Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dwie Twarze V


Rekomendowane odpowiedzi

 Wiele lat spędziłem na poszukiwaniu i badaniu owych “artefaktów”, i ze smutkiem muszę przyznać, że większość z legend to bujdy. Nie chcę sugerować, że ludzie są zbyt leniwi, ale miecz w głazie na szczycie góry Raa to zwyczajny kawał żelastwa. Zajęło mi ledwie godzinę, aby to sprawdzić.

 

Kostur świata? Bujda.

Płaszcz powodujący niewidzialność? Poniekąd bujda. Dawał niewidzialność tylko wtedy, kiedy stało się w miejscu. Nic specjalnego dla doświadczonego maga.

Łuk Allemara? Bujda. Pociski nie wyszukują przeciwników, to normalny łuk. Ładnie wykonany, to prawda, ale nic poza tym.

 

 Mogę śmiało stwierdzić że jestem największym sceptykiem na tym świecie. Jest to niestety powód większości moich zawodów, bo jako kolekcjoner reliktów przeszłości nie mam w swoim posiadaniu nic wartościowego. Wolałbym żyć w niewiedzy, trzymając ten patyk który ludzie nazywają "kosturem świata" i chwaląc się nim wszystkim wokół, ale moja natura skazała mnie na prowadzenie większych poszukiwań.

 

 Stąd zrodziło się moje zafascynowanie tą bronią. Kiedy miałem z nią styczność po raz pierwszy, straciłem rękę. Niezła sztuczka, prawda? Uważałem tak samo, dopóki dwunastu magów których nająłem do zdjęcia zaklęcia chroniącego miecz zginęło od tejże broni. Wtedy już wiedziałem, że w końcu trafiłem na coś specjalnego.

 

 Obdartus, który sprzedał mi ten tajemniczy oręż widocznie nie miał pojęcia jakie cudo skradł, bo oddał mi ją za ledwie trzy srebrniki. 

 

 Przeczytałem setki książek szukając jakiejś wzmianki o tym mieczu, ale to skończyło się fiaskiem. Po co ktoś miałby zawracać sobie głowę zaklinając tak potężnym zaklęciem zwyczajny kawałek stali?

 

 Zdesperowany, postanowiłem zaryzykować. Nie mogę nawet opisać swojej radości, kiedy zleciłem krasnoludzkiemu kowalowi (oczywiście dając mu wszystkie instrukcje jak uniknąć wypadku który przydarzył się mnie) by spróbował zniszczyć ten miecz. Na początku zbył mnie, mówiąc że zajmuje się tylko poważnymi zamówieniami, ale kiedy zaproponowałem mu jego wagę w złocie jeśli mu się powiedzie, zgodził się.

 

Tydzień później wrócił do mnie ze spuszczoną głową i oddał mi broń. Nie dało się jej złamać, a metal z którego była skuta był nie do stopienia. Nie muszę chyba wspominać, że to właśnie krasnoludy topią najtwardsze metale i to ich piece osiągają najwyższe temperatury?

 

 Siedem długich lat szukałem odpowiedzi, aż do dziś. Spotkałem człowieka, na którego prośbę imienia nie mogę zdradzić. Nim zdążyłem go ostrzec, wyciągnął ją ze specjalnego pakunku chroniącego przed zaklęciem.

 

Nic się nie stało. Możecie uznać mnie za szaleńca, ale to ta broń wybrała jego. 

 

Kendrack Rommington

W poszukiwaniu legend

 

Rozdział V

 

 Wcześniejsza niecierpliwość już nie kłębiła się w Evanie. Na lekcji u Kalama został kilkakrotnie boleśnie uderzony, bo uparł się, że nie uderzy kobiety. Nie miał pojęcia, za co tak bardzo nienawidziła go Carris, ale to musiała być bardzo głęboka nienawiść. Przez swoją męską dumę tylko ucierpiał.

 Lekcje z Rothem okazały się jednak nie aż tak brutalne i wyczerpujące. Na samym początku zostali obdarzeni garścią informacji co, jak i gdzie.

- Zanim przejdziemy do przyjemniejszej części... - mówił opiekun Roth. Dla Evana był przerażający. W porównaniu do Kalama, który zdołał powalić kilkakrotnie całą ich grupę mimo swej smukłej postawy, Roth budził podziw samym wyglądem: wysoki na dwa metry, łysy facet, który wyglądał jakby mięśnie miały mu zaraz rozedrzeć tunikę z głębokimi, czarnymi oczyma i niskim głosem po prostu onieśmielał. 

