliwego - westchnął - ale poświęcę się. Sploty!
Można powiedzieć, że istnieją dwa główne sposoby używania magii: uwalnianie i sploty. Oczywiście jest to o wiele bardziej zawiłe i skomplikowane, ale dla dobra naszej jutrzejszej pobudki zostańmy przy tym. A więc, uwalnianie. Jest to, jakby to powiedzieć… Dynamiczne uwalnianie czystej energii, kierowanie nią i nadawanie jej różnych form z pomocą otoczenia. Większość zaklęć które są natychmiastowe to właśnie uwalnianie. Za to tworzenie splotów daje wiele większe możliwości, choć zajmuje więcej czasu. Pozwala ona tworzyć różne mechanizmy, stałe lub krótkotrwałe. Możliwości jest nieskończenie wiele, tak naprawdę ogranicza cię tylko moc i wyobraźnia. Problem polega na tym że wymaga to dużo pracy i nie nadaje się na przykład do walki. To znaczy nadaje, ale to… Oddzielna historia. Tak czy inaczej, by tworzyć sploty, trzeba je widzieć. Przy rozbiciu ściany większość magów otrzymuje taką umiejętność, ale zdarzają się przypadki, kiedy coś powoduje że jest to niemożliwe. Przypuszcza się, że chodzi o geny, ale tak naprawdę jest to tylko teoria i ciężko jest to stwierdzić na pewno. W każdym razie jest to naprawdę rzadka przypadłość. Powiedziałbym że co najmniej raz na tysiąc. Jest to o tyle dziwne, że czasami nawet ludziom bez talentu udaje się widzieć sploty. 

 - No ale jaki to ma związek z Carris? - przerwał mu Dean - Rozumiem, że miała nieszczęście być jednym z tym pechowców, ale… 

- To brzmiało jakby poczuła się obrażona - dokończył za niego Evan, który powoli zaczynał wszystko rozumieć - kiedy jesteś w otoczeniu magów o wiele większym wachlarzu możliwości, a szansa że znajdzie się ktoś taki jak ty jest jeszcze bardziej nieprawdopodobna, stajesz się odmieńcem. Dziwadłem.

- Trafiłeś w sedno - zgodził się Willy - Tak zwani “ślepi” nie są dobrze traktowani w środowisku magów. Może u nas w zakonie tego nie wyczuje, ale wystarczy jej świadomość że jest inna. Jest gorsza - zamlaskał z niesmakiem - Wyobrażacie sobie? Dostała talent, talent! To coś tak niesamowitego i rzadkiego, że każdy z nas jej zazdrości. I nagle okazuje się że nie widzi splotów. W sekundę jej wyjątkowość zmienia się w jeszcze większą wyjątkowość, tylko że już nie w tym dobrym sensie. 

 - A teraz ciekawostka po której wam gęby opadną - zagadnął nagle Willy żeby rozwiać smutną atmosferę - Ta przypadłość była już znana w Erze Deszczu. W narzeczu elfów jest specjalne określenie na takich ludzi. Oznacza on w wolnym tłumaczeniu coś w stylu “Niepełny”. Mówiło się na taką osobę “Gra’daa”.

  Dokładnie tak jak się spodziewał. Kilka sekund ciszy, a potem niedowierzanie. W tym samym momencie przypomniały im się słowa Kalama  podczas uczty pierwszego dnia w Zakonie. To był jeden jedyny raz, kiedy widzieli jak ich opiekunka wpada w furię. 

- O kurwa - złapał się za głowę Dean - Zia? 

- Nie wiedziałem że ma talent - przyznał Evan.

- Możliwe że nie ma - dodał szybko Willy, nim za bardzo ich poniosło - Nie musi to koniecznie oznaczać ślepoty splotowej. Fakt, elfy używały tego określenia specjalnie dla takich osób ale może to oznaczać coś całkiem innego. Może nie zna się na czymś co Kalam uważa za podstawę - wzruszył ramionami.

- Jeśli coś zdziwiłoby mnie bardziej niż to że Zia jest magiem, to właśnie to że czegoś nie potrafi. 

 

***
 

 Evan delikatnie nachylił się i zaczął nasłuchiwać. Piekarze mieli paskudny nawyk sprawdzania wszystkiego kilka razy zanim byli gotowi zamknąć lokal. Chłopak nigdy nie miał pewności czy aby na pewno nie spotka go przykra niespodzianka i starał się być jak najostrożniejszy.

 Przybył tu już trzeci raz. Kolejny dzień stał pod tą samą okiennicą, próbując zebrać w sobie odwagę. Właśnie nadszedł ten dzień.

