Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rozrachunek sumienia


Rekomendowane odpowiedzi

Wspominam ze smakiem ten wieczór, który kochał się w twoich wąskich, nagich nadgarstkach. Pamiętam o zachwycającym ciele, mającym odwagę sprzeciwić się nawet śmierci. Twoje objęcia walczyły z męczeństwem, którego zalążek skrywał się w sprzedanej myśli. Kocham się nieposłusznie w godzinach, kiedy to poranek lśni z całych sił, a gwiezdny pył osadza się na rzęsach i liniach papilarnych. Lubuję się w przejrzystości nieba, które kładzie się drogą do twoich stóp. Nie rozumiem słów, z których wyrasta tutejszy tłum. Nie pojmuję znaczeń, dla jakich usycha skrzętnie naderwana dusza. Ofiarność marzeń, wyklęta na powitanie, nie koliduje ze światłością, nie wyprasza nadziei, by ustąpiła miejsca dla tych, którzy wciąż usiłują czekać.

 

Porzucam chmurę utkaną z bezsensownej krwi. Zrywam okowy, które godzisz się dźwigać, by zaspokoić swoje cierpienie. Stań przede mną taki, jakim cię zapamiętałam - delikatny, silny i podniosły. Udowodnij, że twoje słowa nasiąkają ciemnością. Wiesz, że nie można kochać tak, jakby świat czekał, aż ktoś rzuci kamieniem. Nie można cierpieć dostatecznie głośno, aby Bóg musiał zatykać uszy. Mroczny Mesjaszu, zawiśnij pomiędzy łzami, rozprosz sekundy, aby czas pogodził się z granicą. Dotykam czule twych świeżych ran, zadanych przez tych, dla których niosłeś genezę. Dziś, kiedy dzielimy sens, nie boję się twojej rozpaczy, nie unikam bólu, co skłania do rozrachunku sumienia.

 

Czy to bliskość nieba sprawia, że serdeczny smutek zdobi twoją twarz? Czy cichość płonie w żyłach tak jasno, aby dać pokrzepienie jaźni? Nie chcę, aby wieczność czekała na twój kres. Nieprawda, że ból jest silniejszy od rozpaczy. Wiem, nie odgadniesz mojego uśmiechu, nie rozwiążesz zagadki, którą tłamsi rokroczny mrok. Wiesz, że cierpienie jest najlepszym dowodem na to, że życie jest podniosłe, a świat niezapominany? Czy pamiętasz, ile słów pogrzebałeś, aby zadedykować Bogu niepokonaną myśl?

 

Mroczny Mesjaszu, twoja skarga wypełnia blade łzy. Siła, która bawiła się twoim smutkiem, dziś jest bolączką sprzeciwiającą się rozrzutnym słowom modlitwy. Zrozum, że potulność fantazji prowadzi do zaprzeczenia wszelakim ceregielom. Kiedy przyjdzie mi zasnąć przy twoim skrupulatnym sercu, pogodzę się z lękiem, ze łzami, które tak chętnie pocieszam.

 

Wstąp na fundament rychłej przyszłości. Dostrzeż siłę, która powierzy cię zaprzedanemu miłosierdziu, nienawiści bez zbędnych wyjaśnień. Obiecuję, pewnego poranka ockniesz się obok mojego snu. Pożegnasz się tak, jakbyś nigdy nie odnalazł drogi powrotnej. Pod twoimi powiekami przebudzi się melancholia, dla jakiej nie umiesz śnić pomalutku. Mroczny Mesjaszu, oswój przyszłość, czekającą wiernie na moją śmierć. Zgaśnij, jeśli to uśmierzy ból wszechżycia. Wiem jednak, że zostaniesz, by chronić moją tęsknotę, by pilnować łez, aby nie były zbyt głośne.

 

Wkrótce upadnie ostatnie słońce. Zmysły sprzedadzą czas, jaki im pozostał. Rozkochana w biciu twojego serca, przemykam między cieniem a duszą, kołyszę się pod prąd pobliskich planet. Nie narodziła się jeszcze taka gwiazda, która dałaby wszystkim zazdrość i ulgę. Kiedy pomyślisz o mnie, niech twój sen będzie spokojny i kojący. Rozkojarzona lękiem, sprzedana przez dogasającą noc, odszukuję równowagę dla bólu, dla oczekiwania na to, co może nigdy nie powrócić.

 

Rozpościeram nad tobą moją bojaźń, moje nienasycenie. Powierzam dręczącą siłę, która nie może skruszyć skamieniałego oddechu. Witam cię tego samego poranka, kiedy zaczęła się nasza historia. Pielęgnuję niemoc smutku, który obejmuje szkarłatne spojrzenie. Dziwnie jest umierać tak po prostu, bez skarg na doczesność wieczności. Mroczny Mesjaszu, przybądź z pociechą dla moich oczu, dla zmęczonych uszu. Wskaż mi taki czas, który uwiedzie moją przeszłość. Uskrzydlona przez nachalne wspomnienia, próbuję oddać ci życie, na które z pewnością zasługujesz. Mroczny Mesjaszu, będę obok, jeśli ten spokój przyniesie ci ukojenie i sens.