- Każdy z was dostaje osobistą broń, którą może wziąć ze sobą gdziekolwiek i kiedykolwiek chce - podniósł wielki wór, a w pomieszczeniu rozniósł się brzęk metalu - golema tym nie ubijecie, ale sztylet jest w zakonie symbolem, więc cieszcie się tym co macie.

 Każdy dostał swój mały, ale zabójczy zjadacz grzechów. Evan popatrzył na broń. Był to zwyczajny, prosty sztylet o trochę za długiej dla niego rękojeści i dwudziestocentymetrowym ostrzu.

 

Sztylet dał mu nadzieję. To pierwszy poważny krok w ucieczce z tego przeklętego miejsca.

 

 Powoli przejechał po ostrzu broni i ogarnęło go zdumienie, kiedy zobaczył spływającą po palcu strużkę krwi.

- Tak, dbamy o nie - powiedział do niego opiekun, kiedy zobaczył zdezorientowanego chłopaka - są przeznaczone nie tylko do pchnięć, można nimi nawet ściąć głowę. Najważniejszym, co musicie wiedzieć, jest to, że tylko amator pozwala, by jego broń się stępiła lub zardzewiała. Pilnujcie się, nie rozdajemy nowych.

 Wszyscy wydawali się być zachwyceni prezentami i z fascynacją oglądali ostrza z każdej strony czy wymachiwali nimi na boki. Evan z ulgą stwierdził, że kilka osób oprócz niego też zdążyło się pokaleczyć.

- Dzisiejsze dwie godziny zajęć będą dosyć ważne, więc uważajcie. Waszym zadaniem jest zrobienie pochwy na wasze nowe cacka. Skórę znajdziecie w skrzyni w rogu, klamry, zapinki i inne cuda znajdują się w tamtym kufrze - wskazał palcem na miejsce obok manekinów - do rozcinania może wam posłużyć sztylet. Efekt waszej pracy musi wam starczyć na przynajmniej rok, więc postarajcie się. 

 

***

 

Przeszłość

 

 Strażnicy bez cienia skruchy spoglądali na małego chłopca, który ze spuszczoną głową wlókł ciało młodej kobiety przez bramę. Nie zastanawiał się nawet, czy ignorowali go z czystego okrucieństwa, czy był to dla nich widok codzienny.

 

To nawet pewne, że byli przyzwyczajeni.

 

Nie jestem jedyny. To zdarza się setkom innych dzieci.

 

Mimo to, nie mógł powstrzymać łez. Nie wył na cały głos, dał łzom płynąć w ciszy, kiedy on ciągnął zwłoki matki do lasu.

 

Nie mogę nawet ci zapewnić godnego pochówku. Przepraszam, mamo.

 

W końcu znalazł dogodne miejsce. Mała polanka otoczona drzewami była jego finalnym celem.

 

Nie miał łopaty. Przez cały czas wydłubywał ziemię paznokciami, które po czterech godzinach pracy były niewidoczne przez umykającą z palców krew.

 

Ułożył powoli ciało w prowizorycznym grobie. Odgarnął jej włosy z twarzy, położył ręce na brzuchu i poprawił brudną suknię, którą miała na sobie. 

 

Przysypanie dziury zajęło mu chwilę. Ubił ziemię rękami i przyjrzał się swojemu dziełu.

 

 Zapłakał. Nie po raz pierwszy, ale tym razem dał się ponieść emocjom. Szlochał, wył, krzyczał, i choć niosło się to echem przez cały las, nikt mu nie odpowiedział. Zaczął uderzać w pobliskie drzewo, kopał i bił aż zdarł sobie skórę do kostek.

 

Drzewo nadal stało. Był bezsilny. Bezsilny jak zawsze.

 

W pewnym momencie doszła do niego myśl. Samotna, zabłąkana idea, która mogła okazać się wyjściem. Pomocą. Ratunkiem.

 

Pobiegł, aż zobaczył znajome w lesie jezioro. Niewielki, zwyczajny stawek, zamieszkały jedynie przez małe ryby i żaby.

 

Skoczył, nie nabierając nawet powietrza. Popłynął kilka metrów w dół, aż poczuł dno.

 

Zamknął oczy i usiadł.

 

Niedługo znów się zobaczymy, mamo.

 

***

 

Zadanie okazało się bardziej frustrujące, niż Evan mógłby przypuszczać. Nawet mimo ostrości sztyletu skórę ciężko było rozciąć, często oddzielał za krótkie lub zbyt długie płaty, a dopiero w połowie lekcji zdał sobie sprawę, że musi dopasować materiał do rozmiarów klamer. 