 Nie jedli już cztery dni. Kazał Lily jak najwięcej spać, bo tylko podczas snu żołądek nie dawał się aż tak we znaki. Byli wyczerpani. Nie miał już więcej czasu, to była jego ostatnia szansa. 

 Porzucił wszystkie wątpliwości i powoli zaczął szperać w zamku. Poprzedniego dnia udało mu się podsłuchać że rygiel od drzwi się zepsuł, jak gdyby drzwi czekały właśnie na niego.

 Nigdy wcześniej nie otwierał zamków. Nigdy nie próbował nikogo okraść. Uznał jednak że do rana ma bardzo dużo czasu na naukę. 

 Nie tak to sobie wyobrażał. Nie był w stanie wyczuć żadnych zapadni czy mechanizmów. Jego sprzęt może i nie był najwyższej klasy a on nie był profesjonalnym złodziejem, ale to zapowiadało się bardzo źle. Żadnych punktów odniesienia, tylko ciche uderzenie i ściana. Próbował z każdej możliwej strony i nie natrafił na żadne miejsce godne zainteresowania. 

 Pochylił się i spojrzał przez dziurkę. Zamarł.

 Zostawili klucz w zamku.

 Cały jego plan nagle rozpadł się jak domek z kart. W milczącej furii wyrzucił spinki i schował twarz w dłoniach. Nie mógł powstrzymać płaczu. 

 
Zawiodłem Cię, mamo.

 

W głębi duszy wiedział jednak, że dla niej by nie była to żadna przeszkoda. Zawsze jest jakiś sposób, powtarzała mu. A zazwyczaj jedynym co cię od niej dzieli, jesteś ty sam.

 

 W jednej chwili się otrząsnął. Wszystko albo nic. Przecież co miał do stracenia.

 

Podszedł do okiennicy i wziął zamach. Nie było to do końca przemyślane, bo kawałki szkła i drewna rozcięły mu do krwi gołe łokcie. Determinacja pozwoliła mu jednak na chwilę zapomnieć o bólu. 

 Wiedział że ma mało czasu i nie miał zamiaru go marnować. Narobił tyle hałasu, że było tylko kwestią sekund zanim ktoś przybiegnie z góry i będzie po wszystkim. 

 Po omacku z pamięci zaczął iść w kierunku skrytki obok pieca. W pośpiechu uderzył klatką piersiową w kant stołu pośrodku pokoju, aż na chwilę stracił oddech. Wziął się szybko w garść i złapał za klamkę szafki, kiedy ktoś wszedł do pomieszczenia.

- Co do chu…

 Zaczął biec w kierunku okna. Adrenalina w jego ciele wezbrała taki poziom, że aż czuł jak zaraz go rozsadzi. Taranując stół przed sobą złapał za framugę, wbijając sobie wyjątkowo spiczasty kawałek szkła w rękę. W duchu wrzeszczał kiedy nacisk spowodowany wspinaniem się wbijał mu szkło głębiej i głębiej. 

 Już przetoczył się na drugą stronę i miał zacząć biec, kiedy poczuł jak ktoś łapie go za kołnierz. Ze łzami w oczach próbował się wyrwać, ale już wiedział że przegrał.

- Ty mały gnojku, zaraz ci pokażę…

 Poczuł jak mężczyzna wciąga go z powrotem do środka. Później już były tylko uderzenia, kopnięcia i ból, długi, potworny ból.

 

 Dziewczyna obudziła się, kiedy usłyszała szmer dochodzący zza krzaka. Głód nie pozwalał jej na twardy sen i najcichszy dźwięk potrafił ją obudzić. Zobaczyła znajomą posturę brata. Już miała pokazać swój rozpoznawczy uśmiech, kiedy ujrzała jak Evan zatoczył się na boki po czym runął na ziemię. 

 Krzyknęła z przerażenia i podbiegła do brata. W słabym blasku latarni nieopodal dostrzegła dziesiątki siniaków i kałużę krwi która powiększała się pod nim. Dłoń była przebita trzydziestocentymetrowym kawałkiem szkła o trójkątnym kształcie, który powiększał się im głębiej był wbity. Gdyby był tylko odrobinkę głębiej, Evan prawdopodobnie straciłby kilka palców.

 Pochyliła się nad bratem i zapłakała. Potrząsnęła nim próbując go wybudzić, kiedy coś wypadło mu spod płaszcza.

 Chleb. Dwa duże bochenki wilgotnego od krwi, lecz świeżego chleba.

 Przestała płakać nad bratem. Płakała nad sobą, kiedy nie mogła powstrzymać się od zjedzenia chleba tu i teraz.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...