 

W twoich purpurowych oczach widzę resztę czasu. Dostrzegam potulny lęk, zrodzony w zbyt pieczołowitym sercu. Rozkładasz ponad ostatnim człowiekiem swoje braterskie ramiona; patrzysz, jak ból trawi porzucone istnienie. Wiem, że nie pomoże ci to w powrocie do piękniejszego nieba. Zbyt wiele wyznań krzywdzi twoje naderwane smutki. Tak bardzo obawiam się, że życie nie pozwoli ci umrzeć. Nie chcę, aby bezkształt codzienności rozsiadł się na twoich powiekach. Pomijam skrupulatnie zaśniedziałe godziny, sprzeciwiam się kłamstwu, któremu żal nadawać osobne imię. Mroczny Mesjaszu, wznieś w moim imieniu tę skałę, by była opoką dla pierwszego człowieka.

 

Powracasz, bowiem czeka na ciebie każdy skrawek mojego serca. Jesteś, ponieważ lśnienie przepełnia cienistą twarz. Proszę, zdejmij ten jeden raz kaptur skrywający twój lęk. Wiesz dobrze, że piękno bliskości nie wystarczy, aby nasycić pierworodne konstelacje. Sprzedany świt za bardzo boi się mgieł, zmieszanych z twoją czerstwą krwią. Z każdą nocą jestem bliżej zmartwychwstania, twojego pozwolenia, aby uleczyć śmiertelne rany, które człowiek zadał samotności.

 

Dzisiejsze fale strachu nie sprzeciwiają się uległości. To, co pozostało po istnieniu, jest czarną rzeką, pod której słaby prąd wciąż brnę. Nie zgadzam się, aby twój spazmatyczny szept ogarniał całe moje pragnienie. Mroczny Mesjaszu, składam w twoje ramiona mój czas, tak do bólu proroczy. Kocham cię tak, że moje ciało wreszcie współgra z naiwnym pretekstem. Przytulam twarz do twojej rozległej piersi, słyszę uśmierzającą melodię oddechu. Powróci taka godzina, kiedy schowam duszę do kieszeni i udam się ku wyjściu z tej ślepej uliczki.

 

Mroczny Mesjaszu, ciężkie, czarne krople krwi znaczą kroki. Bicie serca, wystawione na pośmiewisko, nie wywiera dziś na nikim wrażenia. Twoja dusza, ulotna jak płochliwe westchnienie, jest skąpana w blasku, który przynosi ci upokorzenie. Pochwycona w okowy nocy, wzywam szeptem twoje imię, aby czas choć raz zaniemówił ze strachu. Twoje ukochane łzy staną się idyllą dla przyszłości, którą tak bezboleśnie można utracić. Zapoznana z niedoskonałym ciałem, powierzam się myślom, jakich ziarno obumarło w twoich dłoniach.

 

Proszę, obiecaj na zakończenie, że będą nas dzielić wyłącznie splecione ręce. Przysięgnij, że księżyc zwróci wykradziony blask. Kiedy ból na nowo stanie się przyczyną ufności, a byle jak przyszyte gwiazdy runą poza płachtę horyzontu - powierz mi swą sprzedaną czułość, twój cień, jakim pragniesz karmić mnie z ręki. I będzie tak, jak za dawnych lat - wbrew samotności, wbrew czarno-białym fotografiom. Wierzę, że pewnego bezsennego poranka odrodzi się niebo, wskrzesi się ziemia - tak, aby Bóg mógł podać nam swoje serce. W twoją szatę wsiąknie moja ostatnia, popękana łza. Będzie to chwila, kiedy czas nie pasuje do kroju naszych myśli. Nie, nie pocieszaj dziś mojego uśmiechu. Nie jednocz się z mrokiem, który obejmuje spojrzenie w duszę.

 

Mroczny Mesjaszu, odzyskamy wiarę w lepszy raj. Odnajdziemy skrupuły, które pozwolą nam tańczyć, choć nie gra muzyka, choć nie mamy poczucia rytmu. Pokochaj moją wieczność, rozgość się między marzeniami, do jakich wstyd się przyznać, które trudno sobie wyobrazić. W duszy popłynie ostatnia modlitwa - mam odwagę nie znać słów. W sercu zagra ballada, której poczciwych wyznań nie rozumiem. Obudzę się w kłamstwie, jakie nie pasuje do koloru moich oczu.

Edytowane przez Kasia Koziorowska (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...