 

Kiedy zostało piętnaście minut, a on znów zaczynał od nowa, całkowicie stracił pewność siebie. Połowa już zrobiła swoje, a on nadal stał w tym samym punkcie. Często posiłkował się ich pracą, próbował różnych technik, ale wszystko prowadziło do jednego wniosku: miał dwie lewe ręce.

 

Podczas ostatnich pięciu minut jego rozpacz zmieniła się w wściekłość. Zrobił z jednego odcinka skóry obręcz, którą przyczepił do pasa tuniki. Wyciął po przeciwnych stronach dwa otwory i wsadził w nie obie części jelca. Broń wpasowała się idealnie, nie drgała nawet przy poruszeniu. Jedynym problemem mogło być to, że sztych sztyletu pewnie nie raz jeszcze go w życiu ukłuje. Koniec końców, nie był najgorszy. Kilka osób, w tym jego współlokator Dean, nie zdążyło wykonać pracy i byli zmuszeni trzymać broń za pasem. 

 

 Lekcja alchemii z Teru była podobna do tej z Khalidem. Jedyną różnicą było to, że nauczający mówił z większą fascynacją, z jaką wszyscy jego uczniowie razem wzięci słuchali. 

 Jeszcze zanim lekcja się rozpoczęła, Evan miał nadzieję, że będzie to tak ciekawe jak sobie wyobrażał. Możliwe nawet, że się nie przeliczył: po prostu nic z tego nie rozumiał. Teru używał tak trudnych słów i skomplikowanych sformułowań, że dla ludzi pokroju Evana były one po prostu bełkotem. Miał nadzieję na chociaż odrobinę praktyki, ale jedynym co go czekało przez następne dwie godziny było tylko słuchanie połączone z nadzieją na zrozumienie.

 

- Niech mnie, nic nie zrozumiałem - zaśmiał się Dean, kiedy grupą wychodzili z lekcji.

- Jak można tego nie rozumieć? - zdziwił się Willy - Całe dwie godziny słuchaliśmy o zastosowaniu alchemii w świecie. 

- A na co mi to? Myślałem że zrobią ze mnie zabójcę, a nie botanika.

- Alchemia nie ma nic wspólnego z botaniką! - naburmuszył się Willy - Botanika traktuje o roślinach, ich właściwościach i…

- Oj, zamknij się - przerwał mu Dean, nie kryjąc zadowolenia - Ciekaw jestem, jak będą wyglądały zajęcia z naszą ukochaną opiekunką! 

- Działanie w terenie… - wtrącił się Evan, wyczuwając okazję - Że niby wypuszczą nas z tej ciemnicy?

 Dean machnął ręką w odpowiedzi.

- Zapomnij. Nie wypuszczają nikogo przez cały okres nauczania. Mam za to nadzieję, że będzie choć trochę więcej zabawy, niż do tej pory…

- A ile trwa ten cały okres? - przerwał mu znowu Evan, nim ten zdążył się na dobre rozkręcić.

- Trzy lata.

 Evan w duchu wypuścił długą wiązankę przekleństw. Na razie nie zapowiadało się, by szybko stąd wyszedł.

 

***

 

- Wzywałeś mnie, mistrzu?

- Wejdź, Zio - polecił jej Tarlok, nie odrywając wzroku od pergaminu wyłożonego na biurku przed nim.

 Tak jak nakazywały zasady zakonu, nie zaczynała rozmowy, tylko cierpliwie czekała aż Najwyższy Kapłan sam zechce rozpocząć. Siedzieli tak przez dobre kilka minut w milczeniu.

- Fascynujące - powiedział w końcu Tarlok i pokazał jej fragment pergaminu - Powiedz mi, co widzisz?

 Zia przyjrzała się napisom widniejącym na zwoju i pokręciła głową. 

- Nie znam tego języka.

- Właśnie - powiedział jej i wrócił do oglądania - jest to urywek z księgi Ma’Juinów, prastarego plemienia zamieszkującego niegdyś teren teraz nazywany Thabrilis. Byli uważani za lud prymitywny i barbarzyński. Według historii nie potrafili czytać, pisać, a nawet mówić. Mimo to mam tutaj przed sobą dokument spisany przez anonimowego Ma’Juina, który jest istnym dziełem geniuszu.

- Nie rozumiem, mistrzu.

Znów pokazał jej pergamin i przyłożył palec do pierwszego ze słów.

- To słowo ma kilka znaczeń. Może to oznaczać mięso jadalne, czyli w ich kulturze wszystko prócz ludzkiego mięsa. Jednocześnie, to słowo może oznaczać zniszczenie w sensie apokalipsy. Końca świata.

- Rozumiem sens twoich słów, mistrzu, ale nie wiem, co chcesz mi przekazać.

Uśmiechnął się do niej, spodziewając się takiej odpowiedzi i odsunął szufladę przy biurku, wyjmując zabazgraną kartkę i podając Zii. Większość słów było przekreślonych lub pomazanych, w niektórych miejsca widniały znaki zapytania. Jednak na samym dole widniały dwa pełne zdania, oddzielone od siebie poziomą kreską.

 

“Mięso doprawianie zioła Ro’ekash(znane jako Wilcze Ziele), nadanie aromatu i rozkoszy.”

----------------------

“Apokalipsy strażnik nie przestaje(przestał?przestanie?) porządku, kiedy nie czuje(chodzi raczej o sam fakt pojęcia o obecności czegoś/kogoś) cieni.”

 

 Na samym początku Zia przypatrywała się notatkom, nie widząc w nich żadnej logiki czy ładu. Z każdą chwilę jednak coraz bardziej zaczęła pojmować sens i rosło w niej niedowierzanie. Stworzenie księgi, która kryła w sobie dwa różne przekazy, gdzie ten drugi dało się odkryć tylko dzięki manipulacji językiem, nie można było nie nazwać geniuszem.

- Co oznacza ten strażnik apokalipsy?

- Nie mam pojęcia - przyznał się mistrz - nie odkryłaś jednak drugiej części zagadki. 

 Zia spojrzała na niego wzrokiem wyrażającym ciekawość, ten jednak machnął dłonią.

- Zastanów się nad tym porządnie i wróć do mnie, kiedy zdasz sobie sprawę z oczywistego faktu, który wszystko zmienia. Tymczasem ruszaj, masz za kilka minut zajęcia ze swoją grupą.

- Oczywiście, mistrzu.

 Tarlok wrócił do studiowania zwoju, lecz spojrzał spode łba na Zię, która zatrzymała się w progu.

- Mistrzu, czy to jakaś lekcja?
W odpowiedzi dostała ten jakże jej znany, tajemniczy uśmiech.

- Czasami musisz popatrzeć na coś zupełnie z innej strony, nic więcej.

 

***

 

 Zajęcia z Zią mogłyby okazać się najprzyjemniejsze, gdyby tylko trwały nie więcej niż kwadrans.

 

 Wszyscy byli zachwyceni, kiedy weszli do pomieszczenia, w którym miały odbywać się lekcje. Wielka, idealnie okrągła sala posiadała wiele dziwacznych, acz fascynujących urządzeń, zdolnych zahipnotyzować samym swoim wyglądem. Pod sufitem była wywieszona wielka kolorowa siatka, a ze ścian poniżej wystawały setki małych tyczek. W jednym z rogów znajdował się niewielki labirynt zrobiony z samych luster. Jeszcze dalej kawałek podłoża przysypany był różnego rodzaju drobinkami skał, piasku czy szkła. Były też poręcze, platformy, okienka w ścianie oddzielającej małą część pomieszczenia i haki zwisające z kolorowej siatki.

 

 Lekcja zaczęła się tak jak poprzednie, tłumaczenie zasad, reguł i tym podobne rzeczy. Kiedy jednak nadszedł czas na właściwą część lekcji, wszyscy zacierali ręce.

- Naszym pierwszym celem będzie wyrobienie u was muskułów na tyle, byście mogli bez problemu utrzymać ciężar własnego ciała - przeleciała wzrokiem po ustawionych w szeregu uczniach - niektórzy będą mieli ciężej, inni lżej. Posłuży nam do tego ta siatka - wskazała palcem na wypełnione feerią barw tajemnicze narzędzie treningowe.

- To taka fajna, urozmaicona magicznymi węzłami przez Najwyższego Kapłana Tarloka maszyna tortur. Całą dzisiejszą lekcję poświęcimy na trenowanie waszej siły.

 

I tak oto się zaczęło. By dotrzeć do samej siatki, musieli wspiąć się dziesięć metrów po zwisającym sznurze. Większość nie zdała nawet tego testu.

Polecenie mieli proste: jeśli zdejmiesz siatkę z sufitu, odczepiając ją od haków w ośmiu miejscach, przechodzisz do następnego etapu szkolenia. Evanowi wydawało się to banalne, jednak kiedy Zia powiedziała, że rekordziście zakonu udało się zdjąć siatkę ponad dwa miesiące po rozpoczęciu szkolenia, zaczął powątpiewać. Kiedy pytali Zię, co to za magiczne sploty, chichotała i zbywała ich, mówiąc, że to niespodzianka.

 

Evan jako jeden z wielu nie wszedł nawet po linie do połowy. Wszyscy, którzy nie wykorzystali swojej kolejki byli wysyłani do podciągania się na drążku w celu ćwiczenia swojej siły. Evan wiedział że miała rację, kiedy zobaczył jak marną siłę przedstawili. Mimo to, było to okropnie męczące ćwiczenie, a ręce szybko zaczynały boleć. Zia jednak nie okazała litości i zabroniła im przerywać.

 

Evan z zaciekawieniem obserwował smukłego chłopca z grupy Kalama, który dotarł do samej siatki. Rozejrzał się na boki, po czym złapał fioletowy kawałek sznura. Evan mało nie puścił się drążka, kiedy usłyszał krzyk przerażenia i zobaczył, jak chłopak spada na dół. 

 

Zia wykazała się dobrą reakcją i złapała nieszczęśnika. Rozegrała to świetnie: ani ona, ani on nie odnieśli przy tym najmniejszych obrażeń. Zamiast pozwolić mu opaść na jej ręce, złapała go jednocześnie za lewą rękę i nogę, zrobiła dwa obroty wokół własnej osi, stopniowo go spowalniając, aż w końcu położyła wystraszonego ucznia na ziemi. Wszystko to trwało nie więcej niż dwie sekundy.

 

- Następnym razem będziecie dbali o siebie wzajemnie, jako grupa. Cztery osoby muszą współpracować, by złapać osobę akurat robiącą wyzwanie siatki. No, chyba, że jej się to uda - wyszczerzyła się do nich, jakby sama w to nie wierzyła.

- C-c-co to było? - otrząsnął się do połowy leżący na ziemi chłopak, pierwsza ofiara siatki.

- Trafiłeś na naszego pupila, co? - zaśmiała się - Siatka symuluje różne sytuacje. Dotknięcie niektórych elementów spowoduje przenikliwe uczucie zimna czy gorąca, inne symulują postrzał z łuku czy nawet zwykły cios kamieniem w głowę. No i mamy też iluzje - spojrzała na chłopaka, który już wstał z ziemi i uważnie się jej przysłuchiwał - dla przykładu, to był Bambo. 

 

Kiedy skończyła mówić, została zasypana gradem pytań nie mniejszym niż ofiara Bambo. Chłopak zapomniał już o strachu i z entuzjazmem opowiadał o swojej małej przygodzie.

- Mówię, idę sobie spokojnie, czując już zwycięstwo, a tam BUM! Znikąd pojawia się pies wielkości niedźwiedzia i rzuca mi się do gardła! Bestia mnie tak wystraszyła, że nawet nie zauważyłem jak spadam! Do teraz się cieszę, że się nie zesrałem ze strachu!

 Zia przerwała sielankową atmosferę.

- Oczywiście jest tym trudniej, że dany kolor nie zawsze zawiera tę samą pułapkę. Jest to problem, z którym sami musicie sobie poradzić. Każdy, kto przejdzie test siatki dostanie przywilej opuszczania pokoju w dowolnych nocnych godzinach. A więc, życzę powodzenia.

 

Tak oto pojawiło się multum chętnych, jednak Zia stanowczo zaprzeczyła, mówiąc, że najpierw muszą przejść treningi siłowe. Pułapki były jednym elementem, bo na razie większość z nich nie doszłaby nawet do siatki, nie mówiąc już o przemieszczaniu się po niej.

 

Tak więc całą następną godziną przechodzili morderczy trening, polegający na zwyczajnym podciąganiu się na drążku. Evan obawiał się, że już więcej nie będzie mógł poruszać rękami.

 

Pięć minut przed końcem lekcji Zia kazała im zaprzestać ćwiczeń. Nie mieli nawet siły na wyrażanie ulgi, jaką wtedy poczuli.

- Jeszcze tylko jedna rzecz dzisiaj. Udamy się teraz do mistrza Tarloka, który oceni waszą zdolność używania talentu. Jeśli ktoś z was jest magiem, czekają go codziennie dwie dodatkowe godziny zajęć.

 Opinie się mieszały. Kiedy Zia prowadziła ich do komnaty Tarloka, Dean z Willem rozprawiali na temat czekającego ich testu.

- Fajnie by było móc trochę poczarować - zaczął Willy, z czym Dean się najwyraźniej nie zgadzał. Evan zauważył, że często zdarzyło im się nie zgadzać.

- Dwie dodatkowe godziny nie są tego warte. Czuję, że dzisiaj usnę i już się nie obudzę.

- Nie są tego warte? Magowie na świecie dokonywali wspaniałych rzeczy! Lodowy mur w Clonwell, golemy, które zaważyły o losie bitwy o fort Gorgothy, czy…

- To jest nic - przerwał mu Dean - magią się nie najem, a tylko o tym teraz myślę.

 Willy pokręcił głową na taką bezmyślność. Wszyscy wokół zdawali się ich ignorować, ogarnięci myślami. Każdy zastanawiał się, co go czeka i jaki będzie to miało wpływ na ich życie.

 

Evan nie był wyjątkiem. Z jednej strony rozmarzył się, przypominając sobie historie o legendarnych bohaterach, potrafiących burzyć mury zamków, tworzyć magiczne bestie i będących w stanie zabijać tysiące. Z drugiej jednak strony, słyszał o konsekwencjach nieostrożności w posługiwaniu się magią, która często powodowała kalectwo lub samą śmierć. 

 

- Gotowi? - rzuciła w ich mały tłum pytanie Zia, ale wcale nie oczekiwała odpowiedzi. I słusznie, bo dało się słyszeć jedynie nerwowe pomruki.

 

***

 

Dzisiejszy dzień Einzaff mógł zaliczyć do jednego z najgorszych w swoim życiu. Zabił prawie dwudziestu ludzi. Było to coś innego niż odbieranie życia przeciwnikom bitewnym: zabicie człowieka, który rusza na wojnę świadomy i przygotowany na śmierć było czymś innym niż zabicie niczemu niewinnego cywila. 

 

Drugą sprawą była bezsensowność jego czynów. Król uważał, że tylko takim sposobem powstrzymają bunt już w zalążku, ale Einzaff był pewien, że takie myślenie jest błędne. Teraz było tylko gorzej, bo ludzie zaczęli obwiniać generała za śmierć obywateli, a tym samym i króla. 

 

Nie mogąc zmrużyć oka, wstał z łóżka i wyszedł na balkon. Miał nadzieję, że świeże powietrze dobrze mu zrobi. Oparł się o balustradę i rozejrzał po ogrodzie. Było to dla niego naturalne, żołnierskie przyzwyczajenie, pomyśleć o własnym bezpieczeństwie. Poczuł małe ukłucie złości, kiedy nie zobaczył nic ciekawego. Miał ochotę wyżyć się na kimś. Kimś, kto by na to zasłużył.

- Nie możesz spać? - usłyszał głos zza pleców. To była jego żona, Laurenn. Skarcił się za to, że dał się tak podejść. Powoli dopadała go starość, a jako wojenny weteran przyzwyczajony do pokonywania własnych słabości nie mógł pogodzić się z faktem bezsilności. 

 Westchnął tylko w odpowiedzi. Laurenn stanęła obok niego i popatrzyła w dal.

- Ta sprawa wciąż nie daje ci spokoju, prawda?

Po raz kolejny nic nie powiedział. Najgorsze było to, że nie mógł nic poradzić, chociaż bardzo się starał to i tak nie był w stanie wpłynąć jakkolwiek na Harluna. 

- Użalanie nad sobą w niczym ci nie pomoże. Powinieneś zresztą wiedzieć o tym najlepiej, generale.

Popatrzył na swoją żonę, która uśmiechnęła się do niego czule. Nie było w tym uśmiechu żadnego współczucia czy zrozumienia. Był to po prostu uśmiech ukochanej kobiety, ukazujący mu jego błędy i powodujący wstyd.

- Masz rację - powiedział do niej i wyprostował się - przemówię mu do rozsądku. Jutro…

- Co się dzieje? - przerwała mu Laurenn i wskazała palcem na gońca zmierzającego w stronę ich posiadłości. Nawet z takiego daleka i w ciemności można było ujrzeć na jego twarzy strach i niepewność.

- Nie mam pojęcia - odpowiedział szczerze Einzaff i udał się w kierunku drzwi, a Laurenn tuż za nim. Otworzył drzwi akurat w momencie, kiedy goniec wszedł do schodach.

- Panie - ukłonił się mężczyzna - król pragnie ujrzeć cię w sali tronowej.

- Teraz? - zdziwił się Einzaff - O co chodzi?

Goniec zamarł na chwilę, jakby obawiał się tego pytania. Ukradkiem spojrzał na miecz wiszący na ścianę i przełknął ślinę.

- Chodzi o urzędnika Rinsa. Został oskarżony o zdradę, jutro ma zostać stracony.

 

***

 

Evan niepewnym krokiem wszedł do pomieszczenia. Najwyższy Kapłan już tam na nich czekał. Zia przywitała się już znanym Evanowi gestem, przystawiając do ust dwa palce i ucałowując je. Tarlok odwzajemnił powitanie i rozejrzał się po przybyłych.

- Nie będę wam powtarzał po co tu jesteście, bo jak mniemam wasi opiekunowie już to zrobili. Zanim zaczniemy, czy komuś z was już udało się kiedyś użyć magii?

 

Rękę podniósł tylko Zeke, a osoby stojące przy nim odruchowo zrobiły krok do tyłu.

- Ile razy? - zapytał go Tarlok.

- Jeden, mistrzu.

- Tak jak sądziłem. Stań obok Zii. Wy, w szeregu przede mną.

Wszyscy posłusznie zaczęli się ustawiać z gracją kulawych świń. Wynikało to między innymi z tego, że niektórzy chcieli mieć to szybko za sobą i starali się być pierwsi, a inni wręcz przeciwnie, ustawiali się jak najdalej. Mieli tylko nadzieję, że Tarlok zacznie od swojej lewej strony, według ich oczekiwań.

 

Kiedy Najwyższy Kapłan po raz pierwszy sprawdził obecność talentu, Evan poczuł się trochę zawiedziony. Tarlok po prostu stawał przed uczniem, przez kilka sekund patrzył mu głęboko w oczy i wymawiał liczbę od jednego do dziesięciu i kazał im ją zapamiętać.

U absolutnej większości była to ósemka, dziewiątka lub dziesiątka. Czasami jednak zdarzały się liczby mniejsze, jak na przykład u Carris, której trafiła się trójka. Dean, jak i Willy mieli osiem. Kiedy przyszła kolej na Evana, zaczerpnął tchu, wiedząc, że przez te kilka sekund napięcia go wstrzyma.

 Tarlok stanął przed nim i popatrzył mu głęboko w oczy. W jego spojrzeniu było coś niepokojącego. Evan czuł, jak kapłan wwierca się w jego duszę tymi swoimi czarnymi jak smoła oczyma. Kiedy teraz tak na niego patrzył, nie wiedzieć czemu wyobraził sobie sępa żerującego nad ofiarą. 

 Chłopak nie wiedział czy wierzyć samemu sobie, ale wydawało mu się że przez sekundę na twarzy Tarloka malowało się zaskoczenie. Trwało to jednak tylko chwilę, i zaraz na jej miejsce znów pojawiła się obojętność.

- Dziesięć - powiedział swoim naturalnym, zimnym głosem i przeszedł dalej.

 

Kiedy kapłan sprawdził już wszystkich, znów stanął przed nimi.

- Osoby z liczbą większą lub równą osiem nie będą posługiwać się magią, a tym samym nie będą uczestniczyć w dodatkowych lekcjach. Ci mający od czwórki do siódemki mogą sami zadecydować, czy spróbują obudzić w sobie talent, a jednocześnie mogą w dowolnym momencie zrezygnować z zajęć. Uważajcie, bo kiedy raz zrezygnujecie, nie przyjmę was z powrotem. Osoby mające trójkę lub mniej mają obowiązkowe zajęcia, które zaczynają się już za chwilę. 

Evan nie wiedział, czy się cieszyć czy płakać, ale zadowolenie chyba przeważało. Po części dlatego, że nie miał ochoty na dodatkowe lekcje, a po części po prostu bał się tego człowieka. Okropnie się go bał.

- To teraz pytanie do wszystkich średniaków: kto z was chce spróbować szczęścia? 

Zgłosili się wszyscy. Evan to rozumiał: tak jak wcześniej mówił Tarlok, mogli zrezygnować w dowolnym momencie, więc czemu mieli nie sprawdzić, jak to będzie wyglądać?

- Dobrze. Wszyscy ósemkowicze i więksi, opiekunka Zia zaprowadzi was do swoich dormitoriów. Wyśpijcie się porządnie, bo jutra wcale nie będzie lżej. I niech Rena czuwa nad wami.

 

Evan zdążył zobaczyć w ostatniej chwili, jak Carris ukradkiem spogląda w ich stronę ze strachem w oczach. 

 

- Niech mnie licho, byłem tak blisko - odezwał się jako pierwszy Dean, kiedy Zia zaprowadziła ich do pokoju, zostawiając samych. Postukał w luksynową lampę, która zajarzyła się purpurowym światłem i położył się na łóżku.

- Wiem co czujesz - zgodził się Willy - też bym chciał.

- Phi - prychnął Evan - ja też byłem blisko, a wcale nie narzekam.

Dean wyszczerzył się do niego.

- Ciekawi mnie, co oni tam robią z Carris - zagadnął Willy.

- Nie słyszałeś, co mówił Tarlok? - zapytał go Evan - Budzi w niej magię…

- A to znaczy… - wtrącił się Dean, wyłapując tajemniczy ton głosu Evana.

- Że…

- Będą jej pewnie wycinać flaki! - wykrzyknął Dean, natychmiast niszcząc całe uczucie napięcia w Willym, który tylko uderzył się w czoło.

- Ja idę o zakład, że przez dwie godziny Tarlok będzie patrzył na nią tymi swoimi diabelskimi ślepiami i mówił jakąś mroczną mantrę - powiedział Evan. Tak jak przewidział, Dean dokończył za niego.

- Masz na myśli coś w stylu “wyzwól w sobie moc”? A może “magio, zaklinam cię, ukaż mi się”?

- Bardziej coś jakby “ku chwale Reny, nakazuję ci czarować!”.

- Jesteście beznadziejni - zagadnął Willy - tak samo jak wasze poczucie humoru.

- Uważaj - wskazał na niego palcem Dean, robiąc przy tym groźną minę - mnie Carris lubi bardziej, więc kiedy tylko ją poproszę, wybuchnie cię.

- Po pierwsze, to zdanie było gramatycznie niepoprawne - odgryzł mu się Willy - po drugie, wątpię by miała ochotę to zrobić, bo, jakby nie patrzeć, to twoje wielkie cielsko zabiera tu najwięcej miejsca.

Przez chwilę Evan już myślał, że przez Willy’ego nastąpi niezręczna cisza, ale zmienił zdanie, kiedy usłyszał szczery śmiech Deana.

- Auć. Wiesz, mam grube kości żeby było trudniej mnie wybuchnąć. To celowe działanie.

Teraz już śmiali się wszyscy i Evan pomyślał, że nie żałuje, że trafili mu się tacy współlokatorzy, a czuł nawet, że lepiej być nie mogło. Nie chciał nawet sobie wyobrażać, jakby to było spać w jednym pomieszczeniu z Zeke’m.

- Nie wiem jak wy - przerwał mu rozmyślania Dean - ale ja mam zamiar czekać tu na nią i od razu wypytać o wszystko. Z drastycznymi szczegółami.

 Evan i Willy skinęli mu zgodnie głowami.

 

Koniec końców, ostał się tylko Evan. Dean już od godziny głośno chrapał i trochę majaczył, ale Willy zdawał się zasnąć dopiero przed sekundą. Evan był przyzwyczajony do nocnego potoku myśli i spanie sprawiało mu więcej problemów niż jego brak.

 

W końcu drzwi otworzyły się z cichym jękiem i ukazała się w nich Carris. W jej chodzie można było ujrzeć coś, co było połączeniem okropnego zmęczenia i wściekłości.

- I jak było? - zagadnął Evan, a ona aż podskoczyła ze strachu. Dopiero teraz pomyślał, że biorąc pod uwagę panującą ciemność, mógł trochę inaczej to zaplanować. Popatrzyła na niego, jakby nie rozumiejąc, a kiedy doszło do niej na kogo patrzy, prychnęła i poszła w stronę swojego łóżka.

Tym razem jednak się nie dał. Wstał i złapał ją za ramię.

- Powiesz mi, o co chodzi? Chłopacy mówili, że wczoraj dużo rozmawialiśmy, ale nic nie pamiętam i nie wiem, czemu jesteś na mnie zła.

Usłyszał ciche westchnięcie. Carris obróciła się w jego stronę, a w jej oczach można było zobaczyć zimny chłód.

- Hmmm… Edgar, tak?

- Evan - poprawił ją, nie kryjąc zaskoczenia.

- No tak, pomyliłam się - powiedziała z naciskiem  - wybacz, ale jestem bardzo zmęczona, porozmawiamy kiedy indziej. Dobranoc, Edvin.

- Evan - powiedział szeptem, kiedy już kładła się na łóżko. Choć był pewny, że nie mogła tego usłyszeć, było wręcz przeciwnie.

Nie mogła powstrzymać uśmieszku spowodowanego tą małą zemstą.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...